Zabiegałem bardzo mocno o sprowadzenie z Niemiec dwunastu baterii Patriot z drugiej ręki. W tej sprawie pisałem do ministra Klicha i śp. gen Gągora. Niemcy przechodzili wówczas na system obrony powietrznej MEADS i chcieli nam je przekazać za symboliczna złotówkę. Dzisiaj mielibyśmy oddech w obronie powietrznej na jakieś 10-15 lat, gdyby nie zostało to zakwestionowane przez ministra Klicha
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl gen. dyw. rez. dr hab.Krzysztof Załęski, były zastępca dowódcy Sił Powietrznych.
wPolityce.pl: Zerwanie negocjacji z Airbus Helicopters na zakup caracali było Pana zadaniem dobrym posunięciem?
Gen. Krzysztof Załęski: Tak. To, co się stało było jak najbardziej słuszne, celowe i ważne. Bo przede wszystkim najważniejszy jest nasz przemysł zbrojeniowy, a nie przemysł zbrojeniowy francuski. Poza tym Caracal to stosunkowo nowy śmigłowiec, który nie jest sprawdzony, nie ma nawet rampy ładunkowej. Co prawda Black Hawk też jej nie ma, ale ma za to duże boczne drzwi. Prawdą jest również, że Francuzi też jeszcze na ostro do swoich Sił Zbrojnych nie wprowadzili caracali, więc dlaczego mieliby eksperymentować na naszych Siłach Zbrojnych? Dobrze się stało, że te negocjacje zostały zerwane. Nie ma offsetu, nie ma korzyści dla naszego narodowego rodzimego przemysłu oraz chęci współpracy ze strony Francuzów, więc nie powinniśmy wprowadzać takich śmigłowców do Sił Zbrojnych. Powinno współpracować się z takimi partnerami, którzy coś wnoszą do współpracy. Jeżeli chcemy promować swój produkt, czy to Agustę ze Świdnika czy Black Hawka z Mielca, to powinniśmy zacząć od wprowadzania ich do naszej armii. Taka jest prawda, że nikt nie kupi od szewca butów, w których on sam nie chodzi.
Postawienie na współpracę z Amerykanami, to również politycznie mądre posunięcie. Skoro Amerykanie mają u nas stacjonować, ich sprzęt też powinien funkcjonować w polskiej armii.
Dokładnie, ma pan rację. Bazując na moim doświadczeniu oraz na wieloletniej ocenie sytuacji geopolitycznej twierdzę, że w kwestiach bezpieczeństwa Polski możemy bardziej liczyć na Amerykanów niż na Francuzów. Powinniśmy wiązać się bliżej z Amerykanami, bo ci są w stanie w ten czy inny sposób poprawić nam bezpieczeństwo. Poza tym zakup śmigłowców od Francuzów wiązałby się z ładowaniem co roku wielu milionów w ich przeglądy, serwisy, naprawy, etc. przez 40 lat. Te pieniądze poszłyby w przemysł francuski, nie polski, bo nie wierzę w to, że kiedykolwiek przeniesiono by te sprawy w pełnym zakresie do Łodzi. Lepiej, by je brał Mielec i nasi robotnicy, a nie Francuzi.
W Łodzi ma powstać centrum serwisowe dla wszystkich helikopterów wojskowych.
Czyli każdy w rodzimym przemyśle dostanie swój kawałek tortu i dobrze. Na pewno nie powstałoby centrum serwisowe Black Hawków w Łodzi, gdyby nadal ciągnięty byłby temat caracali. Dzięki temu Polacy będą mieć zatrudnienie i przemysł polski będzie promowany. Każdy kraj tak robi, więc nie wiem dlaczego mielibyśmy wstydzić się i dzielić ten tort po kawałku według uznania byłej kancelarii byłego już prezydenta, bo wszystkim politycznie to się należy. Nic nikomu politycznie się nie należy, tylko ekonomicznie. Tak powinniśmy na to patrzyć.
Jak układała się współpraca z Amerykanami, gdy był Pan w Dowództwie Sił Powietrznych?
Bardzo dobrze, nie mogę nic złego powiedzieć. To, że skończyłem studia w Stanach Zjednoczonych jest też efektem tej długofalowej współpracy z Amerykanami. Układała się ona najpierw w ramach partnerstwa dla pokoju, później był program Mil-to-Mil, dość mocno eksploatowany przez Amerykanów, następnie FMS i wiele innych programów, na których Polska korzystała. Jestem głęboko przekonany, że było ich o wiele więcej, niż francuskich. Nie mówiąc o tym, że Francuzi nigdy niczego za darmo nam nie dali.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Zabiegałem bardzo mocno o sprowadzenie z Niemiec dwunastu baterii Patriot z drugiej ręki. W tej sprawie pisałem do ministra Klicha i śp. gen Gągora. Niemcy przechodzili wówczas na system obrony powietrznej MEADS i chcieli nam je przekazać za symboliczna złotówkę. Dzisiaj mielibyśmy oddech w obronie powietrznej na jakieś 10-15 lat, gdyby nie zostało to zakwestionowane przez ministra Klicha
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl gen. dyw. rez. dr hab.Krzysztof Załęski, były zastępca dowódcy Sił Powietrznych.
wPolityce.pl: Zerwanie negocjacji z Airbus Helicopters na zakup caracali było Pana zadaniem dobrym posunięciem?
Gen. Krzysztof Załęski: Tak. To, co się stało było jak najbardziej słuszne, celowe i ważne. Bo przede wszystkim najważniejszy jest nasz przemysł zbrojeniowy, a nie przemysł zbrojeniowy francuski. Poza tym Caracal to stosunkowo nowy śmigłowiec, który nie jest sprawdzony, nie ma nawet rampy ładunkowej. Co prawda Black Hawk też jej nie ma, ale ma za to duże boczne drzwi. Prawdą jest również, że Francuzi też jeszcze na ostro do swoich Sił Zbrojnych nie wprowadzili caracali, więc dlaczego mieliby eksperymentować na naszych Siłach Zbrojnych? Dobrze się stało, że te negocjacje zostały zerwane. Nie ma offsetu, nie ma korzyści dla naszego narodowego rodzimego przemysłu oraz chęci współpracy ze strony Francuzów, więc nie powinniśmy wprowadzać takich śmigłowców do Sił Zbrojnych. Powinno współpracować się z takimi partnerami, którzy coś wnoszą do współpracy. Jeżeli chcemy promować swój produkt, czy to Agustę ze Świdnika czy Black Hawka z Mielca, to powinniśmy zacząć od wprowadzania ich do naszej armii. Taka jest prawda, że nikt nie kupi od szewca butów, w których on sam nie chodzi.
Postawienie na współpracę z Amerykanami, to również politycznie mądre posunięcie. Skoro Amerykanie mają u nas stacjonować, ich sprzęt też powinien funkcjonować w polskiej armii.
Dokładnie, ma pan rację. Bazując na moim doświadczeniu oraz na wieloletniej ocenie sytuacji geopolitycznej twierdzę, że w kwestiach bezpieczeństwa Polski możemy bardziej liczyć na Amerykanów niż na Francuzów. Powinniśmy wiązać się bliżej z Amerykanami, bo ci są w stanie w ten czy inny sposób poprawić nam bezpieczeństwo. Poza tym zakup śmigłowców od Francuzów wiązałby się z ładowaniem co roku wielu milionów w ich przeglądy, serwisy, naprawy, etc. przez 40 lat. Te pieniądze poszłyby w przemysł francuski, nie polski, bo nie wierzę w to, że kiedykolwiek przeniesiono by te sprawy w pełnym zakresie do Łodzi. Lepiej, by je brał Mielec i nasi robotnicy, a nie Francuzi.
W Łodzi ma powstać centrum serwisowe dla wszystkich helikopterów wojskowych.
Czyli każdy w rodzimym przemyśle dostanie swój kawałek tortu i dobrze. Na pewno nie powstałoby centrum serwisowe Black Hawków w Łodzi, gdyby nadal ciągnięty byłby temat caracali. Dzięki temu Polacy będą mieć zatrudnienie i przemysł polski będzie promowany. Każdy kraj tak robi, więc nie wiem dlaczego mielibyśmy wstydzić się i dzielić ten tort po kawałku według uznania byłej kancelarii byłego już prezydenta, bo wszystkim politycznie to się należy. Nic nikomu politycznie się nie należy, tylko ekonomicznie. Tak powinniśmy na to patrzyć.
Jak układała się współpraca z Amerykanami, gdy był Pan w Dowództwie Sił Powietrznych?
Bardzo dobrze, nie mogę nic złego powiedzieć. To, że skończyłem studia w Stanach Zjednoczonych jest też efektem tej długofalowej współpracy z Amerykanami. Układała się ona najpierw w ramach partnerstwa dla pokoju, później był program Mil-to-Mil, dość mocno eksploatowany przez Amerykanów, następnie FMS i wiele innych programów, na których Polska korzystała. Jestem głęboko przekonany, że było ich o wiele więcej, niż francuskich. Nie mówiąc o tym, że Francuzi nigdy niczego za darmo nam nie dali.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/311534-nasz-wywiad-byly-zastepca-dowodcy-sil-powietrznych-dobrze-ze-negocjacje-z-francuzami-zostaly-zerwane-zawsze-stawialismy-na-amerykanow