To nie wschodnie standardy. To zdrowy rozsądek. Ostatni raz odpowiadam Januszowi Wojciechowskiemu

Po raz ostatni zabieram głos w sprawie pomysłu przypomnianego przez Janusza Wojciechowskiego, aby pieszym przyznać pierwszeństwo nie tylko na pasach, jak jest obecnie, ale gdy tylko się do nich zbliżą (cokolwiek ma to oznaczać).

Nie chcę powtarzać swoich argumentów przeciwko temu pomysłowi, które wymieniłem w pierwszym ze swoich tekstów na ten temat. Chciałbym natomiast zająć się metodą argumentacji, przyjętą przez pana Wojciechowskiego.

W tytule pyta on: „Chcemy w Polsce zachodnich czy wschodnich standardów bezpieczeństwa drogowego?”. To pytanie odwołuje się do wyjątkowo pokrętnej metody argumentacji, którą powinno się eliminować ze wszystkich sporów, prowadzonych zgodnie z regułami merytorycznej dyskusji. Metoda ta polega na stwierdzeniu: „W kraju X przepis Y przecież działa, więc zróbmy tak samo w Polsce”. Trzeba zatem przypomnieć, że z samego faktu, iż gdzieś przyjęto jakieś rozwiązanie i że ono tam funkcjonuje, nie wynika ani, że jest słuszne, ani dobre, ani sprawiedliwe, ani że równie świetnie będzie się sprawdzało w Polsce. Owszem, doświadczenia innych powinny być przedmiotem analizy i mogą być punktem wyjścia do przyjęcia podobnych regulacji, pod warunkiem wszakże, że zostaną poddane gruntownej i krytycznej analizie. Ta analiza powinna uwzględniać między innymi różnice w panujących warunkach, w nawykach ludzi, w ich potrzebach, w ponoszonych kosztach i ewentualnych korzyściach, jakie może przynieść nowe rozwiązanie. Jeśli to wszystko wziąć pod uwagę, może się okazać, że zasady przyjęte bez protestu i przynoszące pożądany efekt w Skandynawii czy Szwajcarii, w Polsce kompletnie się nie sprawdzą.

Pytałem kilkakrotnie, czy byłby pan Wojciechowski za przyjęciem w Polsce wyższego limitu alkoholu we krwi – 0,8 promila, który sprawdza się przecież w kilku europejskich krajach, w tym w Wielkiej Brytanii (z wyjątkiem Szkocji, gdzie jest 0,5). Pan Wojciechowski odpowiedział, że nie. Dlaczego? Bo, jak stwierdził, to „nie służy bezpieczeństwu”. Skąd może to jednak wiedzieć, skoro bezkrytycznie chce kopiować inne rozwiązanie tylko dlatego, że „sprawdza się” gdzie indziej? Jeśli 0,8 promila sprawdza się w Wielkiej Brytanii, to czemu nie ma się sprawdzić w Polsce? Tego już Janusz Wojciechowski nie wyjaśnia. (Nawiasem mówiąc, jestem zdecydowanym zwolennikiem podwyższenia limitu alkoholu przynajmniej do 0,5 promila – nie dlatego, że taki jest w wielu europejskich krajach, ale dlatego, że statystyka wypadków pokazuje, iż kierowcy łapani przez policję jako „pijani” nie stanowią większego zagrożenia (autentycznie pijani powodują znikomy procent wypadków), a ci z zawartością alkoholu 0,3 czy 0,4 służą policji po prostu jako poprawiacze statystyk przy okazji akcji z cyklu „Trzeźwy poranek”. Ale to temat na osobny tekst.)

Dodatkowo pan Wojciechowski epatuje pewnym demagogicznym zagraniem, którym bardzo chętnie w innych kwestiach posługują się jego ideowi przeciwnicy. Dziwne, że nie dostrzega, iż daje im sam amunicję do ręki. To przecież agresywna lewica wciąż szermuje „argumentem”, że coś jest zgodne z „zachodnimi standardami”: homomałżeństwa i adopcja przez nie dzieci, polityczna poprawność albo wymuszana na siłę „tolerancja”. Skoro uzasadnieniem dla przyjęcia jakiegoś rozwiązania ma być to, że mieści się w „zachodnich standardach”, to rozumiem, że pan Wojciechowski bez sprzeciwu zaakceptuje także „małżeństwa” homoseksualne?

Wśród argumentów, które przedstawiali zwolennicy tez Janusza Wojciechowskiego, pojawiał się również inny demagogiczny chwyt: „Jeśli nowy przepis uratuje choć jedno życie, to jest wart uchwalenia”. Bardzo to emocjonalne, piękne i poruszające, ale niestety jest całkowitą bzdurą. Przepisów – przynajmniej w państwie, które traktuje obywateli serio – nie wprowadza się, aby „uratować choć jedno życie”. Wprowadzenie każdego przepisu powinna poprzedzać szczegółowa analiza jego kosztów w zestawieniu z zyskami. Nie tylko w sensie finansowym. Dla niektórych może to być szokiem, ale na Zachodzie od dawna funkcjonuje ekonomia zapobiegania przestępczości. Pewne działania prewencyjne mogą się okazać zbyt kosztowne w stosunku do potencjalnych zysków, aby je wdrażać, nawet jeżeli wydają się najsłuszniejsze. Nie jestem zwolennikiem stosowania tej metody w każdym wypadku (nie powinna decydować wówczas, gdy mówimy o wymierzeniu sprawiedliwej kary za poważny czyn), ale czasem warto się do niej uciec w razie wątpliwości.

Z całą pewnością przepis o konsekwencjach idących tak daleko jak ten, który proponuje Janusz Wojciechowski, nie daje się uzasadnić uratowaniem jednego życia. Tu trzeba by sięgnąć po szczegółowe statystyki i bardzo dokładnie je przeanalizować, a następnie ocenić, czy wynika z nich uzasadnienie dla szukania nowego prawnego rozwiązania.

Jedno wiadomo na pewno – a do tego pan Wojciechowski się nie odniósł: jak wspomniałem w swoim poprzednim tekście, nawet zwolennicy pomysłu, który pojawił się przecież jeszcze za rządów PO, przyznawali, że „początkowo” ofiar wśród pieszych będzie więcej. Stosując więc metodę emocjonalnego szantażu, do której ucieka się mój adwersarz, mógłbym spytać: spojrzy Pan w oczy rodzinom ofiar, które zginą, bo Pan chciał wcielać w życie swoje jedynie słuszne pomysły? Ale taką metodę uważam za skrajnie demagogiczną, więc uznajmy to pytanie za niebyłe.

Jest wreszcie aspekt sprawy, który zasygnalizowałem w poprzedniej analizie, ale który – jak mi się zdaje – nie wybrzmiał dość wyraźnie: przepis jest również podstawą do karania. A jeśli jakiś przepis stanowi podstawę do karania, to należy w miarę możliwości unikać niejasności i wieloznaczności. W tym wypadku niejasność i nieprecyzyjność bije po oczach. Na Twitterze pan Wojciechowski zaczął nawet tłumaczyć, że to, czy pieszy chce przejść czy nie, on rozpoznaje po mowie ciała, a nawet mimice. Już wyobrażam sobie ten dialog oskarżonego o spowodowanie wypadku z sędzią:

-– Dlaczego oskarżony nie zatrzymał się przed przejściem?

-– Na podstawie mowy ciała i miny ofiary oceniłem, że nie będzie przechodzić. I kwestia ostatnia.

Sprawne państwo to takie, gdzie przepisów nie ma zbyt wielu, za to są bezwzględnie i skutecznie egzekwowane. Państwo słabe i teoretyczne to takie, gdzie przepisów jest multum – również dlatego, że pobożni etatyści w rodzaju Janusza Wojciechowskiego chcą za ich pomocą naprawiać rzeczywistość – za to egzekwowane są zrywami, byle jak, niekonsekwentnie i od przypadku do przypadku. Ja wolę zdecydowanie żyć w tym pierwszym.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.