Różnorodność, a nawet kłótnie są elementem wolności i są czymś oczywistym w demokracji. Postulat Frontu Jedności Narodu zawsze trąci totalniactwem i jest wyrazem lęku przed wolnością, także przed wolnością politycznego wyboru. W tle jest zwykle pogardliwe przekonanie, że głupi, ciemni i nieokrzesani ludzie źle wybiorą, dlatego trzeba im narzucić „prawidłowy” wybór. Nieprzypadkowo po wygranej Donalda Trumpa pojawiła się masa pseudoanaliz wskazujących na bunt „chamów” przeciwko światłym elitom. W Polsce z całą brutalnością i pogardą o „chamstwie” mówił prof. Marcin Król w wywiadzie dla „Polska The Times”. Front Jedności Narodu ma być lekarstwem na złe wybory chamów, co oznacza, że wcale nie chodzi o utemperowanie publicznej debaty, lecz o zmuszenie chamów, by myśleli i głosowali tak jak wskażą im elity. Jest zresztą typowe, że najczęściej i najgłośniej wzywają do jedności ci, którzy nie dopuszczają innych poglądów niż własne. Nie przychodzi im do głowy, że różnorodność, nawet przeradzająca się w kłótnie i spory, czasem prowadzące do wykopywania rowów, same z siebie nie są złe czy niebezpieczne. Niebezpieczniejsze są totalniackie skłonności, które czasem prowadzą do donosicielstwa i szukania pomocy u obcych.
Byłoby rzeczą godną i ze wszech miar pożądaną, żeby główne obchody stulecia odzyskania niepodległości przebiegły 11 listopada 2018 r. w atmosferze zgody, przynajmniej jeśli chodzi o główne siły polityczne. Nawet wtedy jednak nie sposób odmówić prawa do własnych obchodów tego święta każdemu, kto miałby na to ochotę, a nie ma zamiaru zrobić z tego wyjątkowego święta parodii czy obraźliwego cyrku (choć nawet to nie jest przecież zakazane). Nie ma sensu zmierzać do odgórnie narzuconego Frontu Jedności Narodu, bo czegoś takiego w demokratycznym świecie nie ma i nie było tego także w II Rzeczypospolitej (w I Rzeczypospolitej zresztą także nie było). Bywały wyjątki w czasie zagrożenia bytu narodowego, ale to zrozumiałe. Problem nie polega na temperaturze i amplitudzie sporów, lecz na skłonności do totalniactwa z jednej strony i szukaniu u obcych „bratniej pomocy” z drugiej. Debata z definicji jest konfrontacją różnych stanowisk. Front jedności nie jest debatą, tylko monologiem i wymuszaniem jednomyślności, co z demokracją nie ma nic wspólnego, a czego kompletnie nie dostrzegają samozwańczy obrońcy demokracji.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Różnorodność, a nawet kłótnie są elementem wolności i są czymś oczywistym w demokracji. Postulat Frontu Jedności Narodu zawsze trąci totalniactwem i jest wyrazem lęku przed wolnością, także przed wolnością politycznego wyboru. W tle jest zwykle pogardliwe przekonanie, że głupi, ciemni i nieokrzesani ludzie źle wybiorą, dlatego trzeba im narzucić „prawidłowy” wybór. Nieprzypadkowo po wygranej Donalda Trumpa pojawiła się masa pseudoanaliz wskazujących na bunt „chamów” przeciwko światłym elitom. W Polsce z całą brutalnością i pogardą o „chamstwie” mówił prof. Marcin Król w wywiadzie dla „Polska The Times”. Front Jedności Narodu ma być lekarstwem na złe wybory chamów, co oznacza, że wcale nie chodzi o utemperowanie publicznej debaty, lecz o zmuszenie chamów, by myśleli i głosowali tak jak wskażą im elity. Jest zresztą typowe, że najczęściej i najgłośniej wzywają do jedności ci, którzy nie dopuszczają innych poglądów niż własne. Nie przychodzi im do głowy, że różnorodność, nawet przeradzająca się w kłótnie i spory, czasem prowadzące do wykopywania rowów, same z siebie nie są złe czy niebezpieczne. Niebezpieczniejsze są totalniackie skłonności, które czasem prowadzą do donosicielstwa i szukania pomocy u obcych.
Byłoby rzeczą godną i ze wszech miar pożądaną, żeby główne obchody stulecia odzyskania niepodległości przebiegły 11 listopada 2018 r. w atmosferze zgody, przynajmniej jeśli chodzi o główne siły polityczne. Nawet wtedy jednak nie sposób odmówić prawa do własnych obchodów tego święta każdemu, kto miałby na to ochotę, a nie ma zamiaru zrobić z tego wyjątkowego święta parodii czy obraźliwego cyrku (choć nawet to nie jest przecież zakazane). Nie ma sensu zmierzać do odgórnie narzuconego Frontu Jedności Narodu, bo czegoś takiego w demokratycznym świecie nie ma i nie było tego także w II Rzeczypospolitej (w I Rzeczypospolitej zresztą także nie było). Bywały wyjątki w czasie zagrożenia bytu narodowego, ale to zrozumiałe. Problem nie polega na temperaturze i amplitudzie sporów, lecz na skłonności do totalniactwa z jednej strony i szukaniu u obcych „bratniej pomocy” z drugiej. Debata z definicji jest konfrontacją różnych stanowisk. Front jedności nie jest debatą, tylko monologiem i wymuszaniem jednomyślności, co z demokracją nie ma nic wspólnego, a czego kompletnie nie dostrzegają samozwańczy obrońcy demokracji.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/315134-po-11-listopada-nie-dajmy-sie-zwariowac-poprawnosciowemu-terrorowi-frontu-jednosci-narodu?strona=2