Dziś liberalna lewica przyznaje się do Powstania Warszawskiego. Przestanie, kiedy odzyska wpływ na młode pokolenie

PAP/Bartłomiej Zborowski
PAP/Bartłomiej Zborowski

I zasadniczo należy to uznać za zjawisko pozytywne. Jakby sobie tego zdarzenia nawzajem nie wydzierano z rąk, Powstanie staje się w ten sposób własnością całego narodu. A dyskusja o to, jak czytać zdarzenia, raczej wzbogaca nasze postrzeganie przeszłości, nawet jeśli to będzie polegało głównie na łapaniu się za słówka.

Tyle że ja w trwałe utrzymanie się liberalnej lewicy w roli kustosza Muzeum na Przyokopowej nie bardzo wierzę. Dlaczego?

Dlatego, że istota tego mitu uderza we wszystko co jest dziś odruchem liberalnego lewicowca. Najlepiej wyczuła to Krytyka Polityczna, która temat skwitowała komiksem, na którym dzieci dorysowywały powstańcom wąsy. Miała do powiedzenia tylko tyle, bo powstańcza tradycja była dla niej wrogą tradycją militarno-patriarchalnego maczyzmu.

Można ją oczywiście rozmiękczać szukając wśród powstańców gejów czy innych wątków dekonstrukcyjnych, ale takiego paliwa nie starczy na długo. Sama gotowość walki w imię miłości ojczyzny musi się w tych kręgach jawić jako coś kłopotliwego i niezrozumiałego, im bardziej one same są permisywne.

Dziś opiniotwórcze znaczenie Krytyki Politycznej mocno zmalało, a ideologiczne poszukiwania bywają podporządkowane taktycznym rozgrywkom: my kontra oni. Ale przecież ten spór raz za razem wybucha, tylko że w innych miejscach. Ostatnio na marginesie dyskusji o Muzeum Drugiej Wojny Światowej. Wzmianka recenzentów resortu kultury, że wojna mogła hartować charaktery i popychać Polaków również ku czynom chlubnym i wzniosłym, została zaklasyfikowana przez rozsierdzonych lewicowych komentatorów jako deklaracja bliska krwawym fascynacjom Hitlerjugend.

To oczywiste, że mądrzejsi uczestnicy tej debaty po lewicowej stronie nie uznają recenzentów ministerstwa kultury za wielbicieli wojny jako zjawiska czy zwolenników poglądu o błogosławionym wpływie II Wojny Światowej na dzieje Polski. Po prostu taka polaryzacja jest zgodna z ich ogólnie pacyfistycznym nastawieniem. Bitewne egzaltacje, wojenna pobudka, są dla nich podejrzane z założenia. Choćby była to tylko pobudka obronna, gotowościowa.

Czasem przybiera to postać starć zastępczych: jak o to, czy jest rzeczą godziwą zakładanie przez współczesną młodzież powstańczych opasek (albo przebieranie się za powstańców). Mogę zrozumieć jakąś grupę kombatantów, którzy odbierają takie imprezy jako brak szacunku dla ich cierpień, bo to rodzaj zabawy w wojnę, a oni ją naprawdę przeżyli. Rozumiem, chociaż ci kombatanci nie chcą dostrzec, że tkwi w tym realna żywotność ich dorobku. I wielki respekt.

Nie twierdzę, że nie ma też niesmaku wywołanego nadmiernym gadżeciarstwem. Twierdzę jednak, że w krzywieniu się na wszechobecne opaski młodszych niż powstańcze pokoleń przeważa poza niechęcią do prawicy strach przed czymś co z braku lepszych określeń nazwę bojowym duchem.

On jest przynależny liberalnej i socjalnej lewicy (choć oczywiście nie wszystkim osobnikom tego gatunku). I dlatego ten strach ujawni się, kiedy tylko formacje te zaczną odzyskiwać rząd dusz w Polsce, zwłaszcza w młodym pokoleniu. W tej chwili tak gwałtownie go tracą, że zmusza je to nawet do przebierania się za powstańców, choć bez zakładania opasek, bo to potępiają, a szerzej do podwiązywania się pod tradycje, które w innym przypadku najwyżej by tolerowały. Nie oceniam indywidualnej szczerości Zandberga, oceniam proces społeczny.

Nie znaczy to, że prawica nie ma z tą tematyką własnych problemów. Pomijając już absurd nakładania na wszystko smoleńskiego klosza, jej część naprawdę słabo współbrzmi z wolnościowym duchem, który cechuje AK i państwo podziemne. Ale to już temat na inny komentarz.

« poprzednia strona
12

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.