Problemem może być, poza przejściowym kadrowym zamętem, poczucie degradacji niektórych nauczycieli wypychanych z gimnazjów do podstawówek, choć podczas wchodzenia w życie reformy Handkego nikt nie przejmował się wypychaniem kadry z liceów do gimnazjów. Kłopotem jest też roztrwonienie dorobku niektórych elitarnych gimnazjów. Wizja pani minister: to niech sobie stworzą podstawówkę, jest mocno naiwna. Przecież w pierwszych klasach podstawówki odbywa się nauczanie początkowe. Obecna kadra gimnazjów w ten sposób akurat zatrudnienia nie utrzyma. Trudno też, przez przyjęcie siedmiolatków, o zachowanie szyldu dobrej szkoły językowej czy powiedzmy katolickiej.
Odrzucam natomiast, choć widzę problem, jeden z głównych argumentów obrońców obecnego systemu. Narzekają oni, że nowy model będzie sprzyjał podtrzymywaniu i wydłużaniu małych wiejskich szkół zamiast szybszego zabierania młodych ludzi z ich naturalnych środowisk do lepszych szkół w mieście. Po pierwsze, gimnazja istnieją też w niewielkich ośrodkach. Ale gdyby nawet pojawił się taki efekt, receptą nie jest porzucanie swoich środowisk a raczej ich ciągnięcie w górę. Małe szkoły bywały nie raz i nie dwa zaczynem cywilizacji w swoich miejscowościach. Teraz i tak o to trudniej – z powodu niżu demograficznego. Ale wolę ich wspieranie niż powolny zanik.
Te wszystkie argumenty nie podważają jednego wniosku. Skoro MEN najpierw zwlekał, a potem przystąpił do bardzo pośpiesznego uderzenia, musi się śpieszyć naprawdę. Czym szybciej pojawią się podstawy programowe, tym mniejsze obawy, choćby rodziców dzieci, które w tym roku idą do szóstej klasy i nie wiadomo, czego będą się uczyły za rok. Pani minister: trzeba niestety zakasać rękawy. Piszę to jako życzliwy kibic zgodny z zasadniczym pani założeniem, z deklarowanymi celami.
Na koniec jeszcze uwaga na boku. Szkoła staje się polem bitwy nie tylko co do zasadniczych kwestii: organizacji i programów. Oto w „Gazecie Wyborczej” czytam, że zbrodnią małopolskiej kurator jest polecenie, aby podległe jej szkoły delegowały poczty sztandarowe na patriotyczne uroczystości. Przy czym nie chodzi o jakieś polityczne imprezy, a o takie chyba dla nikogo bezsporne „eventy” jak 3 Maja czy 11 Listopada.
Na miły Bóg, to i tego będziemy się czepiać? Wychowanie patriotyczne na tym m.in. polega. Co proponujecie innego? Głosowanie, czy warto obchodzić te święta? Dawno już nie czytałem podobnego absurdu. Ale to przedsmak dopiero tego, co nastąpi.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Problemem może być, poza przejściowym kadrowym zamętem, poczucie degradacji niektórych nauczycieli wypychanych z gimnazjów do podstawówek, choć podczas wchodzenia w życie reformy Handkego nikt nie przejmował się wypychaniem kadry z liceów do gimnazjów. Kłopotem jest też roztrwonienie dorobku niektórych elitarnych gimnazjów. Wizja pani minister: to niech sobie stworzą podstawówkę, jest mocno naiwna. Przecież w pierwszych klasach podstawówki odbywa się nauczanie początkowe. Obecna kadra gimnazjów w ten sposób akurat zatrudnienia nie utrzyma. Trudno też, przez przyjęcie siedmiolatków, o zachowanie szyldu dobrej szkoły językowej czy powiedzmy katolickiej.
Odrzucam natomiast, choć widzę problem, jeden z głównych argumentów obrońców obecnego systemu. Narzekają oni, że nowy model będzie sprzyjał podtrzymywaniu i wydłużaniu małych wiejskich szkół zamiast szybszego zabierania młodych ludzi z ich naturalnych środowisk do lepszych szkół w mieście. Po pierwsze, gimnazja istnieją też w niewielkich ośrodkach. Ale gdyby nawet pojawił się taki efekt, receptą nie jest porzucanie swoich środowisk a raczej ich ciągnięcie w górę. Małe szkoły bywały nie raz i nie dwa zaczynem cywilizacji w swoich miejscowościach. Teraz i tak o to trudniej – z powodu niżu demograficznego. Ale wolę ich wspieranie niż powolny zanik.
Te wszystkie argumenty nie podważają jednego wniosku. Skoro MEN najpierw zwlekał, a potem przystąpił do bardzo pośpiesznego uderzenia, musi się śpieszyć naprawdę. Czym szybciej pojawią się podstawy programowe, tym mniejsze obawy, choćby rodziców dzieci, które w tym roku idą do szóstej klasy i nie wiadomo, czego będą się uczyły za rok. Pani minister: trzeba niestety zakasać rękawy. Piszę to jako życzliwy kibic zgodny z zasadniczym pani założeniem, z deklarowanymi celami.
Na koniec jeszcze uwaga na boku. Szkoła staje się polem bitwy nie tylko co do zasadniczych kwestii: organizacji i programów. Oto w „Gazecie Wyborczej” czytam, że zbrodnią małopolskiej kurator jest polecenie, aby podległe jej szkoły delegowały poczty sztandarowe na patriotyczne uroczystości. Przy czym nie chodzi o jakieś polityczne imprezy, a o takie chyba dla nikogo bezsporne „eventy” jak 3 Maja czy 11 Listopada.
Na miły Bóg, to i tego będziemy się czepiać? Wychowanie patriotyczne na tym m.in. polega. Co proponujecie innego? Głosowanie, czy warto obchodzić te święta? Dawno już nie czytałem podobnego absurdu. Ale to przedsmak dopiero tego, co nastąpi.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/308629-popieram-ale-i-poganiam-minister-zalewska-skoro-juz-blyskawiczne-uderzenie-w-edukacji-to-do-konca?strona=2