Przypuszczam, że obrzucanie przeciwników politycznych inwektywami dostarcza ich autorom wielu przyjemności. Prawdopodobnie intelektualnych. Choć można zaryzykować, że niektórym także zmysłowych, bo tak obficie i z taką częstotliwością strzelają do swych konkurentów soczystymi obelgami.
Prym w tej specjalizacji wiedzie Stefan Niesiołowski. Od czasu kiedy Janusz Palikot zniknął ze sceny politycznej, Stefan Niesiołowski nie ma dla siebie godnego konkurenta. Kiedy spoglądam na obelgi używane najczęściej przez niedawnego posła PO, a dziś koła poselskiego Europejscy Demokraci, z lekką nutką zawiedzenia muszę stwierdzić, że mają one charakter dość pospolity, żeby nie powiedzieć prostacki. Oto kilka z nich: - „kandydaci do kliniki psychiatrycznej”, „cymbał”, „obrzydliwy, załgany hipokryta”, „paranoik”, „jak go widzę, to mi się flaki wywracają”.
Taki na przykład prezydent Bronisław Komorowski opracował jeden epitet, ale za odznaczający się pewną metafizyczną głębią. Nic więc dziwnego, że używał go często jako magicznego klucza, który wszystkie spory z PiS jego liderami rozstrzygał na korzyść prezydenta. Epitet ten to określenie „odmęty szaleństwa”, a więc z założenia dyskwalifikujący wszystko to, co wypowiada przeciwna prezydentowi strona sporu.
Epitety mają swój smak i siłę oddziaływana, wytwarzając określony portret napiętnowanego. Mimo to daleko mu do siły kłamstwa, jakie zarzuca się swojej ofierze. Uznanie epitetu jako negatywnego stygmatu jest kwestią wyboru odbiorcy. Osoba wielokrotnie obrzucona przez Niesiołowskiego epitetami, w ocenie opinii publicznej może się nadal cieszyć się autorytetem, uznaniem, poważaniem itp. Tego pozytywnego obrazu, nie są wstanie zmienić wypowiadane wielokrotnie przez licznych krytyków obelgi.
O wiele groźniejszym i skuteczniejszym środkiem, przy pomocy którego można kogoś ośmieszyć, skompromitować, nadszarpnąć jego dobre imię, pozbawić go uznania, jakim się cieszył, jest fałszywa informacja, dotycząca faktów, jakie są rzekomo jego udziałem. Ze zrozumiałych powodów - likwidacja WSI, sprawa smoleńska - ulubionym obiektem kłamliwych informacji przez polityków wielu opcji politycznych i wspierających je mediów jest Antoni Macierewicz.
Zaś jednym z takich najbardziej cynicznych kłamstw było rozpowszechnienie wersji, że wkrótce po rozbiciu się Tupolewa pod Smoleńskiem obecny o kilkadziesiąt kilometrów od miejsca tragedii Antoni Macierewicz z blisko setką innych posłów PiS wybrali pójście na obiad zamiast pojechać na miejsce katastrofy. A następnie wieczorem z godne z wcześniejszym planem wrócili do Warszawy.
Zdaje się, że pierwszym, który rozpoczął kolportować mediach to kłamstwo – zrobił na swoim blogu - był Marek Migalski. Zaraz po nim podjął ten „skandal” senator PO Jan Filip Libicki. Opowieść o „prawdziwej, tchórzliwej” postawie Antoniego Macierewicza ruszyła na podbój Polski.
A prawda była taka, że kiedy grupa posłów PiS w Katyniu – niecałe 40 km od Smoleńska - oczekiwała ma mszę św., nadeszła informacja o katastrofie. Natychmiast podjęto decyzję, by jak najszybciej jechać na miejsce, gdzie rozbił się samolot. Delegacja polska przekazała oficerowi rosyjskiemu, dowodzącemu autokarami rosyjski, które przywiozły posłów do Katynia, swoją wolę udania się na miejsce katastrofy. Kiedy pojawiły się pierwsze opory ze strony wojskowych służb rosyjskich, Antoni Macierewicz, był tym, który wręcz żądał, aby zawieziono całą grupę do Smoleńska. Po jakimś czasie dowodzący Rosjanami, powiedział, że nie ma na to zgody władz rosyjskich.
Tymczasem po Migalskim , wersję „panicznego powrotu” Macierewicza zaczęli eksploatować publicznie m.in. - Kazimierz Marcinkiewicz, Janusz Palikot, Radosław Sikorski i Cezary Grabarczyk.
Jak sądzę, jednym z głównych motywów rozpowszechniania tego kłamstwa, była próba odebrania Macierewiczowi moralnego prawa do drążenia sprawy dramatu smoleńskiego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/312798-wyzszosc-klamstwa-nad-inwektywa-w-sprawie-smolenska-prym-w-tej-specjalizacji-wiedzie-stefan-niesiolowski