Nazywa się Jeffrey Carney. Był oficerem amerykańskiego lotnictwa. Służył w stacji elektronicznego nasłuchu US Air Force Security Service, na przedmieściach zachodniego Berlina. W połowie lat 80. uciekł do NRD i opowiedział, co wiedział osławionej STASI. Naraził Amis na straty szacowane przez nich na 14,5 miliardów dolarów. W kraju Ericha Honeckera dostał nowe dokumenty na nowe nazwisko i nową pracę. Szpiega, ma się rozumieć. Po zjednoczeniu Niemiec otrzymał także paszport Bundesrepubliki. Z jego usług chciał korzystać również wywiad BND. Nie wyszło. Amerykanie porwali go z ulicy w biały dzień, przeszmuglowali za ocean, osądzili i zamknęli w więzieniu wojskowym o zaostrzonym rygorze, w Forcie Leavenworth, gdzie trafiają skazańcy z karą śmierci. Ale Carney przeżył, pisze pamiętniki…
Miał szczęście generał Wojciech Jaruzelski i jemu podobni, że nie urodzili się Amerykanami. Bo nie USA, lecz Polska jest krajem nieograniczonych możliwości. U nas ten były szpicel NKWD, zdrajca, który kaligrafował i ozdabiał swe donosy na rodaków dla sowieckich okupantów, który w przeciwieństwie do Carneya, miał ręce unurzane w krwi rodaków, został po upadku komunizmu… pierwszym prezydentem rzekomo wolnej Polski. Ba, pochowano go nawet z honorami. Jaruzelski jest najbardziej jaskrawym symbolem, do jakiego wynaturzenia doszło w naszym kraju. Był jednym z wielu strażników, służalców, a w końcu nadzorców zbrodniczego, totalitarnego systemu. Tak bezczelnym, że w rocznice zarządzenia stanu wojennego powtarzał, iż „dziś zrobiłby to samo”. Obłęd, tym większy, że niektórzy „inżynierowie dusz” (jak w za PRL-u określano tych, którzy kształtowali ogólnospołeczną świadomość na własną modłę i własny użytek), zaczęli nazywać komunistycznych zbrodniarzy, sprawców zza biurek „patriotami” i „ludźmi honoru”… - dość wspomnieć wywody nadredaktora „Gazety Wyborczej” Adama Michnika o Jaruzelskim i generale Czesławie Kiszczaku, byłym szefie MSW, współodpowiedzialnym za stan wojenny.
Wolnej Polsce nie starczyło determinacji, by uzmysłowić im wszystkim, kim są naprawdę. Nie chodzi tylko o zbliżajacą się akurat rocznicę 13 grudnia, o wydanie rozkazów strzelania do stoczniowców i górników, o zlecanie bestialskich mordów jak na duchownym Jerzym Popiełuszce, o wtrącanie ludzi do więzień, o łamanie podstawowych praw człowieka przez polskich legatów Kremla. Chodzi o coś więcej, o brak choćby moralnej oceny, że było to najgorsze kacerstwo wobec własnego narodu. Czym bowiem różni się wyłapywanie przez ubeków/esbeków, katowanie, rozstrzelanie i potajemne grzebanie po lasach polskich patriotów od zbrodni katyńskiej, czym różnią się od tej zbrodni późniejsze zabójstwa „wrogów ustroju” PRL? Tego dokonywali już sami Polacy, cerberzy wpisanej do polskiej konstytucji z „przewodnią rolą” sowieckiej Rosji.
Z tej scharlałej mentalności, będącej - jak u Friedricha Nietzschego - mieszaniną „moralności panów” i „moralności niewolników”, zostało nam, niestety, wiele. Wolnej Polski nie stać było na choćby zdegradowanie zbrodniarzy występujących przeciw własnemu narodowi. Stać było natomiast na płacenie im aż do dziś wysokich, „wysłużonych emerytur”. Esbecy-emeryci otrzymują średnio 3,2 do 4 tys. zł. Adam Pietruszka, jeden ze sprawców zamordowania księdza Popiełuszki żyje spokojnie za ok. 4 tys. zł. To i tak niewiele, generał Józef Sasin, funkcjonariusz bezpieki po moskiewskiej szkole KGB, w stanie wojennym szef grupy operacyjnej przeciw „Solidarności”, dostaje co miesiąc 8 tys. zł., podczas gdy wiele ofiar komunistycznych represji musi związać koniec z końcem za niespełna tysiąc złotych… Gdy słyszę „argumentację”, że byli esbecy, milicjanci, zomowcy itp., którzy świadomie podejmowali tę służbę, i którzy już w czasach PRL korzystali z różnorakich przywilejów, „wypracowali sobie” obecne świadczenia, skóra mi cierpnie na plecach. To po prostu hańba, szyderstwo ze wszystkich tych, których zwalczali i gnębili, i drwina z pojęcia sprawiedliwości. Za dostatnie życie sprawców na emeryturach mają płacić ich… ofiary.
Nie jestem ani Panem Bogiem, ani księdzem, mnie nie stać na taką wielkoduszność. Tym bardziej, że - jak wpajano mi za młodu na lekcjach religii - wybaczenie musi poprzedzić wyznanie winy, żal za grzechy i skrucha. Ani wyznania winy, ani żalu, ani skruchy nie było i nie ma. Słychać za to głosy o… „niesprawiedliwości”, o „odwecie”, o zemście”, i zapowiedzi złożenia skarg na emerytalne cięcia przez PiS, gdzie tylko się da, ze Strasburgiem włącznie. Dziś nagle byli esbecy przypomnięli sobie o Bogu i perorują, że pozbawienie ich wysokich emerytur jest sprzeczne z chrześcijańskim miłosierdziem, ba, niektórzy przytaczają nawet słowa z kazań ks. Popiełuszki…
Gdyby to zależało ode mnie, wszyscy ci sprawcy zza biurek i ich służby, wszyscy winni zbrodni przeciw własnemu narodowi, wszyscy ci zdrajcy, podzieliliby los zdegradowanego Carneya. Co więcej, uważam, że tolerowanie magdalenkowo-okrągłostołowych gwarancji dla ich bezkarności byłoby przeniewierstwem PiS wobec własnej nazwy. Jak powiedział działacz antykomunistyczny Andrzej Gwiazda, zwalczany przez byłego przywódcę „Solidarności”, potem następcę prezydenta Jaruzelskiego Lecha Wałęsę, „PiS odziedziczyło stajnię Augiasza”. To prawda. Taka sama prawda jak ta, że bez gruntownego sprzątania, choć de facto bardzo spóźnionego, nie obejdzie się, jeśli w ogóle chcemy mówić o powrocie do normalności.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/316976-za-dostatnia-starosc-komunistycznych-sprawcow-placa-do-dzis-ich-ofiary-tolerowanie-tej-paranoi-byloby-przeniewierstwem-pis-wobec-wlasnej-nazwy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.