Część sędziów staje się najważniejszym obrońcą układu pookrągłostołowego, który prawniczej elicie PRL zapewnił miękkie lądowanie w nowym systemie i nowe przywileje.
Nie chcę się zajmować przemianą sędziów w nieomylną kastę kapłańską, bogów wyznaczających miejsce w szeregu innym władzom, bo to proces dotyczący całego demokratycznego świata. I proces szeroko opisywany, m.in. przez nieżyjących już prof. Ralfa Dahrendorfa czy sędziego Sądu Najwyższego USA Antonina Scalię. Sędzia Scalia nazywał ich nawet „mułłami Zachodu”. Bardziej interesująca jest dokonująca się od jakiegoś czasu w Polsce przemiana sędziów w coś w rodzaju policji myśli III RP (na wzór Policji Myśli z „Roku 1984” George’a Orwella). Pokazem Policji Myśli w działaniu był Nadzwyczajny Kongres Sędziów Polskich, który odbył się 3 września w Warszawie. W wielu wystąpieniach brzmiały tony potępienia wszelkiej nieprawomyślności, a na to miano zasługiwała każda niezgoda na superwładzę sędziów, czyli wręcz demonstracyjne ignorowanie przez nich art. 10 konstytucji mówiącego o podziale władz, ale również o ich równowadze, a nie bezwzględnej dominacji władzy sądowniczej.
Charakterystyczne dla policji myśli jest występowanie w roli najwyższego arbitra moralności. W licznych przemowach na nadzwyczajnym kongresie mieliśmy moralne napominanie polityków, czyli władzy ustawodawczej i wykonawczej oraz stawianie się sędziów w roli twórców norm moralnych dla przedstawicieli dwóch pozostałych władz. A uchwały kongresu miały wręcz charakter dekretów moralnych, stąd pełno w nich takich określeń jak „wzywamy”, „przeciwstawiamy się”, „z dezaprobatą oceniamy”, „sprzeciwiamy się”, „z niepokojem przyjmujemy”. Sędziowska policja myśli potępiała i napominała przede wszystkim prezydenta Andrzeja Dudę, ale jej wrogiem numer jeden, odpowiednikiem Emmanuela Goldsteina z powieści Orwella był prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. Ataki na Kaczyńskiego były różnie malownicze i zacietrzewione jak podczas Dwóch Minut Nienawiści u Orwella. A często te ataki były po prostu groteskowe, jak w wyjątkowo infantylnej tyradzie sędziego z Piotrkowa Trybunalskiego Bartłomieja Szkudlarka, dla którego wrogiem okazała się nawet kotka Fiona.
Jeśli sędziowie występują w roli policji myśli i najwyższego strażnika moralności, sami się wystawiają na pytania o moralność własnego środowiska (o korupcję, sitwy, obronę komunistycznej czy resortowej przeszłości rodziców i krewnych etc.), o własną postawę w przeszłości, także w czasach komunistycznych. I jakoś trudno znaleźć pośród starszych sędziów przykłady otwartego występowania (na czymś w rodzaju kongresów czy w postaci uchwał jakichś ciał kolegialnych) przeciwko systemowi komunistycznemu, a szczególnie przeciwko funkcjonowaniu części sędziów w roli komunistycznego aparatu represji. Trudno też znaleźć przykłady otwartego występowania przeciwko różnym patologiom III RP. Organizator kongresu sędziów, czyli Krajowa Rada Sądownictwa, powstała w kwietniu 1989 r., czyli jeszcze za władzy generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka i na podstawie konstytucji PRL. Pierwszy skład ukształtował się wprawdzie dopiero w lutym 1990 r., czyli już podczas funkcjonowania rządu Tadeusza Mazowieckiego, ale przecież Jaruzelski był wtedy prezydentem, zaś Kiszczak szefem MSW. Ale pal sześć początki KRS w końcówce PRL. Ważniejsze jest to, że kiedy w III RP dochodziło do łamania demokracji, np. naginania prawa i konstytucji przez prezydenta Lecha Wałęsę, podczas nocnej zmiany 4 czerwca 1992 r. czy w prowokacjach z udziałem tajnych służb, legitymizowanych przez usłużnych sędziów, środowisko sędziowskie nie organizowało nadzwyczajnych kongresów i nie przyjmowało potępiających uchwał. Sędziowska odwaga staniała znacząco po raz pierwszy za rządów PiS w latach 2006-2007, a bardzo staniała po listopadzie 2015 r. W innych okresach tacy profesorowie jak Andrzej Zoll czy Marek Safjan nie wygłaszali płomiennych manifestów.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Część sędziów staje się najważniejszym obrońcą układu pookrągłostołowego, który prawniczej elicie PRL zapewnił miękkie lądowanie w nowym systemie i nowe przywileje.
Nie chcę się zajmować przemianą sędziów w nieomylną kastę kapłańską, bogów wyznaczających miejsce w szeregu innym władzom, bo to proces dotyczący całego demokratycznego świata. I proces szeroko opisywany, m.in. przez nieżyjących już prof. Ralfa Dahrendorfa czy sędziego Sądu Najwyższego USA Antonina Scalię. Sędzia Scalia nazywał ich nawet „mułłami Zachodu”. Bardziej interesująca jest dokonująca się od jakiegoś czasu w Polsce przemiana sędziów w coś w rodzaju policji myśli III RP (na wzór Policji Myśli z „Roku 1984” George’a Orwella). Pokazem Policji Myśli w działaniu był Nadzwyczajny Kongres Sędziów Polskich, który odbył się 3 września w Warszawie. W wielu wystąpieniach brzmiały tony potępienia wszelkiej nieprawomyślności, a na to miano zasługiwała każda niezgoda na superwładzę sędziów, czyli wręcz demonstracyjne ignorowanie przez nich art. 10 konstytucji mówiącego o podziale władz, ale również o ich równowadze, a nie bezwzględnej dominacji władzy sądowniczej.
Charakterystyczne dla policji myśli jest występowanie w roli najwyższego arbitra moralności. W licznych przemowach na nadzwyczajnym kongresie mieliśmy moralne napominanie polityków, czyli władzy ustawodawczej i wykonawczej oraz stawianie się sędziów w roli twórców norm moralnych dla przedstawicieli dwóch pozostałych władz. A uchwały kongresu miały wręcz charakter dekretów moralnych, stąd pełno w nich takich określeń jak „wzywamy”, „przeciwstawiamy się”, „z dezaprobatą oceniamy”, „sprzeciwiamy się”, „z niepokojem przyjmujemy”. Sędziowska policja myśli potępiała i napominała przede wszystkim prezydenta Andrzeja Dudę, ale jej wrogiem numer jeden, odpowiednikiem Emmanuela Goldsteina z powieści Orwella był prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. Ataki na Kaczyńskiego były różnie malownicze i zacietrzewione jak podczas Dwóch Minut Nienawiści u Orwella. A często te ataki były po prostu groteskowe, jak w wyjątkowo infantylnej tyradzie sędziego z Piotrkowa Trybunalskiego Bartłomieja Szkudlarka, dla którego wrogiem okazała się nawet kotka Fiona.
Jeśli sędziowie występują w roli policji myśli i najwyższego strażnika moralności, sami się wystawiają na pytania o moralność własnego środowiska (o korupcję, sitwy, obronę komunistycznej czy resortowej przeszłości rodziców i krewnych etc.), o własną postawę w przeszłości, także w czasach komunistycznych. I jakoś trudno znaleźć pośród starszych sędziów przykłady otwartego występowania (na czymś w rodzaju kongresów czy w postaci uchwał jakichś ciał kolegialnych) przeciwko systemowi komunistycznemu, a szczególnie przeciwko funkcjonowaniu części sędziów w roli komunistycznego aparatu represji. Trudno też znaleźć przykłady otwartego występowania przeciwko różnym patologiom III RP. Organizator kongresu sędziów, czyli Krajowa Rada Sądownictwa, powstała w kwietniu 1989 r., czyli jeszcze za władzy generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka i na podstawie konstytucji PRL. Pierwszy skład ukształtował się wprawdzie dopiero w lutym 1990 r., czyli już podczas funkcjonowania rządu Tadeusza Mazowieckiego, ale przecież Jaruzelski był wtedy prezydentem, zaś Kiszczak szefem MSW. Ale pal sześć początki KRS w końcówce PRL. Ważniejsze jest to, że kiedy w III RP dochodziło do łamania demokracji, np. naginania prawa i konstytucji przez prezydenta Lecha Wałęsę, podczas nocnej zmiany 4 czerwca 1992 r. czy w prowokacjach z udziałem tajnych służb, legitymizowanych przez usłużnych sędziów, środowisko sędziowskie nie organizowało nadzwyczajnych kongresów i nie przyjmowało potępiających uchwał. Sędziowska odwaga staniała znacząco po raz pierwszy za rządów PiS w latach 2006-2007, a bardzo staniała po listopadzie 2015 r. W innych okresach tacy profesorowie jak Andrzej Zoll czy Marek Safjan nie wygłaszali płomiennych manifestów.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/307204-nadzwyczajny-kongres-sedziow-moglby-miec-w-nazwie-dopisek-im-generala-jaruzelskiego