Dni HGW są policzone. Chodzi tylko o to, czy odejdzie z hukiem czy patologie zamiecie się pod dywan

fot. PAP/Marcin Obara
fot. PAP/Marcin Obara

Machnąłbym ręką na benefis Hanny Gronkiewicz Waltz, tym bardziej że kilka dni temu pisałem o niej na naszym portalu. Nie mogę jednak tego zrobić, mimo że jej wystąpienia po powrocie z urlopu mają wiele z benefisów artystów sceny, a nie z tym, z czego znamy polityków czy profesorów uniwersytetu.

Powód zasadniczy i najbardziej obrzydliwy zarazem, to używanie w roli alibi Lecha Kaczyńskiego z czasów, gdy był prezydentem Warszawy. Nie przystoi, a wręcz jest niegodne odwoływanie się do późniejszej głowy państwa, w dodatku tragicznie zmarłej, w bazarowej argumentacji, dlaczego coś ma ujść Hannie Gronkiewicz-Waltz na sucho. Generalnie dlatego, że gdy Lech Kaczyński rządził stolicą, miało się dziać coś, co dziś usprawiedliwia panią prezydent, bo ona widzi podobieństwa. Te analogie są kompletnie z sufitu, w argumentacji nie ma za grosz logiki, merytoryczne związki są żadne, ale chodzi o to, żeby się Lechem Kaczyńskim zasłonić i za jego postacią schować. Rozumiem, że w desperacji można się brzydko chwytać, ale to także ma swoje granice. Hannie Gronkiewicz-Waltz nie są one znane. Zresztą te granice przekraczała już wtedy, gdy powoływała się na Lecha Kaczyńskiego w związku z przejęciem przez jej męża i córkę części kamienicy przy Noakowskiego 16, ukradzionej spadkobiercom przedwojennych właścicieli, rodzinom Oppenheimów i Regirerów.

Podczas benefisu 26 sierpnia 2016 r. Hanna Gronkiewicz-Waltz wmawiała nam wszystkim, że funkcja prezydenta stolicy to coś dekoracyjnego, bo faktycznie rządzą jacyś urzędnicy. I to oni odpowiadają, a prezydent może się tylko biernie przyglądać, a co najwyżej zrobić coś grubo po fakcie. Tyle że przyznanie się do roli słupa jest równie kompromitujące jak fatalne wypełnianie obowiązków. Zresztą do 26 sierpnia ci sami urzędnicy byli dla Hanny Gronkiewicz-Waltz dobrzy, kompetentni i odpowiedzialni, szczególnie szef Biura Gospodarki Nieruchomościami Marcin Bajko. A także jego niepracujący już w ratuszu zastępca Jakub Rudnicki (odszedł sam), mający na koncie przekazanie m.in. wartej 160 mln zł działki pod adresem Chmielna 70. 26 sierpnia pani prezydent odkryła, że jednak wprowadzali ją w błąd. A szczególnie urzędnik o nazwisku Śledziewski. Bo w 2011 r. dostał z Ministerstwa Finansów informacje o spłaceniu roszczeń, m.in. wobec spadkobierców właścicieli działki „Chmielna 70”. Ale dyskietkę z informacjami włożył do szuflady i w ten sposób pani prezydent oraz cały świat zostali pozbawieni wiedzy, czyli de facto nigdy jej nie mieli. Prezydent Warszawy próbowała nam wmówić 26 sierpnia, że w jej urzędzie normalne jest nieprzyjmowanie do wiadomości ważnych informacji, no bo skoro urzędnik nie przeczytał, to tak jakby tych informacji nigdy nie było. Profesor prawa próbowała nam wmówić, że jeśli odbierzemy wezwanie do sądu, ale wyrzucimy je do kosza, to nie musimy się w sądzie stawiać, bo w koszu wezwanie przestało istnieć. Taka właśnie jest logika jej wywodu „belwederskiego” profesora prawa (nominację odebrała w 2013 r. z rąk prezydenta Bronisława Komorowskiego).

Jacyś urzędnicy, z naciskiem na pana Śledziewskiego od dyskietki, zawiedli Hannę Gronkiewicz-Waltz, ale ona ich teraz wyrzuca, więc wszystko wraca do równowagi. Czyli nie istnieje kwestia nadzoru, odpowiedzialności z tytułu nadzoru, kompetencji, umiejętności zarządzania, a wreszcie odpowiedzialności karnej. Jest jakiś drobny problem biurokratyczny. Takie stawianie sprawy nie wynika z naiwności, tylko z wyrachowania. W ten sposób znika przecież problem mafii wyłudzającej bardzo cenne nieruchomości. A jak wiadomo, żadna mafia nie funkcjonuje bez elementu władzy, często w mafijnym układzie najważniejszego. Bajdurzenie o dyskietce, szufladzie pana Śledziewskiego, biurokratycznych błędach i utraconym zaufaniu ma sprowadzić sprawę na poziom bazaru. A wtedy o żadnej mafii nie może być mowy. Bo jak wiadomo, choćby z wiersza Jana Brzechwy, „na straganie w dzień targowy takie słyszy się rozmowy: - Może pan się o mnie oprze, pan tak więdnie panie koprze. – Cóż się dziwić, mój szczypiorku, leżę tutaj już od wtorku”. Omijanie problemu mafii poprzez ucieczkę w infantylizm dotychczas było skuteczne, ale to się chyba skończyło. Jak długo można bowiem „rżnąć głupa”? Hanna Gronkiewicz-Waltz najwyraźniej uważa, że można długo i bez konsekwencji.

Poza prezydent Warszawy (ale ona robi to z wyrachowania) oraz jakimiś desperatami w Platformie Obywatelskiej chyba już nikt nie ma wątpliwości, że tzw. warszawska reprywatyzacja to czysta patologia i skutek funkcjonowania mafijnego układu. Udawanie naiwnej pensjonarki nie zmienia rzeczywistości i nie zdejmuje odpowiedzialności. Wie o tym doskonale przewodniczący PO Grzegorz Schetyna. Formalnie broni on wiceprzewodniczącej PO, ale faktycznie coraz bardziej go skręca, gdy musi coś na jej obronę powiedzieć. Schetyna wie bowiem, że trwanie Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie topi Platformę. Ale jednocześnie przez kilkanaście lat była ona jedną z najważniejszych twarzy partii, więc to, co działo się w Warszawie obciąża także PO. Z tego, co wiem, Schetyna pozbyłby się Hanny Gronkiewicz-Waltz natychmiast, ale musi stwarzać jakieś pozory. Tym bardziej że nie wie, jak głęboko sięga patologiczny układ i kogo w partii może obejmować, nie wyłączając jego stronników. Ale to nie zmienia faktu, że dni prezydent Warszawy są w politycznym sensie policzone.

cd na następnej stronie

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.