Od kilku dni, czyli od ogłoszenia decyzji o odstąpieniu Polski od zakupu 50 śmigłowców Caracal, można usłyszeć mocny głos piętnujący polskie władze. I broniący francuskich interesów. Czyli znowu jest tak, jak w wielu momentach istnienia III RP, tylko wcześniej broniono interesów rosyjskich (najczęściej i w największym stopniu przy pomocy agentury), niemieckich albo amerykańskich.
Ta obrona Francji ma także formę potępiania polskiego rządu w imię interesów europejskich, trwałości i rangi Trójkąta Weimarskiego czy dobrych relacji z Francją. A także interesów polskiej armii, którą 50 Caracali miało zbawić, choć wielu ekspertów uważa, że ta armia potrzebuje akurat innych maszyn. Caracale nie nadają się np. do transportu sprzętu, w tym pojazdów, choćby dla 25. Brygady Kawalerii Powietrznej, gdyż nie mają tylnej rampy i są za wąskie. A do tego są wysokie, więc zdarzało im się przewracać. Ale zrobił się hałas, że maszyny są świetne, tylko ministrowie PiS (rozwoju - Morawiecki, MON – Macierewicz oraz MSZ – Waszczykowski) są strasznie wybredni i w ogóle czepialscy. A niezawodny szef Fundacji Batorego (dziecka George’a Sorosa) Aleksander Smolar stwierdził, że rząd Beaty Szydło po prostu nie chce dobrych relacji z Francją (i Niemcami, żeby było do pary) oraz ma fatalną dyplomację. Dobre relacje i sprawna dyplomacja miałyby zapewne polegać na położeniu uszu po sobie i „ruk po szwam” i słuchaniu bez sprzeciwu „braci większych” – tak jak kiedyś słuchano Wielkiego Brata ze wschodu.
Gdy prezydent Francois Hollande ogłosił przełożenie wizyty w Polsce (miało do niej dojść 13 października) normalne było rozpętanie histerii we francuskich mediach i kręgach politycznych, bo przecież polski kontrakt ratował francuskie miejsca pracy i samą firmę Airbus Helicopters. Skądinąd kontrakt na Caracale przypomina uratowanie na początku lat 70. przez Edwarda Gierka francuskiej firmy Berliet (produkującej m.in. autobusy, na które sprzedano Polsce licencję). Kontrakt Gierka uratował Berlieta na jakieś 10 lat, bo potem firma zniknęła z rynku. Histeria polskich mediów, komentatorów, opozycyjnych polityków oraz przeróżnych „użytecznych” i agentury wpływu w sprawie Caracala i przełożonej wizyty prezydenta Hollande’a to ewidentny dowód skutków tresury. Można ją nazwać tresurą w kolonialnym czy też imperialnym stylu, co w nagranej rozmowie z Jackiem Rostowskim ówczesny szef MSZ Radosław Sikorski nazwał „murzyńskością”. Ta tresura to też inna strona tego, co rządy Donalda Tuska i Ewy Kopacz uważały za swoje największe osiągnięcie, czyli potulności, często przechodzącej w służalstwo, polskich władz wobec możnych, skutkująca poklepywaniem po plecach i pozytywnymi recenzjami w mediach na Zachodzie.
Poklepywanie i pozytywne opinie to chyba najniższa cena w historii współczesnego świata za rezygnację z walki czy dbałości o narodowe, polskie interesy. To taki współczesny odpowiednik paciorków dawanych „dzikusom” przez białych konkwistadorów i kolonizatorów. I te paciorki stały się symbolem naszej europejskości, choć są twardym dowodem nowoczesnego niewolnictwa, a przynajmniej kolonialnego podporządkowania i uginania grzbietu. Te paciorki mają zresztą swoją szlachetniejszą odmianę dla „elity” w postaci nagród, stypendiów, zaproszeń na wykłady, grantów czy odznaczeń. Francja jako uszlachetnionego paciorka najczęściej używa swojego orderu Legii Honorowej, rozdawanego cudzoziemcom, a Polakom w szczególności (chyba z powodu dobrej znajomości natury niewolnika), już niemal seryjnie. Te szlachetniejsze paciorki bardzo skutecznie zamykają usta i konformizują tych, którym są przekazywane. Wystarczy sprawdzić, jak zachowywali się Polacy uhonorowani różnymi niemieckimi nagrodami oraz większość tych, których Francja obdarowała swoją Legią Honorową.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Od kilku dni, czyli od ogłoszenia decyzji o odstąpieniu Polski od zakupu 50 śmigłowców Caracal, można usłyszeć mocny głos piętnujący polskie władze. I broniący francuskich interesów. Czyli znowu jest tak, jak w wielu momentach istnienia III RP, tylko wcześniej broniono interesów rosyjskich (najczęściej i w największym stopniu przy pomocy agentury), niemieckich albo amerykańskich.
Ta obrona Francji ma także formę potępiania polskiego rządu w imię interesów europejskich, trwałości i rangi Trójkąta Weimarskiego czy dobrych relacji z Francją. A także interesów polskiej armii, którą 50 Caracali miało zbawić, choć wielu ekspertów uważa, że ta armia potrzebuje akurat innych maszyn. Caracale nie nadają się np. do transportu sprzętu, w tym pojazdów, choćby dla 25. Brygady Kawalerii Powietrznej, gdyż nie mają tylnej rampy i są za wąskie. A do tego są wysokie, więc zdarzało im się przewracać. Ale zrobił się hałas, że maszyny są świetne, tylko ministrowie PiS (rozwoju - Morawiecki, MON – Macierewicz oraz MSZ – Waszczykowski) są strasznie wybredni i w ogóle czepialscy. A niezawodny szef Fundacji Batorego (dziecka George’a Sorosa) Aleksander Smolar stwierdził, że rząd Beaty Szydło po prostu nie chce dobrych relacji z Francją (i Niemcami, żeby było do pary) oraz ma fatalną dyplomację. Dobre relacje i sprawna dyplomacja miałyby zapewne polegać na położeniu uszu po sobie i „ruk po szwam” i słuchaniu bez sprzeciwu „braci większych” – tak jak kiedyś słuchano Wielkiego Brata ze wschodu.
Gdy prezydent Francois Hollande ogłosił przełożenie wizyty w Polsce (miało do niej dojść 13 października) normalne było rozpętanie histerii we francuskich mediach i kręgach politycznych, bo przecież polski kontrakt ratował francuskie miejsca pracy i samą firmę Airbus Helicopters. Skądinąd kontrakt na Caracale przypomina uratowanie na początku lat 70. przez Edwarda Gierka francuskiej firmy Berliet (produkującej m.in. autobusy, na które sprzedano Polsce licencję). Kontrakt Gierka uratował Berlieta na jakieś 10 lat, bo potem firma zniknęła z rynku. Histeria polskich mediów, komentatorów, opozycyjnych polityków oraz przeróżnych „użytecznych” i agentury wpływu w sprawie Caracala i przełożonej wizyty prezydenta Hollande’a to ewidentny dowód skutków tresury. Można ją nazwać tresurą w kolonialnym czy też imperialnym stylu, co w nagranej rozmowie z Jackiem Rostowskim ówczesny szef MSZ Radosław Sikorski nazwał „murzyńskością”. Ta tresura to też inna strona tego, co rządy Donalda Tuska i Ewy Kopacz uważały za swoje największe osiągnięcie, czyli potulności, często przechodzącej w służalstwo, polskich władz wobec możnych, skutkująca poklepywaniem po plecach i pozytywnymi recenzjami w mediach na Zachodzie.
Poklepywanie i pozytywne opinie to chyba najniższa cena w historii współczesnego świata za rezygnację z walki czy dbałości o narodowe, polskie interesy. To taki współczesny odpowiednik paciorków dawanych „dzikusom” przez białych konkwistadorów i kolonizatorów. I te paciorki stały się symbolem naszej europejskości, choć są twardym dowodem nowoczesnego niewolnictwa, a przynajmniej kolonialnego podporządkowania i uginania grzbietu. Te paciorki mają zresztą swoją szlachetniejszą odmianę dla „elity” w postaci nagród, stypendiów, zaproszeń na wykłady, grantów czy odznaczeń. Francja jako uszlachetnionego paciorka najczęściej używa swojego orderu Legii Honorowej, rozdawanego cudzoziemcom, a Polakom w szczególności (chyba z powodu dobrej znajomości natury niewolnika), już niemal seryjnie. Te szlachetniejsze paciorki bardzo skutecznie zamykają usta i konformizują tych, którym są przekazywane. Wystarczy sprawdzić, jak zachowywali się Polacy uhonorowani różnymi niemieckimi nagrodami oraz większość tych, których Francja obdarowała swoją Legią Honorową.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/311228-tresura-i-polityka-paciorkow-zrobily-swoje-broni-sie-interesow-francji-i-airbus-helicopters-a-nie-polski