Trzeba zwalczać Trumpa, Orbana czy Kaczyńskiego, bo oni uświadamiają społeczeństwom Zachodu, że stały się wielkim kołchozem, mimo że komuna i kolektywizm formalnie upadły.
Pomijając wszelkie jego niezręczności i dziwne powiązania biznesowe, Donald Trump jest traktowany w USA i w świecie zdominowanym przez infantylną poprawność tak jak w Europie (oraz na wschodnim wybrzeżu USA) Viktor Orban i Jarosław Kaczyński. Przede wszystkim nie ma placetu czy też certyfikatu lewicowo-liberalnego establishmentu, a samo to jest już straszną zbrodnią. W świecie współczesnej polityki panuje swego rodzaju apartheid, który ma swoich nowych „czarnych”. I są nimi właściwie wyłącznie biali konserwatyści oraz osoby nie padające na twarz przed wyznawcami poprawnościowego, liberalno-lewicowego paradygmatu. W Polsce dochodzi jeszcze granie dziwną słabością Trumpa do Putina. I tego argumentu najczęściej używają ludzie jeszcze do niedawna bez pamięci zakochani w Putinie oraz zafascynowani rosyjską demokracją spod jego ręki. Nazwisk nie trzeba wymieniać, bo wszyscy wiedzą, o kogo chodzi. Tyle że wcale nie wiemy, jaką politykę wobec Rosji Putina prowadziłby prezydent Trump, skonfrontowany z realnymi zagrożeniami ze strony Rosji. I wcale nie musiałaby to być polityka proputinowska, ale wręcz przeciwnie. Przecież Barack Obama podczas swojej pierwszej kadencji właściwie popełniał seryjne błędy w polityce wobec Rosji, a to, że Putin wtedy urósł i stał się wyjątkowo hardy i niebezpieczny jest m.in. zasługą odchodzącego prezydenta USA. W tej sprawie nie warto być niewolnikiem stereotypów.
Trump w Ameryce, podobnie jak Orban i Kaczyński w Europie, budzi wściekłość, bo kompletnie nie liczy się z lewicowo-liberalnym establishmentem. A przecież uważa się ten establishment za zjadacza wszystkich rozumów i tego, kto wyznacza wszelakie standardy, ustawia w szeregu prestiżu i rozdaje etykietki oraz zarządza stygmatyzowaniem. Zachodni świat znajduje się pod swego rodzaju okupacją lewicowo-liberalnego establishmentu i każdy, kto myśli inaczej jest traktowany jak partyzant przez wojska okupacyjne, czyli jak terrorysta. To wypisz wymaluj filozofia stosowana przez przynajmniej dwie dekady w „organach” Adama Michnika i jego akolitów w innych mediach w Polsce oraz w lewicowo-liberalnej polityce. W takim sensie współczesny zachodni świat, w tym w dużym stopniu także Polska, kompletnie zgłupiał, założył sobie klapki i podąża za jakimś infantylnym, poprawnościowym modelem postępu, który nie jest żadnym postępem, tylko rodzajem niewoli. W tym modelu żadnego realnego problemu nie można rozwiązać, np. spraw imigrantów, rasizmu czy nierówności, gdyż poprawność i infantylny progresywizm totalnie zafałszowują diagnozę, a więc także i środki zaradcze, które są ewidentnie nieadekwatne. Mamy wręcz modelową powtórkę z komuny, która nie rozwiązywała żadnych realnych problemów, bo większość sama stwarzała i nie chciała się do tego przyznać. Ale najważniejsze w komunie było to, że państwa narzucały społeczeństwom, także przy użyciu aparatu przemocy, fałszywą świadomość i zmuszały do uznawania jej za prawdziwy obraz świata. Dzisiaj na Zachodzie lewicowego poprawniactwa i infantylnego progresywizmu nie narzucają policja i tajne służby, ale już strzeże ich wymiar sprawiedliwości, co niebezpiecznie zbliża nas do komuny.
Trump, Orban czy Kaczyński, mimo oczywistych różnic między nimi, są przez lewicowo-liberalny establishment i różne kręgi jego wsparcia traktowani jak siewcy strasznej zarazy. A ta zaraza z grubsza polega na normalności, na zakwestionowaniu potrzeby kreowania nowego człowieka (progresywisty). Ta zaraza odwołuje się do tradycyjnych wartości i jest sprzeczna z bardzo modnym i szeroko narzucanym internacjonalizmem, skądinąd wprost przeszczepionym z komunistycznej międzynarodówki oraz jej różnych trockistowsko-maoistowskich odmian. Ta zaraza uznaje progresywizm i internacjonalizm za rodzaj zniewolenia, tym groźniejszego, że traktowanego jako jedyny możliwy we współczesnym świecie sposób funkcjonowania społeczeństw. A ten sposób jest w istocie nowym kolektywizmem, jest pozagrobowym triumfem komuny, która starała się wszystkich ludzi ociosać, skonformizować, zatruć fałszywą świadomością i odebrać im wolność. Poprawniactwo i progresywizm są przecież ogromnym ograniczeniem wolności, przede wszystkim wolności słowa. Współczesny lewicowo-liberalny paradygmat to wcielenie tego, przed czym w „Roku 1984” przestrzegał George Orwell. Przecież na każdym kroku widzimy poszukiwanie myślozbrodniarzy, czyli ludzi wolnych od poprawniactwa i jego pęt. A z drugiej strony mamy seanse nienawiści w imię tolerancjonizmu, co samo w sobie jest przecież logicznie i semantycznie sprzeczne.
Lewicowo-liberalny establishment oszalał na punkcie takich ludzi jak Trump, Orban czy Kaczyński, bo dla niego stanowią oni śmiertelne zagrożenie. Pod szczytnymi hasłami ten establishment zabrał ludziom wielką część wolności. A nawet zabrał im wolność pod pozorem walki o wolność, co wcale nie jest sprzeczne. Ten establishment przy pomocy najpierw mediów, a potem wymiaru sprawiedliwości, który zaczął grać w tę samą poprawniacką grę, stworzył ogromne rzesze ociosanych oportunistów i konformistów. I wmówił im, że będą szczęśliwi wyłącznie w świecie zdominowanym przez lewicowo-liberalny paradygmat. W ten sposób wykształcono masy proli wprost z Orwella i one stały się narzędziem walki z tymi, którym jeszcze chodzi po głowie prawdziwa wolność, indywidualizm, nonkonformizm. Trzeba z nimi walczyć, bo oni przede wszystkim uświadamiają społeczeństwom Zachodu, że stały się jednym wielkim kołchozem, mimo że komuna i kolektywizm formalnie upadły. Tyle że one nie upadły, bo są w głowach poprawniackich progresywistów, którzy zastąpili marksistowsko-leninowskich agitatorów w roli strażników postępu i nowoczesności. W takim świecie nie ma miejsca dla Trumpów, Orbanów czy Kaczyńskich, dlatego są oni traktowani dosłownie tak samo jak wróg ludu numer jeden u Orwella, czyli Emmanuel Goldstein.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/312526-dlaczego-lewicowo-liberalny-establishment-oszalal-na-punkcie-trumpa-orbana-i-kaczynskiego