Oglądam potrumpowe komentarze w zachodnich mediach. I znowu nie mogę wyjść z podziwu jak podobne mechanizmy dezinformacji są stosowane i tam, i tu. Z małymi, malutkimi wyjątkami, obraz świata przedstawiany anglojęzycznym odbiorcom wygląda tak:
1. Świat nie może się nadziwić szaleńczej decyzji Amerykanów. Okładki światowej prasy jak karabinowe kule, strzały donoszą o powszechnym szoku i przerażeniu. „Ciemność nad Ameryką” - to najbardziej typowa. Cywilizowani Amerykanie się wstydzą.
2. I nie chcą być bierni. To, co się stało, to nie demokracja. Nie tak się umawialiśmy, nie on miał wygrać. „Clinton dostała więcej głosów. To niesprawiedliwe!” - woła do kamery dziarski młodzieniec.
3. Na szczęście nie jest sam. Fala demonstracji wściekłych OBYWATELI i OBROŃCÓW DEMOKRACJI w całym kraju. Może będzie z tego jakiś fajny ruch protestu?
Porównaj obrazki (zdjęcia z TVP z końcówki rządów pana Brauna) i znajdź różnice.
4. A co z wyborcami Trumpa? Niestety nie ma. To znaczy są, ale nie da się z nimi dogadać. Reporterka jedzie do zapadłej dziury. Gospodyni domowa nie potrafi się wysłowić i właściwie nie wie dlaczego głosowała na Trumpa. Bezrobotny Afroamerykanin wyznaje za to szczerze, że nie może znaleźć pracy i liczy, że Trump coś zmieni. „Naprawdę wierzysz, że Trump zrobi coś, że zyskasz pracę?!” - reporterka nie może ukryć ironii. Co innego gdy liberalny kandydat krzyczał, że „Yes, we can”. Wtedy marzenie o zmianie było dobre, realne, słuszne, obywatelskie. Tak czy inaczej normalnego, rozsądnego wyborcy Trumpa, zdolnego do logicznego składania zdań (poza Fox News), nie uświadczysz.
5. A za chwilę, zobaczycie, ruszy kolejny etap kampanii obronnej. Wyborcy będą musieli zrozumieć, że POPEŁNILI BŁĄD. Że zostali oszukani. Jak w Polsce po przełomie 2015 roku (a wcześniej po 2005), jak w Wielkiej Brytanii po Brexicie.
Szokujące jak bardzo ta medialna opowieść pozbawiona jest jakiejkolwiek refleksji nad tym co się stało, jak bardzo zdominowany przez lewicę system medialny jest niezdolny do prawdziwej rozmowy z obywatelami, zrozumienia ich problemów i frustracji. I tu w Polsce, i tam w Ameryce. Co z tego, że zamykają fabryki, miejsca pracy uciekają, coraz trudniej wykształcić dzieci, przybywa problemów. Najważniejsze są przecież dylematy społeczności LGBT, o czym pani Clinton przypomniała nawet w noc porażki wyborczej.
Ciekawa to puenta do naszej niedawnej, ale jeszcze przedwyborczej, redakcyjnej dyskusji. Spotkały się tam dwa stanowiska. Pierwsze, że nawet przegrana Trumpa wymusi korektę w amerykańskiej polityce wewnętrznej, że nie da się zlekceważyć tak wyrazistego głosu społecznego sprzeciwu. I drugie: że absolutnie się da. Że lewica uzna iż odniosła sukces, punkt kulminacyjny oporu przetrwała, a to, co trzeba zrobić, to jeszcze przykręcić śrubę społeczeństwom by zagrożenie nigdy nie wróciło.
Obawiam się, że ci drudzy mieli rację. Prezydentura Donalda Trumpa oznacza setki pytań i wiele zagrożeń, ale zwycięstwo Clinton w wymiarze cywilizacyjnym byłoby końcem pewnego świata, oznaczałoby dalsze rugowanie wolności. Podobnie było zresztą u nas. Gdyby Komorowski jednak wygrał, a potem Platforma utrzymała władzę, środowiska konserwatywne zostałyby zapewne całkowicie zepchnięte do podziemia.
Te dwie daty - 2015 w Polsce i 2016 w Stanach Zjednoczonych - trudno będzie pomijać przy pisaniu najnowszej historii świata zachodniego. To wielkie zmiany.
PS. Wobec monopolu reklamowego strony liberalno-lewicowej zdecydowaliśmy się poprosić Państwa o wsparcie na rozwój naszych mediów. Żadnej złotówki nie zmarnujemy, za każdą jesteśmy niezmiernie wdzięczni. SZCZEGÓŁY ZNAJDĄ PAŃSTWO TUTAJ
-
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/314938-ciemnosc-nad-ameryka-czyli-lewicowo-liberalna-przemoc-medialna-znow-w-akcji