Frankowi kredytobiorcy byli ofiarami manipulacji, której nie mieli szans przejrzeć

fot. Fratria
fot. Fratria

Prezydent Duda, który przedstawił właśnie propozycję mocno niesatysfakcjonującą posiadaczy kredytów indeksowanych w CHF, ma grono obrońców. Od momentu, gdy sprawa kredytów tego typu po raz pierwszy znalazła się w centrum uwagi, powtarza się ten sam argument: dorośli, świadomi ludzie, wiedzieli, co podpisywali. Jest to klasyczna demagogia post factum.

Wszyscy znają mechanizm przekrętów telekomunikacyjnych. Do klienta Orange (niegdyś Telekomunikacji Polskiej) dzwoni konsultant, przedstawiając się na przykład „Dzień dobry, telekomunikacja”, przy czym potem okaże się, że „Dzień Dobry Telekomunikacja” to nazwa firmy. Ale tego nagabywana osoba oczywiście nie wie. Wstawia bajeczkę o zmianie umowy i korzystniejszych warunkach, przy czym robi to w taki sposób, żeby w żadnym momencie nie powiedzieć wprost nieprawdy. Jest do tego specjalnie przeszkolony. Następnie w mieszkaniu ofiary zjawia się kurier z umową, gdzie najważniejsze rzeczy są na 12. stronie, napisane małym druczkiem. Kurier pospiesza i pogania, umowa zostaje więc szybko podpisana. A po miesiącu zaczynają przychodzić rachunki dwukrotnie wyższe niż dotychczas.

Jak rozumiem, zdaniem tych, którzy uważają, że frankowicze sami są sobie winni, w tych przypadkach także wszystko jest w porządku. Przecież w umowie było zapisane, że to inna firma i że stawki za połączenia będą wyższe. Trzeba było czytać. A w obu przypadkach mechanizm jest ten sam.

Dziś ludzie, którzy pytają „czy frankowicze byli idiotami?” uprawiają coś, co po angielsku nazywa się hindsight i nie ma dobrego odpowiednika w języku polskim, a oznacza ocenianie wcześniejszej sytuacji z obecnego punktu widzenia i z obecną wiedzą. W roku 2016 bardzo łatwo jest wytykać łatwowierność kredytobiorcom z lat 2005-2008, gdy wszyscy już wszystko przeczytali i świetnie rozumieją mechanizm ryzyka kursowego. W tamtym czasie mało kto – poza osobami głęboko siedzącymi w problematyce – zdawał sobie z niego sprawę, a banki lub instytucje doradcze, pracujące na ich zlecenie robiły wszystko, aby ten czynnik ukryć, pomniejszyć jego znaczenie, zamaskować. I tak jak oszuści z firm telekomunikacyjnych, tak i oni byli w tym celu specjalnie przeszkoleni.

Wyobraźmy sobie następującą sytuację. Do doradcy finansowego w roku 2006 przychodzi małżeństwo, które chce wziąć kredyt na mieszkanie. Potencjalni kredytobiorcy mają wyższe wykształcenie humanistyczne, on jest – powiedzmy – polonistą, a ona – politologiem. Na finansach się nie znają, nie mieli z nimi wcześniej do czynienia poza lokatami na koncie. Uważają – całkiem słusznie – że znać się nie muszą, bo przecież po to jest instytucja, do której przyszli, żeby im wytłumaczyć i doradzić.

No i doradca tłumaczy. Że w złotówkach mogą dostać najwyżej 200 tys. – za mało na mieszkanie, które chcą kupić – ale „we frankach” dostaną 400 tys. – w sam raz. Tu pojawia się kolejny element krytyki wobec kredytobiorców ze strony dzisiejszych mędrków: „Cwaniaki, chcieli więcej, taniej, na większe mieszkanie, w lepszym miejscu”. Czy cwaniakiem jest ten, kto korzysta z promocji w sklepie? Czy cwaniakiem jest ten, kto szuka lepszej okazji, niższej ceny, lepszego stosunku ceny do jakości? Oczywiście – nie. To działanie ze wszech miar racjonalne. Podobnie jak słuszne jest oczekiwanie, że towar, kupiony w promocji, będzie równie pełnowartościowy co kupiony poza promocją. Gdyby miał ukryte wady, sprzedawca powinien o nich wyraźnie poinformować.

cd na następnej stronie

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.