Arabski chce zeznawać w Gdańsku, najlepiej przed sędzią Milewskim. I tylko przez telefon

YT
YT

Ja tam Tomaszowi Arabskiemu się nie dziwię. W końcu nie po to - w imieniu Donalda Tuska – organizował i nadzorował wizyty polskich delegacji do Katynia, by teraz przesłuchiwał go jakiś pierwszy lepszy sędzia.

Arabski udowodnił, jak bardzo się boi. Spojrzenia w oczy rodzinom ofiar i wyroku. A grożą mu trzy lata więzienia

Honor ministra, skuteczność sądu - rzeczy, których nie ma. Jak długo Tomasz Arabski będzie leciał w kulki z wymiarem sprawiedliwości?

Może nawet bez żadnego obycia w sferach Arabskiego i Tuska, bez spotkań przy cygarach i koniaczku, a nawet bez obecności na boiskach, na których czołówka polskiej myśli politycznej haratała w gałę. Cóż bowiem, taki pierwszy lepszy sędzia może wiedzieć o poczuciu wielkiej odpowiedzialności tej klasy polityków, co Tusk, czy Arabski? Ich bezprzykładnego poświęcenia życia osobistego, towarzyskiego, rodzinnego sprawom państwa? To haratanie, łyki dobrego trunku, smugi aromatycznego dymu z cygar sprowadzanych specjalnie z Kuby, to tylko kilkudniowe w tygodniu odprężenie po kilku godzinach bardzo intensywnej pracy. Także tej związanej z przygotowaniem dwóch wizyt w Katyniu. Pierwsza skończyła się pełnym sukcesem – wszak wszyscy muszą pamiętać poklepanie ówczesnego polskiego premiera przez Władimira Władimirowicza. Tusk jeszcze przez parę miesięcy nie pozwalał się nikomu zbliżyć do tej, kilkakrotnie energicznie tkniętej przez rosyjskiego premiera, marynarki. Tylko garstka ludzi na świecie może się chlubić podobnym osiągnięciem. A wkrótce znamienne żółwiki…

A teraz jakiś zupełnie nieznajomy sędzia ma przepytywać niedawnego ministra, ambasadora? To jakieś olbrzymie nieporozumienie. Nikt na taką katastrofę przygotowany być nie może. Przynajmniej nikt z zapracowanych w takim stopniu, co Tusk i Arabski i w takim samym stopniu odpowiedzialny. Wszakże wszystko miało przebiegać inaczej. Przecież nie mieli z kim przegrać. Powtarzał tę piękną przepowiednię każdy, kto miał choć odrobinę oleju w głowie, lub nawet jeszcze mniej. Zatem kiedy tacy ludzie, jak Tusk i Arabski mieli się przygotować na okoliczności, których nie mógł przewidzieć nawet Ostachowicz? Mieli rządzić do końca świata, albo jeszcze dłużej, a tu wzywa na przesłuchanie jakiś sędzia… A do diabła z nim!

Arabski może odpowiadać tylko w Gdańsku, najlepiej na pytania Ryszarda Milewskiego. Ten jest przynajmniej obeznany w procedurach obowiązujących w państwach, w których szanuje się władzę. Rutyna Milewskiego pozwala zapewne przesłuchać Arabskiego nawet przez telefon. I na pewno ów sędzia znałby odpowiedzi jeszcze przed ich zadaniem. Jak się ma talent i należytą intuicję – to normalne. Dlatego właśnie uważam, że Arabski ma całkowitą rację domagając się przesłuchania w miejscowości, gdzie zasady są jasne i przestrzegane. Jeśli trzeba zatrudnić w porządnej spółce synka premiera, to bez wahania! Jeśli lokalni prominenci są wezwani do ciągnięcia samolotu gościa, od którego zalatuje z daleka krętactwem, podejrzanym szmalem i prymitywizmem, to tak samo! A potem wspólny bankiet i uściski. Czy jest jeszcze ktoś, kto podważa tęsknotę Arabskiego za Milewskim? Albo za kimś podobnym? No!

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych