Sporo razy korzystałem z pracy różnych fundacji i organizacji pozarządowych, bo oferowały ekspercki i wysokiej jakości produkt, np. ujawniały informacje ukrywane przez różne instytucje publiczne. A zanim te informacje ujrzały światło dzienne, toczyły heroiczne boje z urzędnikami zasłaniającymi się tajemnicą państwową czy urzędową. Uczestniczyłem też w działaniach organizowanych przez fundacje, np. w przygotowaniu przepisów i praktyk antykorupcyjnych. I działo się to już wiele lat temu, gdy fundacji i organizacji pozarządowych było w Polsce niewiele. W żadnym razie nie jest to więc sfera, której nie znałbym i nie doceniał. Tym bardziej nie podobają mi się takie organizacje i ich działania, które są rodzajem przelewania z pustego w próżne. Przejrzałem całkiem ostatnio materiały niektórych fundacji i organizacji pozarządowych i miałem nieodparte wrażenie, że znalazłem się w świecie fikcji, często piętrowej.
Bywa tak, że głównym polem działalności tzw. NGO-sów jest szkolenie chętnych do zakładania kolejnych NGO-sów i uczenia ich zdobywania środków, często publicznych. Powstałe w ten sposób fundacje i organizacje szkolą kolejne osoby w tych właśnie umiejętnościach i proces ten właściwie nie ma końca. Owszem, powstają w ten sposób jakieś miejsca pracy (nieliczne), ale właściwie mamy do czynienia z matrioszkami, które mają w sobie coraz mniejsze elementy. Powstaje np. organizacja szkoląca bezrobotnych, jak zorganizować organizację szkolącą bezrobotnych (i pozyskać na to stosowne środki). I ta nowa organizacja szkoli kolejnych bezrobotnych, jak zakładać organizacje szkolące bezrobotnych do zakładania następnych i pozyskiwania środków. Powstaje w ten sposób niewielka liczba miejsc pracy, ale problemu bezrobocia to w ogóle nie dotyka. Ale takie działania przynajmniej czymś owocują, np. pączkowaniem organizacji pozarządowych.
Znacznie większy problem jest z fundacjami i organizacjami zajmującymi się demokracją w różnych postaciach i na różnych szczeblach, kapitałem społecznym, umiejętnościami społecznymi czy edukacją obywatelską. Na papierze to wszystko wygląda szlachetnie i użytecznie. Gorzej jest w praktyce. Bo często przedmiotem takiej działalności są „instrukcje” tak trywialne, że trudno znaleźć sens takiej działalności. Mniej więcej chodzi o to, żeby było więcej demokracji w demokracji, żeby administracja państwowa czy samorządowa lepiej współpracowała z obywatelami, aby mieli oni świadomość swoich praw i potrafili się domagać ich respektowania, by sfera publiczna była przejrzysta i wolna od korupcji. I żeby w tym wszystkim było miejsce dla NGO-sów. Efekty takich działań jest bardzo trudno zweryfikować, bo obracamy się w sferze, gdzie nie da się wielu rzeczy zmierzyć. Dlatego jest tu wielkie pole dla hochsztaplerów i pozorantów. Kiedy się czyta programy takich działań, uderza banał, nowomowa i ogólniki. Kiedy się rozmawia z ludźmi uczestniczącymi w takich programach czy szkoleniach, często nie wiedzą oni, na czym to wszystko właściwie polegało i jakie mają z tego korzyści. Oczywiście można twierdzić, że ta „nauka” się kumuluje w określone umiejętności społeczne i kompetencje, które kiedyś przerodzą się w nową jakość. Często jest to jednak tylko sztuka dla sztuki, żeby były stosowne sprawozdania, potrzebne do rozliczenia środków i ubiegania się o następne.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Sporo razy korzystałem z pracy różnych fundacji i organizacji pozarządowych, bo oferowały ekspercki i wysokiej jakości produkt, np. ujawniały informacje ukrywane przez różne instytucje publiczne. A zanim te informacje ujrzały światło dzienne, toczyły heroiczne boje z urzędnikami zasłaniającymi się tajemnicą państwową czy urzędową. Uczestniczyłem też w działaniach organizowanych przez fundacje, np. w przygotowaniu przepisów i praktyk antykorupcyjnych. I działo się to już wiele lat temu, gdy fundacji i organizacji pozarządowych było w Polsce niewiele. W żadnym razie nie jest to więc sfera, której nie znałbym i nie doceniał. Tym bardziej nie podobają mi się takie organizacje i ich działania, które są rodzajem przelewania z pustego w próżne. Przejrzałem całkiem ostatnio materiały niektórych fundacji i organizacji pozarządowych i miałem nieodparte wrażenie, że znalazłem się w świecie fikcji, często piętrowej.
Bywa tak, że głównym polem działalności tzw. NGO-sów jest szkolenie chętnych do zakładania kolejnych NGO-sów i uczenia ich zdobywania środków, często publicznych. Powstałe w ten sposób fundacje i organizacje szkolą kolejne osoby w tych właśnie umiejętnościach i proces ten właściwie nie ma końca. Owszem, powstają w ten sposób jakieś miejsca pracy (nieliczne), ale właściwie mamy do czynienia z matrioszkami, które mają w sobie coraz mniejsze elementy. Powstaje np. organizacja szkoląca bezrobotnych, jak zorganizować organizację szkolącą bezrobotnych (i pozyskać na to stosowne środki). I ta nowa organizacja szkoli kolejnych bezrobotnych, jak zakładać organizacje szkolące bezrobotnych do zakładania następnych i pozyskiwania środków. Powstaje w ten sposób niewielka liczba miejsc pracy, ale problemu bezrobocia to w ogóle nie dotyka. Ale takie działania przynajmniej czymś owocują, np. pączkowaniem organizacji pozarządowych.
Znacznie większy problem jest z fundacjami i organizacjami zajmującymi się demokracją w różnych postaciach i na różnych szczeblach, kapitałem społecznym, umiejętnościami społecznymi czy edukacją obywatelską. Na papierze to wszystko wygląda szlachetnie i użytecznie. Gorzej jest w praktyce. Bo często przedmiotem takiej działalności są „instrukcje” tak trywialne, że trudno znaleźć sens takiej działalności. Mniej więcej chodzi o to, żeby było więcej demokracji w demokracji, żeby administracja państwowa czy samorządowa lepiej współpracowała z obywatelami, aby mieli oni świadomość swoich praw i potrafili się domagać ich respektowania, by sfera publiczna była przejrzysta i wolna od korupcji. I żeby w tym wszystkim było miejsce dla NGO-sów. Efekty takich działań jest bardzo trudno zweryfikować, bo obracamy się w sferze, gdzie nie da się wielu rzeczy zmierzyć. Dlatego jest tu wielkie pole dla hochsztaplerów i pozorantów. Kiedy się czyta programy takich działań, uderza banał, nowomowa i ogólniki. Kiedy się rozmawia z ludźmi uczestniczącymi w takich programach czy szkoleniach, często nie wiedzą oni, na czym to wszystko właściwie polegało i jakie mają z tego korzyści. Oczywiście można twierdzić, że ta „nauka” się kumuluje w określone umiejętności społeczne i kompetencje, które kiedyś przerodzą się w nową jakość. Często jest to jednak tylko sztuka dla sztuki, żeby były stosowne sprawozdania, potrzebne do rozliczenia środków i ubiegania się o następne.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/317166-wiele-organizacji-pozarzadowych-zyje-w-matriksie-a-ich-istnienie-to-sztuka-dla-sztuki