W swych krótkich dziejach komitet, który mienił się obrońcą demokracji, przeszedł zadziwiająco szybko od stanu politycznego do stanu satyrycznego. Ruch niby obywatelski o dość niejasnych początkach, który miał gromadzić niezadowolonych ze zmiany rządów, trudno nawet zaprzeczyć, że zmiany demokratycznej, ruch pod zagadkowym przywództwem, obrósł szybko politycznymi ugrupowaniami opozycyjnych partii, organizacji reprezentujących niejasne, raczej obce interesy, postaciami polityków, redaktorów gazet i czasopism, celebrytów znanych z tego, że chcą nadal być znani.
Obok bladego, choć kolorowo przebranego przywódcy, niby ludowego trybuna, choć przecież samozwańca, na wiecach i manifestacjach występowali i wykrzykiwali te same szczytne a puste hasła przedstawiciele partii opozycyjnych, którzy chętnie podłączali się do tłumnych na początku zgromadzeń, a także dawniejsi prezydenci i ministrowie ze swymi świtami, aktorzy, którzy zrobią wszystko, by mieć poklask jak największej widowni, reżyserzy, którzy chcieliby wyreżyserować całe społeczeństwo, dziennikarze, którzy utracili wszelkie tytuły do tego, by pouczać innych. Hasła obrony demokracji skupiły się najpierw na sprawie Trybunału Konstytucyjnego, który rzekomo został obalony, choć był tylko w sporze z nowo wybranymi władzami, a jego Prezes niczym Rejtan stawał w obronie zagrożonej upadkiem (III) Rzeczpospolitej. Rzeczywiście dość sugestywnie odgrywał rolę Rejtana, rozdzierającego szaty na progu Trybunału w obronie przed wkradającą się dyktaturą. Z czasem temat Trybunału nieco się wyczerpał, bo i Prezes, jak się okazało, poczuł się gwiazdorem, lansującym sam siebie na męża opatrznościowego zniewalanej Polski, na jej przyszłego męczennika.
Tyle że główne hasła i transparenty obnoszone na pochodach i pikietach KOD zdradzały co innego, ale zawsze jedno i to samo: wskazywały przede wszystkim głównego wroga, przeciwnika, z którym trzeba się rozprawić, bo jest zgubą dla Polski: to dyktator Kaczyński. Były to hasła wyraźnie spersonifikowane, odwołujące się do postaci i wyglądu, rzekomych cech charakteru, domniemanych celów uzurpowanej nadmiernie władzy, podejrzeń, że jak rzymski cezar i nowoczesny dyktator zmierza do zdobycia władzy absolutnej. Te hasła głoszone w histerycznej i ogłupiającej atmosferze piętnowały wroga publicznego, którego trzeba zniszczyć. Były erupcją wszelkich złych emocji zbiorowych, jakichś porażek, niepowodzeń, rozczarowań. Na jednej postaci skupiano wszelką złość i niechęć, organizowano nienawiść jako oręż wojenny, wskazując jej cel i sposób zaspokojenia. Obok tych haseł często wulgarnych i poniżających, które tylko źle świadczyły o demonstrantach, pojawiały się zadziwiające wypowiedzi osób publicznych, często niegdyś uznanych, które kazały zastanawiać się nad stanem ducha ich autorów. Nie wiadomo było w istocie, czy oburzać się, czy śmiać, gdy nazywano Kaczyńskiego naraz Hitlerem i Putinem, Stalinem i Gomułką (jakoś nie pojawiły się tylko porównania z Leninem czy Bierutem lub Gierkiem), gdy okazywało się, że nie tylko obalał demokrację, ale i wprowadzał stan wojenny (czyli jak Jaruzelski i Kiszczak, zrehabilitowani jednak jako „ludzie honoru”), wyprowadzał czołgi na ulice (to chyba z Macierewiczem), reaktywował PRL (jako Gomułka, który kazał strzelać do robotników, a wcześniej wypędził Żydów), okazywał się zarazem bolszewikiem, ksenofobicznym narodowcem i patriotą, co miało być już szczególna obelgą. Jednym słowem, Kaczyński wyrósł w tych wyobrażeniach, podsycanych i wyzwalanych w zbiorowych emocjach przez pragmatycznych raczej lub cynicznych organizatorów na demoniczną postać, jakiej nie znał świat. W jednej postaci zmieścili się wszyscy najwięksi dyktatorzy i zamordyści, których Kaczyński prawdopodobnie przewyższył jeszcze manią władzy absolutnej, którą opanowywał już Polskę. Doprawdy, Kaczyński wyrósł na demiurga, który nie tylko o wszystkim decyduje, kieruje, inspiruje, za wszystkim stoi, on już poruszał całą rzeczywistością. Doprawdy, to widok śmieszny i zarazem żenujący, bo prymitywny, że jedna postać ma uosabiać wszystkie zbiorowe złe emocje, lęki i niepokoje, niepewność, brak rozeznania, rzeczywiście w tym zamęcie, jaki stworzyła III RP. Jedna postać miała odpowiadać za wszystkie niepowodzenia w III RP i dlatego została wystawiona jako cel skanalizowanej nienawiści zbiorowej.
Później było też przykro, chociaż coraz śmieszniej. KOD poszukiwał na siłę okazji do manif i zgromadzeń, przyłączał się do obchodów ważnych rocznic i świąt. Tak było podczas uczczenia ofiar czerwca 1956 roku w Poznaniu, gdy prowokacyjnie przerywano przemówienie Prezydenta RP, podczas rocznic Solidarności, czy podczas uroczystości symbolicznego pogrzebu i mszy w intencji Żołnierzy Wyklętych w Gdańsku. Wymyślano prowokacyjne akcje przeciw demokratycznym władzom, ale także przeciw normom i obyczajom większości Polaków. Wyglądało już jednak na to, że organizatorzy i uczestnicy KOD coraz mniej orientują się, w jakich sytuacjach występują, co, jak i po co mają manifestować. Komitet Obrony Demokracji stawał się coraz bardziej Komitetem Obalania Demokracji.
Dalej jest już tylko śmieszniej. Przywódca KOD ogłasza, że schodzi do podziemia, nie wiadomo, czy powoła Armię Krajową, czy też KOD będzie tylko jak KOR, opozycja w późnej PRL. Rozpoczynają się prześladowania, inwigilacja, podsłuchy, trzeba przygotować się na aresztowania (podobnie czuje się Prezes Trybunału). Jednym słowem, dyktatura postępuje, jednakże przywódcy, wiara w słuszną sprawę i obrona przed wszelką przemocą poprowadzą wkrótce lud na barykady i obalą reżim PiS podobnie jak PRL. Zapewne z prezydentem Wałęsa, który znów, mimo wieku, przeskoczy płot i puści wrogów ludu w skarpetkach (nie wiadomo tylko z kim teraz będzie współpracował). Trzeba tu zauważyć nadzwyczajną perfidię Kaczyńskiego, rzeczywiście godną tyrana, który przewyższył okrucieństwem innych zamordystów: on w ogóle nie aresztuje, nie wysyła do więzień i obozów swych przeciwników, gdy gotowi są na wszystko, także na swe męczeństwo, sprowadza na nich jednak wewnętrzne tortury, lęk i niepewność, pozbawia ich przywódczej charyzmy bawi się z nimi jak kot z myszką aż do wyczerpania i uziemienia.
Tak poważne w zamiarach działania KOD obracają się w swą karykaturę, zdradzając jednocześnie swe intencje i prawdziwe oblicze: za hasłem demokracji kryje sie przede wszystkim chęć obrony dotychczasowych układów zawartych w postkomunistycznym pakcie Okrągłego Stołu, które mają trwać wiecznie. Demonstracyjny patriotyzm spod znaku KOD to hasłowa imitacja bez pokrycia i konkretnych treści, odwołania do opozycji wybiórcze bez świadomości i wiedzy historycznej, kompromitującej jego przywódców i uczestników. Można by sądzić po ostatnich, dość rozpaczliwych próbach reaktywacji, że organizatorzy KOD, zresztą przy wsparciu „duchowym” opozycyjnej Nowoczesnej, która wsławiła się już ignorancją historyczną, chcą również jakoś naśladować rekonstrukcje historyczne i patriotyczne, kreować jakieś wydarzenia, nie bardzo wiadomo jakie, podszywać się pod ważne postacie, które jednak w takim wydaniu zamieniają się w karykatury. Może takie akcje maja służyć zdobyciu jakiejś przeoczonej, odrzuconej wcześniej edukacji historycznej i są jednak świadectwem jakichś kompleksów patriotycznych, albo też przeciwnie, są potrzebą dalszej kompromitacji niechcianej przez te środowiska tradycji i tożsamości polskiej, albo też po prostu znów służą przerabianiu Polaków na nice. W każdym razie owe rekonstrukcje, którymi mają być ostatnio manify KOD są raczej dekonstrukcjami, by wyrazić się mądrze i nowocześnie, czyli rozbijaniem i unieważnianiem tego, co byśmy chcieli, żeby trwało, skoro odzyskaliśmy niepodległość i wolność.
Właśnie na 11 listopada KOD zapowiedział swe następne manifestacje, być może ostatni akt swej działalności. Zdaje się, że miły to być obchody święta Niepodległości w stylu „light”, wesoło, pogodnie, niezobowiązująco. Zarazem, ma to być podobno jakaś parodia oficjalnych obchodów państwowych. Cieszyć się, bawić z takiej okazji, a wyśmiewać, wyszydzać, pogardzać, to różnica. Obawiam się, by nie była to zabawa dwuznaczna i znów przeciw komuś. Tym razem manifa KOD się zaczęła się na Placu Narutowicza. Można było się spodziewać, że odbędzie się tam swego rodzaju inscenizacja odzyskania niepodległości znów utraconej, odebranej przez rządy PiS, a pewien znany aktor wystąpi w roli Piłsudskiego, który odbierze władzę Kaczyńskiemu. Ponadto, skoro rzecz będzie się działa na Placu Narutowicza, to powinna tam też zostać odegrana scena zabójstwa prezydenta Narutowicza, którego nie zastrzeli jednak Kaczyński, jak mogliby pomyśleć ludzie z Nowoczesnej. Tak czy inaczej, lepiej by rola prezydenta była jednak zarezerwowana dla redaktora Adama Michnika, który dotąd ofiarnie wspierał KOD, a wiadomo, że Narutowicz to jego ulubiona posta, o której często wspomina przy okazji rozrachunków z II (nie III) straszną RP, gdy panoszyła się endecja, antysemityzm i antybolszewizm. Byłby to ze wszech miar słuszny wybór, wiadomo przecież, że zasłużony Redaktor jest ofiarą licznych gwałtów i napaści. Więc może to jednak Kaczyński? Zresztą, doprawdy, czy nikt tego jeszcze nie zauważył, że za KOD-em i jego całym dorobkiem stoi również Kaczyński, pociąga za sznurki i śmieje się. Że stoi za smutnymi kobietami demonstrującymi na deszczu i w zimnie, podsuwając im ustawkę aborcyjną, którą następnie wycofuje. Czy nie wiadomo, że prawdziwy demiurgiczny tyran tworzy nie tylko „policje tajne i dwupłciowe”, ale i opozycję i oburzonych, by jednych straszyć i nie tylko, a dla drugich być patriotą? A do tego ostatnio ten Donald T., no ten drugi. Doprawdy, strach pomyśleć, że Kaczyński ma coraz dłuższe ręce, sięga już za ocean.
Można było mieć w końcu nadzieję, że uroczystości 11 Listopada i odzyskanie kolorowej niepodległości mimo jesiennej szarzyzny rządów PiS, nie zostanie zakłócone przez zbyt poważne, a nawet ponure protesty kobiet w sprawie ustawy, której nie ma, że owe czarne sotnie kobiet pod wodzą znanych aktorek, zachęcających wszystkich do udziału w finale KOD, nie zakłócą tych ostatnich, miejmy nadzieję, manifestacji pod ogłupiającymi jednak hasłami. Byłoby po przykre zaburzenie wesołych uroczystości, pomieszanie konwencji teatralnych i estetycznych, a też i jakiś konflikt interesów nawet płciowych, to znaczy równościowo-płciowych.
Żarty żartami, ale święto Niepodległości nie powinno być okazją do kpin, karykatury, prześmiewczej satyry. Nie wszystko nadaje się do żartów i śmiechu. O niepodległość walczyło kilka pokoleń, wielu Polaków oddało za nią swe życie. Jeśli niedawno ją odzyskaliśmy, a właściwie dostaliśmy, tak jak to w II RP pewien złośliwy publicysta zauważał, że „ni z tego, ni z owego, macie Polskę na pierwszego”, to mimo tego, powinniśmy zadbać o niepodległość dalszą, jeśli można tak powiedzieć, nie tylko o suwerenność zewnętrzną, co oczywiste, ale i o swego rodzaju niepodległość wewnętrzną, również moralną i psychologiczną, osobistą i wspólnotową, suwerenność wobec różnego rodzaju manipulacji i fałszerstw, utwierdzając się ponownie we wspólnej tożsamości i tradycji polskości. I już słowo na koniec: przy tej okazji można by sobie życzyć, by przynajmniej Polacy nie dali się tak łatwo ogłupiać, by skończono z fałszywą propagandą i manipulacją, a także z wulgarnością i brutalizmem w życiu publicznym. Pobożne życzenia? A jednak, mimo szumnych zapowiedzi i przewidywań, KOD nie wykazał się 11 Listopada żadną inwencją, świeżymi pomysłami i nową energią, o co wcześniej go mylnie posądzałem. Mimo tego, że działa dopiero rok, powtarza już tylko schematycznie ten sam jednostronny protest. Z zapowiadanych stu tysięcy uczestników zostało już tylko dziesięć. Z braku, widać, rezerw, również umysłowych, pozostała tylko jeszcze jedną demonstracją PO, bo to jej twarze było widać. Popisy znanych postaci nie odbiegały od normy. Jedyną niespodzianką mógł być b. prezydent Komorowski, ale nie jego rzewne przemówienie, lecz to, że zabierał głos w czasie, gdy trwało oficjalne przemówienie prezydenta Dudy na Placu Piłsudskiego. Ewentualnie niespodzianką mogłoby być to, że nie wspomni o Kaczyńskim. Na tę niespodziankę jednak b. prezydent się nie zdobył, nie mógł bowiem powstrzymać się przed zaczepnymi wypowiedziami pod adresem Kaczyńskiego. Na Placu Narutowicza nie było też śladu Adama Michnika i innych charyzmatycznych przywódców, słychać było tylko damskie skargi i krzyki w obronie prześladowanych kobiet, ale nawet najbardziej znana w tym względzie aktorka, które jakoś nie odważyła się osobiście wesprzeć manify KOD, wyraziła tylko na odległość swe przerażenie na widok Marszu Niepodległości środowisk narodowych. To dla niej początek wojny, marsz pod hasłem „Polska bastionem Europy” prawie stu tysięcy młodych ludzi z biało-czerwonymi flagami i groźnymi okrzykami to horror, apokalipsa, obalanie wszystkiego. Ale czy to nie widok najmłodszych pokoleń, następców, niezadowolonych, bo nie mających żadnych perspektyw w III RP, zostawionych sobie przez te wszystkie dotychczasowe władze i elity?
Manifestacja na Placu Narutowicza 11 listopada była zaiste kuriozalna z wielu względów. W ciągu kilku ostatnich dni zmieniło się wiele w świecie, ale oni niczego nie zauważyli, niczego nie wiążą, nie rozumieją, wszystko widzą osobno. Powtarzają tylko w swych chocholim tańcu jedną złośliwą mantrę, odmienianą na wszelkie sposoby: „Kaczyński, Kaczyński, Kaczyński!” Więc naprawdę, pora już kończyć panie i panowie, pora zejść ze sceny!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/315189-krotkie-dzieje-kontrrewolucji-kod-pora-juz-konczyc-panie-i-panowie