Nieważne, ile dowodów by ujrzało światło dzienne wskazujących, że od lat tolerowała patologie reprywatyzacyjne w stolicy – do winy się nie poczuje. Nieważne, z jak wielu frontów spadłaby na nią krytyka (cały obóz władzy, cała opozycja – poza jej partią – i ta parlamentarna i pozaparlamentarna, ruchy miejskie, stowarzyszenia lokatorów etc.), zawsze będzie wskazywać, że to hucpa partii Jarosława Kaczyńskiego. W dodatku robi to w sposób gwałcący wszystkie prawa marketingu politycznego – na starcie nie potrafiąc pohamować emocji, pokrzykując, zrażając do siebie wszystkich dookoła. Zawsze się tak zachowywała, lecz dopiero dziś złożył się parasol ochronny nad jej głową.
Czyżby dla Hanny Gronkiewicz-Waltz nadchodził czas realnej odpowiedzialności?
To słowo w naszej polityce zdegradowane. Rządząca Polską przez 8 lat ekipa nadała mu nową definicję. Jej entuzjastą był Donald Tusk. Nawet skrót nazwy swojej partii rozwinął kiedyś jako „pełną odpowiedzialność”. Uwielbiał ją brać. A to za sprzedaż stoczni (zapowiadając jednocześnie dymisję ministra skarbu w przypadku fiaska transakcji), a to za polityków swojego ugrupowania umoczonych w aferę hazardową, a to za zamianę ciał ofiar katastrofy smoleńskiej i całe (nie)działanie aparatu państwa po tej tragedii, a to za budowę dróg na Euro, itp.
Oczywiście de facto do żadnej odpowiedzialności nigdy się nie poczuwał. Można odnieść wrażenie, że w pewnym momencie zaczął używać tego terminu w ramach perwersyjnej zabawy z mediami i opinią publiczną. Widząc, że za frazesem tym nic nie stoi, z mistrza czerpała też jego następczyni, już w dniu powołania swojego gabinetu deklarująca „pełną odpowiedzialność”, jaką bierze za swój rząd. Wyborcy do odpowiedzialności pociągnęli dr Ewę przy urnach.
Teraz termin „odpowiedzialność” precyzuje Hanna Gronkiewicz-Waltz. W rozmowie z „Wprost” została zapytana:
Skoro za wszystko odpowiadają dyrektorzy, to właściwie po co jest prezydent miasta? Nie ponosi odpowiedzialności chociażby politycznej?
Na co wypaliła:
Moja odpowiedzialność polega na nadzorowaniu i rozliczaniu ich pracy. Tak było w tym wypadku, bo pracownicy biura zostali zwolnieni.
Rozumieją Państwo? Urząd prezydenta miasta HGW rozumie jako wielkiego kadrowego, siedzącego przez lata z zasłoniętymi oczami i reagującego zwolnieniami, gdy na jaw wyjdą jakieś przekręty. Odpowiedzialność definiuje jako najbardziej prostacką próbę ugaszenia pożaru. Ale spójrzmy na dalszą część tego ciągu myślowego. Pani prezydent w następnym zdaniu mówi tak:
Gdyby nie ponosili odpowiedzialności za swoich pracowników, to wszystkimi urzędnikami zarządzałby tylko prezydent i wiceprezydent.
A zatem: według wiceszefowej PO przełożony z automatu musi ponosić odpowiedzialność za swoich podwładnych. Jak jest więc z jej osobistą odpowiedzialnością? Dlaczego ta zasada obowiązuje tylko do stanowisk naczelników, dyrektorów, a ich przełożonych już nie? Kto to ustala? Na jakiej podstawie?
I jeszcze jedno. Pani prezydent lubi powtarzać: „ja zrobiłam…”, „moja ekipa przeprowadziła…” itd. Nie trzeba daleko szukać. W tym samym wywiadzie mówi:
Zakończyłam budowę pierwszej linii metra, zaczęłam budowę drugiej, wymieniliśmy wszystkie autobusy i sukcesywnie przeprowadzaliśmy reprywatyzację w takich warunkach prawnych, jakie były, bez ustawy reprywatyzacyjnej. Jako menedżer miasta biorę za to odpowiedzialność w tym sensie, że całą procedurę prześwietlę i uporządkuję.
Przy okazji mamy tu jeszcze jedno doprecyzowanie terminu „odpowiedzialność”. Znów oderwane od rzeczywistości. Bo prześwietlaniem i porządkowaniem, szanowna pani prezydent, teraz zajmują się służby specjalne i prokuratura, a nie ślepy „menedżer miasta”. Pani miała tę szansę przez dekadę. Okazało się, że to za mało czasu. Zrobią więc to inni…
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nieważne, ile dowodów by ujrzało światło dzienne wskazujących, że od lat tolerowała patologie reprywatyzacyjne w stolicy – do winy się nie poczuje. Nieważne, z jak wielu frontów spadłaby na nią krytyka (cały obóz władzy, cała opozycja – poza jej partią – i ta parlamentarna i pozaparlamentarna, ruchy miejskie, stowarzyszenia lokatorów etc.), zawsze będzie wskazywać, że to hucpa partii Jarosława Kaczyńskiego. W dodatku robi to w sposób gwałcący wszystkie prawa marketingu politycznego – na starcie nie potrafiąc pohamować emocji, pokrzykując, zrażając do siebie wszystkich dookoła. Zawsze się tak zachowywała, lecz dopiero dziś złożył się parasol ochronny nad jej głową.
Czyżby dla Hanny Gronkiewicz-Waltz nadchodził czas realnej odpowiedzialności?
To słowo w naszej polityce zdegradowane. Rządząca Polską przez 8 lat ekipa nadała mu nową definicję. Jej entuzjastą był Donald Tusk. Nawet skrót nazwy swojej partii rozwinął kiedyś jako „pełną odpowiedzialność”. Uwielbiał ją brać. A to za sprzedaż stoczni (zapowiadając jednocześnie dymisję ministra skarbu w przypadku fiaska transakcji), a to za polityków swojego ugrupowania umoczonych w aferę hazardową, a to za zamianę ciał ofiar katastrofy smoleńskiej i całe (nie)działanie aparatu państwa po tej tragedii, a to za budowę dróg na Euro, itp.
Oczywiście de facto do żadnej odpowiedzialności nigdy się nie poczuwał. Można odnieść wrażenie, że w pewnym momencie zaczął używać tego terminu w ramach perwersyjnej zabawy z mediami i opinią publiczną. Widząc, że za frazesem tym nic nie stoi, z mistrza czerpała też jego następczyni, już w dniu powołania swojego gabinetu deklarująca „pełną odpowiedzialność”, jaką bierze za swój rząd. Wyborcy do odpowiedzialności pociągnęli dr Ewę przy urnach.
Teraz termin „odpowiedzialność” precyzuje Hanna Gronkiewicz-Waltz. W rozmowie z „Wprost” została zapytana:
Skoro za wszystko odpowiadają dyrektorzy, to właściwie po co jest prezydent miasta? Nie ponosi odpowiedzialności chociażby politycznej?
Na co wypaliła:
Moja odpowiedzialność polega na nadzorowaniu i rozliczaniu ich pracy. Tak było w tym wypadku, bo pracownicy biura zostali zwolnieni.
Rozumieją Państwo? Urząd prezydenta miasta HGW rozumie jako wielkiego kadrowego, siedzącego przez lata z zasłoniętymi oczami i reagującego zwolnieniami, gdy na jaw wyjdą jakieś przekręty. Odpowiedzialność definiuje jako najbardziej prostacką próbę ugaszenia pożaru. Ale spójrzmy na dalszą część tego ciągu myślowego. Pani prezydent w następnym zdaniu mówi tak:
Gdyby nie ponosili odpowiedzialności za swoich pracowników, to wszystkimi urzędnikami zarządzałby tylko prezydent i wiceprezydent.
A zatem: według wiceszefowej PO przełożony z automatu musi ponosić odpowiedzialność za swoich podwładnych. Jak jest więc z jej osobistą odpowiedzialnością? Dlaczego ta zasada obowiązuje tylko do stanowisk naczelników, dyrektorów, a ich przełożonych już nie? Kto to ustala? Na jakiej podstawie?
I jeszcze jedno. Pani prezydent lubi powtarzać: „ja zrobiłam…”, „moja ekipa przeprowadziła…” itd. Nie trzeba daleko szukać. W tym samym wywiadzie mówi:
Zakończyłam budowę pierwszej linii metra, zaczęłam budowę drugiej, wymieniliśmy wszystkie autobusy i sukcesywnie przeprowadzaliśmy reprywatyzację w takich warunkach prawnych, jakie były, bez ustawy reprywatyzacyjnej. Jako menedżer miasta biorę za to odpowiedzialność w tym sensie, że całą procedurę prześwietlę i uporządkuję.
Przy okazji mamy tu jeszcze jedno doprecyzowanie terminu „odpowiedzialność”. Znów oderwane od rzeczywistości. Bo prześwietlaniem i porządkowaniem, szanowna pani prezydent, teraz zajmują się służby specjalne i prokuratura, a nie ślepy „menedżer miasta”. Pani miała tę szansę przez dekadę. Okazało się, że to za mało czasu. Zrobią więc to inni…
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/307275-pelna-odpowiedzialnosc-zerowa-odpowiedzialnosc-taktyke-hgw-doskonale-znamy-wielokrotnie-stosowal-ja-donald-tusk