Kijowski, Petru, Rzepliński i Biedroń chcą być prezydentem RP. I nie jest to żart. Prezes Rzepliński zaczął już przyjmować prezydenckie pozy

fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Prezes Rzepliński zaczął już przyjmować prezydenckie pozy, stosownie do tego przystosowując nie tylko mimikę i gesty, ale nawet fryzurę, spojrzenie i sposób stania.

Sypnęło Napoleonami. W polskim życiu politycznym już tyle osób chce funkcjonować wyłącznie w roli generałów, że jest ich chyba trzy razy więcej niż szeregowców. Ale okazuje się, że to za mało i pojawił się tabun chętnych do bycia Napoleonami, czyli cesarzami i naczelnymi wodzami. Najnowsi kandydaci to Mateusz Kijowski, Andrzej Rzepliński, Ryszard Petru i Robert Biedroń. Wszyscy oni przeżywają obecnie zawrót głowy (albo zanik rozsądku czy też rozumu, gdyby kierować się jako wskazówką tytułem płyty i utworu Pink Floyd) prezydenturą Rzeczypospolitej, która miałaby stać przed nimi otworem w 2020 r. Jest też kategoria Napoleonów z wykopalisk, a tu prym wiodą mumie Władysława Frasyniuka i Leszka Balcerowicza. Między wykopaliskiem a nowością sytuują się Ewa Kopacz i Grzegorz Schetyna. A poza tym jest masa Napoleonków i napoleonek (pisanych z małej litery, bo bardziej przypominają ciastka o tej nazwie niż wodzów). I wśród Napoleonków najwięcej jest tych pisanych z małej litery, czego najlepszym przykładem przyboczna gwardia Ryszarda Petru, czyli Kamila Gasiuk-Pihowicz, Joanna Schmidt, Joanna Scheuring-Wielgus, Katarzyna Lubnauer, Monika Rosa, Paulina Hennig-Kloska czy Kornelia Wróblewska. Wątpliwa jest tylko ich słodycz.

Nowi Napoleonowie, czyli Kijowski, Petru, Rzepliński i Biedroń bardzo chcą, co zwykle przekłada się na nagły i inflacyjny przerost ego przy zatrzymaniu się, a nawet zmniejszeniu kwalifikacji (o ile takowe kiedykolwiek występowały). Tej nagłej inflacji ego przeważnie towarzyszą fontanny próżności i megalomanii, co zresztą cechuje nie tylko nuworyszy w napoleoństwie, ale od lat jest też cechą Władysława Frasyniuka. Ten skromny kiedyś kierowca autobusu, potem ważny i odważny działacz „Solidarności”, a obecnie kapitalista mianował się naczelnym moralizatorem, krytykiem, kaznodzieją, prawodawcą, normotwórcą i arbitrem smaku oraz elegancji. O Lechu Wałęsie nie wspominam, bo nie ma takiej skali i tytułu, który by go zadowolił, no chyba że chodziłoby o stanowisko Cesarza Wszechświata. Najzabawniejsze formy nagła inflacja ego i równie nagły przypływ napoleonizmu przyjmuje u Andrzeja Rzeplińskiego. Potem długo, długo nic i mamy Mateusza Kijowskiego. Prezes Rzepliński zaczął już przyjmować cesarskie, a przynajmniej prezydenckie pozy, stosownie do tego przystosowując nie tylko mimikę i gesty (palec wskazujący na policzku, a kciuk pod podbródkiem albo prawa ręka w klasycznym napoleońskim geście), ale nawet fryzurę, spojrzenie i sposób stania. Osoby z bliskiego otoczenia Największego Prezesa Najbardziej Niezależnego Trybunału Wszechczasów we Wszechświecie (w zasadzie powinno być „wszech czasów”, ale rozdzielnie gorzej to wygląda) całkiem serio twierdzą, że Andrzej Rzepliński zamierza robić karierę polityczną i ubiegać się o prezydenturę. I święcie wierzy, że ją zdobędzie.

Inny kandydat na prezydenta RP i zbawcę ojczyzny, Mateusz Kijowski, bardzo chce być anarchicznie i nowocześnie-staromodnie stylowy (to tylko pozornie sprzeczne), co ma podkreślać jego totalne zafiksowanie na ciasnym wiązaniu kucyka, nienachalnym piercingu oraz różnobarwnych spodniach, marynarkach i koszulach. Ten strój Kijowski nosi tak, jakby był angielskim dżentelmenem od co najmniej piętnastu pokoleń. To znaczy on tak sobie wyobraża angielskiego dżentelmena. Zgrzytem jest tylko głębia myśli lidera KOD, bo pewnych rzeczy nie da się jednak imitować, ale zawsze pozostaje wariant Nikodema Dyzmy, który potrafił omamić tzw. dobre towarzystwo.

Kijowski też wierzy, że teraz jest w Polsce czas takich jak on, a ponieważ pokazują go w telewizji i podróżuje po świecie w roli „kogoś ważnego” oraz na tej samej zasadzie pokazuje się na różnych scenach, placach i ulicach, uważa, że rzeczywiście jest „kimś ważnym”.

I to wystarcza, żeby myśleć o prezydenturze. Tym bardziej po tym, jak Robert Biedroń już został prezydentem. Na razie Biedroń jest prezydentem Słupska, ale ponieważ Monika Olejnik i Justyna Pochanke zwracają się do niego wyłącznie „panie prezydencie”, zamierza się dostosować do tej ich tytulatury i wystartować w 2020 r. na prezydenta RP (nie, to nie jest żart). Z kolei Ryszard Petru, mimo innej niż Mateusz Kijowski fryzury, strojów i braku piercingu (przynajmniej widocznego, bo kto go tam wie) pod wieloma względami jest właściwie jego klonem. Petru jest oczywiście bardziej ułożony i ma za sobą klasyczną establishmentową karierę, ale pochodzi z tej samej formacji (złośliwi mówią, że farmacji) intelektualnej co Kijowski. To znaczy głębia jego myśli jest równie porażająca jak w wypadku lidera KOD. Ale pochodzi ze stajni wykopaliskowego Napoleona – Leszka Balcerowicza i został liderem partii Nowoczesna, więc uważa, że nadaje się na prezydenta RP. Tym bardziej że w Sejmie zwraca się wyłącznie do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, co wskazuje na to, że postrzega siebie jako partnera dla niego i że ma wysokie aspiracje.

O Władysławie Frasyniuku, Leszku Balcerowiczu, Ewie Kopacz i Grzegorzu Schetynie można powiedzieć tyle, że bardzo liczą na kolejne szanse. Bo to nie są postacie znikąd, tylko po licznych przejściach. I to ma być wystarczający powód, żeby jeszcze raz spróbowały. Problemem jest to, że wszyscy ci państwo niczego się nie nauczyli na własnych błędach, a nawet z czasem te błędy uznają za zalety i zasługi. Jednak ich obecne funkcjonowanie różni się od tego z przeszłości. Różni się tym, że wypowiadają się coraz prościej i nie jest to prostota, którą chwalił np. Albert Einstein. No i znacznie rozrosły im się klapki, które zawsze mieli na oczach. W wypadku Frasyniuka i Balcerowicza są to już wręcz klapy większe od ekranów przy polskich autostradach. Ale wszyscy chcieliby coś jeszcze udowodnić. Chyba to, że powinni się inaczej zapisać w historii niż się zapisali. I uważają, że naród powinien im to umożliwić. Wątpię jednak, czy Polacy są aż takimi desperatami. Podobnie jak wątpię, czy nasze społeczeństwo chce, by napoleonki były czym innym niż tylko ciastkami, choć i ciastka mogą mieć swoje ambicje.

Niestety wszystko, co napisałem powyżej świadczy wyłącznie o tym, że wspomniane postacie nadają się co najwyżej do parodiowania Napoleona. A i to nie bardzo, bo nawet parodiować trzeba umieć. No i zawsze warto pamiętać, że najwięcej Napoleonów było w szpitalach psychiatrycznych.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.