Jarosław Kaczyński, ale przecież nie tylko on, bo i cały obóz Prawa i Sprawiedliwości, szeroko rozumianej prawicy, a nawet całej Grupy Wyszehradzkiej, powinni mieć w ostatnich tygodniach i miesiącach dziką satysfakcję. Oto Bruksela, unijne elity i instytucje, z każdym kolejnym tygodniem mówią coraz wyraźniej językiem Szydło, Orbana i Kaczyńskiego.
Mowa oczywiście o problemie migrantów. Pamiętają państwo przemówienie prezesa PiS, gdy - niemal równo rok temu - stanął przed polskim Sejmem (jeszcze w roli lidera opozycji) i w mocnych słowach wyłożył stanowisko, co tu dużo kryć, większości Polaków? Ileż to wylało się wówczas na niego fali szyderstw, kpin, a w skrajnych przypadkach porównań do faszystów i hitlerowców.
Wówczas w kredkowej Europie obowiązywał przekaz o otwartych granicach i ramionach, o przyjęciu wszystkich, którzy tylko chcą żyć w Europie, o zapewnieniu im jak najlepszych warunków do życia, rozdaniu socjalu, zapewnieniu pracy, przyjęciu ich obyczajów… Ile zostało z tamtej retoryki? Niewiele. Dziś dyskusja o migracji to raczej debata o ochronie granic UE, jakości kontroli przybyszów do Europy, zagrożeniu terrorystycznym, bezpieczeństwie obywateli państw UE, wreszcie - o pomocy imigrantom, ale raczej w krajach, z których migrują. Krótko mówiąc, to postulaty i obawy zgłoszone rok temu przez Kaczyńskiego, a nie unijne elity, okazały się prawdziwe i skuteczne.
Warto mieć to z tyłu głowy, gdy kolejne absurdalne projekty nakreślone gdzieś w lewackich think-tankach i umysłach pięknoduchów będą narzucane jako obowiązujący i jedyny możliwy nurt. Czasem okazuje się, że wystarczy rok, by z orbity wrócić do twardej rzeczywistości.
Ale warto mieć również na uwadze to, że podobną drogę przebył - wraz ze sporą częścią unijnych elit - Donald Tusk. Przed rokiem, w gorączce kampanii wyborczej, chętnie przyłączał się do ataków wymierzonych w PiS. Tamte nerwowe reakcje (i brak reakcji na ostrzejsze, a przecież jako szef Rady Europejskiej powinien był reagować) były zapewne efektem emocjonalnego zaangażowania Tuska, swoistej lojalności ze swoim obozem partyjnym w POlsce. Na szczęście nic nie wskórał, a Platforma oddała władzę.
Myślę jednak, że o pewnej ewolucji poglądów (jeśli to w ogóle poglądy) Donalda Tuska trzeba pamiętać w kontekście ewentualnego wsparcia (lub jego braku) dla Tuska na drugą kadencję w fotelu szefa Rady Europejskiej.
Oddajmy głos pewnemu politykowi (przemówienie z maja bieżącego roku) i przeczytajmy uważnie jego słowa:
W naszych projektach politycznych musimy kierować się zdrowym rozsądkiem i dobrym wyczuciem czasu. Ciąży na nas odpowiedzialność skonfrontowania rzeczywistości z wszelkiego rodzaju utopiami. Utopii Europy bez państw narodowych, utopii Europy bez konfliktów interesów i ambicji, utopii Europy narzucającej swoje własne wartości zewnętrznemu światu. Utopii euroazjatyckiej jedności.
Dziś eurosceptycyzm albo nawet europesymizm stały się alternatywą dla tych iluzji. Coraz głośniejsi są ci, którzy kwestionują samo sedno zjednoczonej Europy. Widmo rozpadu krąży po Europie i wizja federacji nie wydaje mi się na to najlepszą odpowiedzią.
Polityk ten skrytykował wówczas także „obsesję idei szybkiej i całkowitej integracji” i podkreślił, że zwykli Europejczycy nie podzielają euroentuzjazmu elit. Jego zdaniem rozczarowani „wielkimi wizjami przyszłości” obywatele UE oczekują od elit lepszego radzenia sobie ze zwykłą rzeczywistością niż dotychczas.
Ten polityk to nie Viktor Orban, nie Jarosław Kaczyński, żaden też prawicowiec. To Donald Tusk i jego wystąpienie na kongresie EPP. Prawda, że każdy rozsądny człowiek mógłby się pod tym podpisać?
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jarosław Kaczyński, ale przecież nie tylko on, bo i cały obóz Prawa i Sprawiedliwości, szeroko rozumianej prawicy, a nawet całej Grupy Wyszehradzkiej, powinni mieć w ostatnich tygodniach i miesiącach dziką satysfakcję. Oto Bruksela, unijne elity i instytucje, z każdym kolejnym tygodniem mówią coraz wyraźniej językiem Szydło, Orbana i Kaczyńskiego.
Mowa oczywiście o problemie migrantów. Pamiętają państwo przemówienie prezesa PiS, gdy - niemal równo rok temu - stanął przed polskim Sejmem (jeszcze w roli lidera opozycji) i w mocnych słowach wyłożył stanowisko, co tu dużo kryć, większości Polaków? Ileż to wylało się wówczas na niego fali szyderstw, kpin, a w skrajnych przypadkach porównań do faszystów i hitlerowców.
Wówczas w kredkowej Europie obowiązywał przekaz o otwartych granicach i ramionach, o przyjęciu wszystkich, którzy tylko chcą żyć w Europie, o zapewnieniu im jak najlepszych warunków do życia, rozdaniu socjalu, zapewnieniu pracy, przyjęciu ich obyczajów… Ile zostało z tamtej retoryki? Niewiele. Dziś dyskusja o migracji to raczej debata o ochronie granic UE, jakości kontroli przybyszów do Europy, zagrożeniu terrorystycznym, bezpieczeństwie obywateli państw UE, wreszcie - o pomocy imigrantom, ale raczej w krajach, z których migrują. Krótko mówiąc, to postulaty i obawy zgłoszone rok temu przez Kaczyńskiego, a nie unijne elity, okazały się prawdziwe i skuteczne.
Warto mieć to z tyłu głowy, gdy kolejne absurdalne projekty nakreślone gdzieś w lewackich think-tankach i umysłach pięknoduchów będą narzucane jako obowiązujący i jedyny możliwy nurt. Czasem okazuje się, że wystarczy rok, by z orbity wrócić do twardej rzeczywistości.
Ale warto mieć również na uwadze to, że podobną drogę przebył - wraz ze sporą częścią unijnych elit - Donald Tusk. Przed rokiem, w gorączce kampanii wyborczej, chętnie przyłączał się do ataków wymierzonych w PiS. Tamte nerwowe reakcje (i brak reakcji na ostrzejsze, a przecież jako szef Rady Europejskiej powinien był reagować) były zapewne efektem emocjonalnego zaangażowania Tuska, swoistej lojalności ze swoim obozem partyjnym w POlsce. Na szczęście nic nie wskórał, a Platforma oddała władzę.
Myślę jednak, że o pewnej ewolucji poglądów (jeśli to w ogóle poglądy) Donalda Tuska trzeba pamiętać w kontekście ewentualnego wsparcia (lub jego braku) dla Tuska na drugą kadencję w fotelu szefa Rady Europejskiej.
Oddajmy głos pewnemu politykowi (przemówienie z maja bieżącego roku) i przeczytajmy uważnie jego słowa:
W naszych projektach politycznych musimy kierować się zdrowym rozsądkiem i dobrym wyczuciem czasu. Ciąży na nas odpowiedzialność skonfrontowania rzeczywistości z wszelkiego rodzaju utopiami. Utopii Europy bez państw narodowych, utopii Europy bez konfliktów interesów i ambicji, utopii Europy narzucającej swoje własne wartości zewnętrznemu światu. Utopii euroazjatyckiej jedności.
Dziś eurosceptycyzm albo nawet europesymizm stały się alternatywą dla tych iluzji. Coraz głośniejsi są ci, którzy kwestionują samo sedno zjednoczonej Europy. Widmo rozpadu krąży po Europie i wizja federacji nie wydaje mi się na to najlepszą odpowiedzią.
Polityk ten skrytykował wówczas także „obsesję idei szybkiej i całkowitej integracji” i podkreślił, że zwykli Europejczycy nie podzielają euroentuzjazmu elit. Jego zdaniem rozczarowani „wielkimi wizjami przyszłości” obywatele UE oczekują od elit lepszego radzenia sobie ze zwykłą rzeczywistością niż dotychczas.
Ten polityk to nie Viktor Orban, nie Jarosław Kaczyński, żaden też prawicowiec. To Donald Tusk i jego wystąpienie na kongresie EPP. Prawda, że każdy rozsądny człowiek mógłby się pod tym podpisać?
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/312795-unijne-elity-mowia-dzis-jezykiem-kaczynskiego-a-co-z-tuskiem-czy-nie-bedzie-trzeba-przelknac-tej-zaby-i-poprzec-go-na-druga-kadencje