Barack Obama nie powinien na szczycie NATO zajmować się wewnętrznymi polskimi sprawami

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Leszek Szymański
PAP/Leszek Szymański

Wielokrotny orgazm, nirwanę oraz wielką liczbę uniesień i odlotów przeżywają przeciwnicy rządów PiS, a szczególnie ci z gazety Sorosa, w związku z kilkoma zdaniami Baracka Obamy na temat demokracji oraz wartości i dwoma zdaniami w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Twierdzę, że Barack Obama nie wypowiedziałby tych zdań, gdyby za kilka miesięcy nie kończył prezydentury. Prezydenci na początku i w trakcie kadencji są bowiem znacznie bardziej powściągliwi niż pod koniec urzędowania, przynajmniej w stosunku do państw sojuszniczych. Uważam też ten fragment wypowiedzi prezydenta Obamy za impertynencję i złamanie zasady, że nie wypomina się niczego gospodarzowi w trakcie wizyty, tym bardziej gospodarzowi, którego się uważa za przyjaciela. W takim sensie prezydent Obama niepotrzebnie wtrącił swoje trzy grosze w kwestiach dotyczących wewnętrznych spraw Polski podczas wydarzenia, które powinno być od tego wolne. Oczywiście nie przeceniam słów Bracka Obamy, które wywołały kaskadowe orgazmy i omdlenia z rozkoszy, bo one są ważne dla tych, którzy mają o obecnie rządzących w Polsce zdanie najgorsze z możliwych. Nie bagatelizuję też tych słów, bo wielu środowiskom na długo dostarczą one paliwa do ataków na rząd PiS i na prezydenta Andrzeja Dudę, czyli także na Polskę.

Prezydent Obama nie powinien poruszać wewnątrzpolskich kwestii choćby z tego powodu, że Ameryka ma bez porównania więcej niż Polska problemów, także z demokracją, żeby napominać jakiekolwiek demokratyczne władze gdziekolwiek. Prezydent światowego mocarstwa nie powinien też ulegać lobby, które wydaje się opętane tym, że w Polsce nie rządzą ich koledzy i ulubieńcy. A to lobby ma bardzo dobre przełożenie na administrację Baracka Obamy oraz na Biały Dom. Najważniejszą postacią wydaje się w tym lobby były ambasador USA w Warszawie Daniel Fried, obecnie koordynator amerykańskiej polityki sankcji, a wcześniej asystent sekretarza stanu ds. Europy i Eurazji. Fried ma w Polsce przyjaciół w środowiskach, które szczerze władzy PiS nienawidzą, w tym przyjaciół w gazecie Sorosa. A ponieważ jest Daniel Fried ważną postacią w Departamencie Stanu i ma bezpośrednie kontakty z prezydentem Obamą, mógł go przekonać, żeby w Warszawie powiedział to, co powiedział. Poza Friedem istnieje w USA spora grupa wpływowych ludzi w mediach, którzy nie cierpią PiS, Jarosława Kaczyńskiego i wszystkiego w polskiej polityce, co jest niezgodne z linią PO, gazety Sorosa i środowisk lewicowo-liberalnych. I oni też mają liczne związki z administracją Baracka Obamy, a ta liczy się z ich zdaniem. W tym kręgu dość wysoko sytuuje się Anne Applebaum, żona Radosława Sikorskiego, komentatorka „Washington Post”. A ta gazeta, obok „New York Timesa”, wali w PiS od utworzenia przez tę partię rządu w 2005 r. i waliła także wtedy, gdy PiS było w opozycji.

Dość łatwo można zrekonstruować sekwencję wydarzeń, której finałem były zdania prezydenta Baracka Obamy dotyczące wewnątrzpolskich spraw, choć w sumie ogólnikowe i na pewno nie takie, jakich wielu by oczekiwało. Liczące się dla administracji Obamy medialne środowiska lewicowo-liberalne w USA, mające bliskie związki z ludźmi władzy, a szczególnie z Departamentem Stanu, ale także z przedstawicielami Kongresu, zrobili wszystko, żeby kończący urzędowanie prezydent wrzucił do swego wystąpienia kilka zdań na temat wewnętrznych polskich spraw. Jemu to już nie zaszkodzi, choć zapewne nie pomoże Hillary Clinton, zabiegającej o głosy Amerykanów polskiego pochodzenia. Była to nie tylko forma zaspokojenia dążeń tych środowisk, by mieć wpływ na kształt amerykańskiej polityki wobec Polski, ale też potwierdzenie własnego znaczenia. Była to też oczywiście forma wsparcia w Polsce opozycji wobec rządów PiS, która takiego wsparcia wyraźnie oczekiwała i od dawna o nie zabiegała. Oczywiście nie chodzi o bezpośrednie wsparcie opozycji w Polsce przez samego prezydenta Obamę, bo na to nie pozwoliłby sobie żaden prezydent USA, nawet kończący urzędowanie. Barackowi Obamie było tym łatwiej powiedzieć to, co powiedział, że już wcześniej środowiska, które chciały jakiejś wzmianki o Polsce, rozpętały histerię wokół rządów PiS na forach Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiej oraz Rady Europy i działającej przy niej Komisji Weneckiej. Prezydent Obama wpisał się tylko w pewną sekwencję zdarzeń, co zapewne pomogło mu zaakceptować sugestie, by wewnętrzne polskie sprawy znalazły się w wystąpieniu zaprezentowanym na konferencji prasowej po spotkaniu z prezydentem Andrzejem Dudą.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych