Beata Szydło dała bardzo wiele dowodów tego, że nie jest i nie będzie Kazimierzem Marcinkiewiczem czy Ewą Kopacz.
Pomysł jest zrozumiały: chodzi o zaangażowanie społecznych emocji i ich ukierunkowanie. I nadanie wszystkiemu formy znanej z telewizyjnych show w rodzaju „Voice of Poland”, „Mam talent” czy „Rolnik szuka żony”. Tyle że kształt rządu to nie jest telewizyjne widowisko. Przy okazji zapowiadanej w najbliższym czasie rekonstrukcji gabinetu Beaty Szydło powstało coś w rodzaju przemysłu rozrywkowego. I tak jak w różnych show wybiera się domniemane i rzeczywiste talenty, tak obecnie cały naród wybiera sobie ministrów. W niezawodnej TVN 24 kręciła się nawet jakaś quasi-ruletka, gdzie na słowo „stop” wyskakiwała karta konkretnego ministra i tzw. eksperci ustawiali go, przestawiali bądź eliminowali z gry. W wielu mediach układa się pasjanse z ministrami na kartach. Generalnie chodzi o to, żeby wszyscy mieli dobrą zabawę. Tyle że akurat rząd nie powinien się w takie zabawy angażować ani w takim kontekście pojawiać.
Uważam kształtowanie czy przemeblowywanie rządu wedle reguł programu „Rolnik szuka żony” za grube nieporozumienie, żeby nie nazwać tego dosadniej. Oczywiście rządzący często nie mają na to wpływu, ale równie często stwarzają ku temu preteksty. To może dawać pewne korzyści czy też kierunkować publiczną debatę w wygodny sposób, ale ogólnie wpisuje się to w postępującą infantylizację polityki, w robienie z wszystkiego widowiska i rozrywki. A polityka to jednak nie jest rozrywka. Kiedy wygrywa się wybory, na cztery lata zawiera się kontrakt z wyborcami. I w ramach tego kontraktu premier, rząd i jego polityczne zaplecze za wszystko odpowiadają. Śmieszą mnie przeróżne pseudokonsultacje, gdzie ulica czy jakieś dziwaczne gremia mają decydować, jak rządzić. Po to się wybiera konkretny rząd, żeby on miał plan i potrafił go realizować przy pomocy odpowiednich ludzi. I ten plan ma być gotowy, a nie tworzony po wyborach i zmieniany na każde wahnięcie nastrojów społecznych czy choćby na życzenie mediów bądź innych grup nacisku. Wybory to konkurs ofert, więc po ich rozstrzygnięciu powinno się już tylko wymagać sprawnej realizacji tego, co zaprezentowano w ofercie. Jeśli plan powstaje dopiero po wyborach, to znaczy, że wybrano amatorów, hochsztaplerów bądź dyletantów. Oczywiście trzeba też reagować na bieżące wydarzenia i na to, czego nie dało się przewidzieć, ale to nie zmienia zasadniczo pierwotnego planu.
Odwoływanie się na każdym kroku do vox populi uważam za dziecinadę i brak profesjonalizmu. A tym bardziej jest dziecinadą robienie z rządzenia widowiska czy jarmarku, czego żenujące efekty oglądaliśmy podczas „premierowania” Kazimierza Marcinkiewicza i Ewy Kopacz, a często także za obu rządów Donalda Tuska. Rządzenie nie polega przecież na „robieniu małpy”. Rząd, jak każda instytucja, podlega zmianom, ale to nie jest kwestia ogólnopolskiego plebiscytu czy widowiska, gdzie decyduje głosowanie przy pomocy esemesów. Układ rządzący ma kontrakt na cztery lata i sam ponosi odpowiedzialność za kształt i funkcjonalność gabinetu. Zmiany powinno się robić na własnych warunkach, bez hałasu i na poważnych podstawach. Czyli przede wszystkim bez medialnego cyrku. W końcu i tak to premier oraz jego polityczne zaplecze za wszystko odpowiadają, a nie telewizyjna widownia czy uczestnicy esemesowych konkursów. Polityka to poważne zajęcie i wprawdzie bywa widowiskiem, szczególnie podczas kampanii, lecz nie to powinno być jej istotą. Wtedy polityka zamienia się bowiem w infantylną zabawę, w której o nic poważnego nie chodzi. A rządzenie to mimo wszystko poważna sprawa, choć wielu polityków robi dużo, żeby tak ich zawodu nie traktować.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Beata Szydło dała bardzo wiele dowodów tego, że nie jest i nie będzie Kazimierzem Marcinkiewiczem czy Ewą Kopacz.
Pomysł jest zrozumiały: chodzi o zaangażowanie społecznych emocji i ich ukierunkowanie. I nadanie wszystkiemu formy znanej z telewizyjnych show w rodzaju „Voice of Poland”, „Mam talent” czy „Rolnik szuka żony”. Tyle że kształt rządu to nie jest telewizyjne widowisko. Przy okazji zapowiadanej w najbliższym czasie rekonstrukcji gabinetu Beaty Szydło powstało coś w rodzaju przemysłu rozrywkowego. I tak jak w różnych show wybiera się domniemane i rzeczywiste talenty, tak obecnie cały naród wybiera sobie ministrów. W niezawodnej TVN 24 kręciła się nawet jakaś quasi-ruletka, gdzie na słowo „stop” wyskakiwała karta konkretnego ministra i tzw. eksperci ustawiali go, przestawiali bądź eliminowali z gry. W wielu mediach układa się pasjanse z ministrami na kartach. Generalnie chodzi o to, żeby wszyscy mieli dobrą zabawę. Tyle że akurat rząd nie powinien się w takie zabawy angażować ani w takim kontekście pojawiać.
Uważam kształtowanie czy przemeblowywanie rządu wedle reguł programu „Rolnik szuka żony” za grube nieporozumienie, żeby nie nazwać tego dosadniej. Oczywiście rządzący często nie mają na to wpływu, ale równie często stwarzają ku temu preteksty. To może dawać pewne korzyści czy też kierunkować publiczną debatę w wygodny sposób, ale ogólnie wpisuje się to w postępującą infantylizację polityki, w robienie z wszystkiego widowiska i rozrywki. A polityka to jednak nie jest rozrywka. Kiedy wygrywa się wybory, na cztery lata zawiera się kontrakt z wyborcami. I w ramach tego kontraktu premier, rząd i jego polityczne zaplecze za wszystko odpowiadają. Śmieszą mnie przeróżne pseudokonsultacje, gdzie ulica czy jakieś dziwaczne gremia mają decydować, jak rządzić. Po to się wybiera konkretny rząd, żeby on miał plan i potrafił go realizować przy pomocy odpowiednich ludzi. I ten plan ma być gotowy, a nie tworzony po wyborach i zmieniany na każde wahnięcie nastrojów społecznych czy choćby na życzenie mediów bądź innych grup nacisku. Wybory to konkurs ofert, więc po ich rozstrzygnięciu powinno się już tylko wymagać sprawnej realizacji tego, co zaprezentowano w ofercie. Jeśli plan powstaje dopiero po wyborach, to znaczy, że wybrano amatorów, hochsztaplerów bądź dyletantów. Oczywiście trzeba też reagować na bieżące wydarzenia i na to, czego nie dało się przewidzieć, ale to nie zmienia zasadniczo pierwotnego planu.
Odwoływanie się na każdym kroku do vox populi uważam za dziecinadę i brak profesjonalizmu. A tym bardziej jest dziecinadą robienie z rządzenia widowiska czy jarmarku, czego żenujące efekty oglądaliśmy podczas „premierowania” Kazimierza Marcinkiewicza i Ewy Kopacz, a często także za obu rządów Donalda Tuska. Rządzenie nie polega przecież na „robieniu małpy”. Rząd, jak każda instytucja, podlega zmianom, ale to nie jest kwestia ogólnopolskiego plebiscytu czy widowiska, gdzie decyduje głosowanie przy pomocy esemesów. Układ rządzący ma kontrakt na cztery lata i sam ponosi odpowiedzialność za kształt i funkcjonalność gabinetu. Zmiany powinno się robić na własnych warunkach, bez hałasu i na poważnych podstawach. Czyli przede wszystkim bez medialnego cyrku. W końcu i tak to premier oraz jego polityczne zaplecze za wszystko odpowiadają, a nie telewizyjna widownia czy uczestnicy esemesowych konkursów. Polityka to poważne zajęcie i wprawdzie bywa widowiskiem, szczególnie podczas kampanii, lecz nie to powinno być jej istotą. Wtedy polityka zamienia się bowiem w infantylną zabawę, w której o nic poważnego nie chodzi. A rządzenie to mimo wszystko poważna sprawa, choć wielu polityków robi dużo, żeby tak ich zawodu nie traktować.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/309666-rekonstrukcja-rzadu-to-nie-program-rolnik-szuka-zony-robienie-z-tego-widowiska-infantylizuje-polityke
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.