Medal dla Misiewicza, czyli Macierewicz gra na siebie

Fot. MON
Fot. MON

W poczynaniach Macierewicza nie od wczoraj, ale od lat, widać konsekwencję w kilku kwestiach. Przede wszystkim jest to budowanie własnego środowiska, w dużej mierze niezależnego od rdzenia PiS (minister nie wywodzi się z „zakonu PC”), stanowiącego dużą wartość polityczną, bezwzględnie lojalnego i grającego wyłącznie na swojego lidera. Do tego środowiska należą dzisiaj tacy ludzie jak Sławomir Cenckiewicz, Piotr Woyciechowski (ulokowany dzięki wsparciu Macierewicza na stanowisku prezesa Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych) czy Piotr Bączek, szef SKW. Znaczna część wiernych pretorian Macierewicza zasiadała w komisji weryfikacyjnej WSI.

Jedną z form dbania o swoich jest nagradzanie ich – czy to stanowiskami (Woyciechowski), nawet jeśli brak im kompetencji, czy choćby symbolicznie. Przy czym taka nagroda ma tym większy walor spajający, im bardziej jest przyznawana wbrew dość powszechnym odczuciom czy obiekcjom. W ten sposób powstaje poczucie wspólnoty środowiskowego interesu i konieczności obrony wobec otoczenia: „Mogą sobie krzyczeć, a my i tak zrobimy, co nam się podoba”. Jak wiadomo, najbardziej zwarta jest ekipa zapełniająca okopy św. Trójcy.

Tak jak w przypadku uporu Macierewicza w sprawie apelu smoleńskiego, tak i tutaj mamy do czynienia z działaniem faktycznie szkodzącym PiS wśród jego bardziej umiarkowanych zwolenników – co widzi doskonale także Jarosław Kaczyński. Nie ma to jednak znaczenia dla Macierewicza, ponieważ jego nie interesuje poszerzanie bazy wyborców czy utrzymanie przy PiS tych mniej skrajnych, a jedynie grupa wspierająca jego środowisko, ta zaś należy do najtwardszych wśród zwolenników PiS. Macierewicz będzie ich konsolidował nawet kosztem strat dla partii jako całości.

Stawia to w trudnej sytuacji całe ugrupowanie. W czasach, gdy kontrolę nad wizerunkową strategią w PiS sprawowała jeszcze dawna ekipa z Marcinem Mastalerkiem na czele, można było usłyszeć od jej członków, że kontrolowanie Macierewicza to jedno z najtrudniejszych zadań. Dziś Mastalerka już nie ma, a Antoni Macierewicz otrzymał własną trybunę w postaci ważnego w strategii PiS ministerstwa i wydaje się, że to raczej on trzyma dzisiaj w szachu Nowogrodzką niż odwrotnie. Skutkiem tego są tak żenujące wystąpienia jak dzisiejsza deklaracja Jacka Sasina w Tok FM, że przyznanie medalu Misiewiczowi krytykują „zawistnicy”. Politycy PiS, postawieni w obliczu zwykle bezrozumnej i absurdalnej krytyki opozycji, są zmuszeni bronić słów i decyzji Macierewicza bez subtelności, niemalże cepem. To ze strony szefa MON sprytny sposób na umacnianie własnej pozycji w partii i rządzie: sprowokować wściekły atak przeciwników, zmuszając nawet niechętnych mu we własnych szeregach, aby przychodzili mu w sukurs.

Kluczowa jest odpowiedź na pytanie: czy Misiewicz musiał otrzymać medal za zasługi dla obronności, i to w dodatku od razu złoty? Odpowiedź jest oczywista: nie musiał. Nie była to decyzja o jakimkolwiek faktycznym znaczeniu, niezbędna do osiągnięcia jakiegokolwiek szerzej pojmowanego politycznego celu. Gdyby chodziło o nagrodzenie dobrej pracy w roli szefa gabinetu, można by sobie wyobrazić wiele znacznie mniej kontrowersyjnych form – choćby nagrodę finansową. Dlatego przyznanie medalu Misiewiczowi tłumaczyć można wyłącznie w kontekście środowiskowych interesów Antoniego Macierewicza. Szkoda tylko, że dzieje się to kosztem ogólnego obniżenia standardów, które przecież to obecna władza miała przywracać.

« poprzednia strona
12

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.