Dwa takie głosy przed tym przestrzegające mniej lub bardziej wprost – płynące z różnego poziomu i o różnym kalibrze – trzeba odnotować. Oba odezwały się w związku z 11 listopada.
Pierwszy – który przeszedł niemal bez echa – to zainicjowana przez Czesława Bieleckiego „Deklaracja 11 listopada”, opublikowana między innymi w „Rzeczpospolitej”. Oto ona:
W dniu Święta Niepodległości 11 listopada nie możemy zamykać oczu na rzeczywistość. Niepodległość naszego narodu i państwa jest zagrożona. Jest to związane z napiętą sytuacją międzynarodową, z odradzającym się i coraz bardziej agresywnym moskiewskim imperializmem. Ale nie tylko. Zagrożenia pochodzą również od wewnątrz. Siła Rzeczypospolitej zależy od aktywności jej obywateli. Spory i dyskusje są konieczne, aby cele państwa i interes narodowy były wciąż na nowo definiowane, lecz jeśli słychać tylko jeden głos albo zgiełk głosów, to zamiera opinia publiczna, a państwo pogrąża się w chaosie. Agresja i drwina zastępują argumenty. Dzisiejsze podziały w naszym społeczeństwie i stan publicznej dyskusji zagrażają polskiej niepodległości. Debata jest zdezorganizowana tak dalece, że uniemożliwia to nie tylko porozumienie, ale nawet formułowanie czytelnych stanowisk. Stawiamy sobie za cel organizować współpracę społeczną i polityczną ponad istniejącymi podziałami, przeciwdziałać polaryzacji i skrajnościom stanowisk, odbudować szacunek dla odmiennych poglądów. Zbliża się rok 2018 – stulecie odzyskania Drugiej Niepodległości. Chcemy budować z nowymi pokoleniami solidarność dla tej Trzeciej, której trzeba bronić przed zewnętrznymi i wewnętrznymi przeciwnikami. To żywotny interes Rzeczypospolitej i całej Wspólnoty Polskiej.
Można się oczywiście czepiać poszczególnych stwierdzeń czy rozłożenia akcentów, ale niewątpliwym walorem deklaracji jest, że podpisały ją osoby o bardzo różnych afiliacjach. Są tam zatem podpisy między innymi Marka Jurka, Kazimierza Wóycickiego, Andrzeja Paczkowskiego, Katarzyny Sadło, Grzegorza Sroczyńskiego, Wojciecha Roszkowskiego, Antoniego Dudka czy Tomasza Terlikowskiego. Dołączenie się do tego grona zaproponował mi Marek Jurek, na co chętnie się zgodziłem. Niektórzy uznają, że to po prostu kolejny list, który na nic nie będzie miał żadnego wpływu. Niewykluczone. Proszę mi jednak pokazać podobną deklarację, którą w ciągu ostatnich lat podpisałyby osoby tak mocno się między sobą różniące w innych sprawach. Pod tym względem to jednak coś nowego. Próbować trzeba.
Drugi głos to dwie wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy: najpierw telewizyjne wystąpienie głowy państwa w przeddzień Święta Niepodległości, a następnie jego przemówienie na Placu Piłsudskiego podczas oficjalnych uroczystości, w którym prezydent ogłosił, że składa do Sejmu projekt ustawy o obchodach 100-lecia odzyskania niepodległości. Do komitetu, który ma się zająć ustaleniem zasad, na jakich te obchody mają być zorganizowane, będą zaproszeni nie tylko przedstawiciele wszystkich partii obecnych w parlamencie, ale również tych, które do niego nie weszły, a zdobyły przynajmniej 3 procent głosów (6 w przypadku koalicji).
Prezydent już kilkakrotnie w różnych momentach i wystąpieniach sygnalizował, że widzi problem podziału sięgającego głębiej niż w przypadku zwykłych w demokracji dyskusji i sporów. O tym również powiedział na Placu Piłsudskiego.
Prezydencki pomysł na wielopartyjny komitet obchodów 100-lecia niepodległości można odczytywać dwojako – ze złą lub dobrą wolą. Pojawiły się już – i na pewno pojawiać się będą nadal – interpretacje, że chodzi o wciągnięcie innych sił politycznych w wydarzenia, które złożą się w istocie na kampanię wyborczą PiS przed wyborami w 2019 roku. Trzeba mieć jednak dużo złej woli, żeby pomysł tego typu, wychodzący właśnie od Andrzeja Dudy – nawet jeśli uzgodniony, co byłoby oczywiste, z kierownictwem partii rządzącej – interpretować tak właśnie. Prezydent, choć skrępowany nieco polityką swojego własnego obozu, chwilami agresywną w wymiarze zwłaszcza retorycznym, wielokrotnie dawał dowody, że chce przekraczać plemienne granice – choćby tworząc Narodową Radę Rozwoju czy wyciągając rękę do Lecha Wałęsy. W tym wypadku mówimy o okazji wyjątkowej – 100 latach od roku 1918. O geście, który być może pozwoli choćby lekko, symbolicznie przygasić konflikt, sięgający nawet najdrobniejszych sfer działania państwa.
Od konserwatywnego prezydenta nie sposób oczekiwać, że przestanie być konserwatystą – jak chcieliby niektórzy. Ale właśnie od konserwatysty można oczekiwać, że w warunkach konfliktu zagrażającego podstawom wspólnoty podejmie się roli sanatora – również dostrzegając inicjatywy takie jak „Deklaracja 11 listopada”.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Dwa takie głosy przed tym przestrzegające mniej lub bardziej wprost – płynące z różnego poziomu i o różnym kalibrze – trzeba odnotować. Oba odezwały się w związku z 11 listopada.
Pierwszy – który przeszedł niemal bez echa – to zainicjowana przez Czesława Bieleckiego „Deklaracja 11 listopada”, opublikowana między innymi w „Rzeczpospolitej”. Oto ona:
W dniu Święta Niepodległości 11 listopada nie możemy zamykać oczu na rzeczywistość. Niepodległość naszego narodu i państwa jest zagrożona. Jest to związane z napiętą sytuacją międzynarodową, z odradzającym się i coraz bardziej agresywnym moskiewskim imperializmem. Ale nie tylko. Zagrożenia pochodzą również od wewnątrz. Siła Rzeczypospolitej zależy od aktywności jej obywateli. Spory i dyskusje są konieczne, aby cele państwa i interes narodowy były wciąż na nowo definiowane, lecz jeśli słychać tylko jeden głos albo zgiełk głosów, to zamiera opinia publiczna, a państwo pogrąża się w chaosie. Agresja i drwina zastępują argumenty. Dzisiejsze podziały w naszym społeczeństwie i stan publicznej dyskusji zagrażają polskiej niepodległości. Debata jest zdezorganizowana tak dalece, że uniemożliwia to nie tylko porozumienie, ale nawet formułowanie czytelnych stanowisk. Stawiamy sobie za cel organizować współpracę społeczną i polityczną ponad istniejącymi podziałami, przeciwdziałać polaryzacji i skrajnościom stanowisk, odbudować szacunek dla odmiennych poglądów. Zbliża się rok 2018 – stulecie odzyskania Drugiej Niepodległości. Chcemy budować z nowymi pokoleniami solidarność dla tej Trzeciej, której trzeba bronić przed zewnętrznymi i wewnętrznymi przeciwnikami. To żywotny interes Rzeczypospolitej i całej Wspólnoty Polskiej.
Można się oczywiście czepiać poszczególnych stwierdzeń czy rozłożenia akcentów, ale niewątpliwym walorem deklaracji jest, że podpisały ją osoby o bardzo różnych afiliacjach. Są tam zatem podpisy między innymi Marka Jurka, Kazimierza Wóycickiego, Andrzeja Paczkowskiego, Katarzyny Sadło, Grzegorza Sroczyńskiego, Wojciecha Roszkowskiego, Antoniego Dudka czy Tomasza Terlikowskiego. Dołączenie się do tego grona zaproponował mi Marek Jurek, na co chętnie się zgodziłem. Niektórzy uznają, że to po prostu kolejny list, który na nic nie będzie miał żadnego wpływu. Niewykluczone. Proszę mi jednak pokazać podobną deklarację, którą w ciągu ostatnich lat podpisałyby osoby tak mocno się między sobą różniące w innych sprawach. Pod tym względem to jednak coś nowego. Próbować trzeba.
Drugi głos to dwie wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy: najpierw telewizyjne wystąpienie głowy państwa w przeddzień Święta Niepodległości, a następnie jego przemówienie na Placu Piłsudskiego podczas oficjalnych uroczystości, w którym prezydent ogłosił, że składa do Sejmu projekt ustawy o obchodach 100-lecia odzyskania niepodległości. Do komitetu, który ma się zająć ustaleniem zasad, na jakich te obchody mają być zorganizowane, będą zaproszeni nie tylko przedstawiciele wszystkich partii obecnych w parlamencie, ale również tych, które do niego nie weszły, a zdobyły przynajmniej 3 procent głosów (6 w przypadku koalicji).
Prezydent już kilkakrotnie w różnych momentach i wystąpieniach sygnalizował, że widzi problem podziału sięgającego głębiej niż w przypadku zwykłych w demokracji dyskusji i sporów. O tym również powiedział na Placu Piłsudskiego.
Prezydencki pomysł na wielopartyjny komitet obchodów 100-lecia niepodległości można odczytywać dwojako – ze złą lub dobrą wolą. Pojawiły się już – i na pewno pojawiać się będą nadal – interpretacje, że chodzi o wciągnięcie innych sił politycznych w wydarzenia, które złożą się w istocie na kampanię wyborczą PiS przed wyborami w 2019 roku. Trzeba mieć jednak dużo złej woli, żeby pomysł tego typu, wychodzący właśnie od Andrzeja Dudy – nawet jeśli uzgodniony, co byłoby oczywiste, z kierownictwem partii rządzącej – interpretować tak właśnie. Prezydent, choć skrępowany nieco polityką swojego własnego obozu, chwilami agresywną w wymiarze zwłaszcza retorycznym, wielokrotnie dawał dowody, że chce przekraczać plemienne granice – choćby tworząc Narodową Radę Rozwoju czy wyciągając rękę do Lecha Wałęsy. W tym wypadku mówimy o okazji wyjątkowej – 100 latach od roku 1918. O geście, który być może pozwoli choćby lekko, symbolicznie przygasić konflikt, sięgający nawet najdrobniejszych sfer działania państwa.
Od konserwatywnego prezydenta nie sposób oczekiwać, że przestanie być konserwatystą – jak chcieliby niektórzy. Ale właśnie od konserwatysty można oczekiwać, że w warunkach konfliktu zagrażającego podstawom wspólnoty podejmie się roli sanatora – również dostrzegając inicjatywy takie jak „Deklaracja 11 listopada”.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/315116-dwa-wazne-glosy-w-obronie-wspolnoty-na-swieto-niepodleglosci-deklaracja-11-listopada-i-wypowiedz-prezydenta?strona=2