Nagły zwrot akcji w sprawie prac nad tzw. dużą ustawą medialną to, niestety, przykład nieprzygotowania i dużych pokładów zwyczajnej amatorszczyzny przy tworzeniu nowego prawa. Przypomnijmy, politycy Prawa i Sprawiedliwości po uchwaleniu tzw. małej ustawy medialnej (co do której wszyscy, włącznie z PiS, mieli duże zastrzeżenia i zastrzegano, że to rozwiązanie tymczasowe) deklarowali, że do końca czerwca powstanie duży, docelowy projekt ustawy.
Tak się jednak nie stanie. Parlamentarzyści PiS przygotowujący ustawę nie przewidzieli bowiem (nie sprawdzili?), że duża część zaplanowanych reform mediów publicznych może wymagać notyfikacji zgodnie z prawem Unii Europejskiej, a to proces, który trwa kilka, a nawet kilkanaście miesięcy. W związku z tym szumne zapowiedzi o wprowadzeniu opłaty audiowizualnej (w rachunkach za prąd) od nowego roku i dyskusje nad tym pomysłem mogą trafić do kosza, a serial pt. „Zmiany w mediach publicznych” potrwa całą kadencję.
Na marginesie zmiany planów PiS pojawia się ciekawe pytanie dotyczące TVP i Polskiego Radia, które - przynajmniej w założeniach - miały otrzymać od stycznia stabilne i nowe źródło finansowania. To był bardzo dobry pomysł, który dawał głęboki oddech mediom publicznym. Dziś słychać plany (nie po raz pierwszy w ostatnich latach), że trzeba będzie skutecznie ściągać dotychczasowy abonament (dziś płaci go zaledwie kilka procent Polaków). Efekt może być zatem taki, że zamiast 12-15 złotych składki przy opłacie za prąd, będziemy świadkami walki urzędników o to, by widzowie płacili wyższy abonament, który obowiązuje w tej chwili. To założenie, które potępiali w czambuł (i słusznie) politycy PiS podczas debat nad ustawą medialną: w Sejmie, studiach telewizyjnych, prasowych wywiadach. Niestety, prowizorka kończy się, jak często w takich przypadkach, tym, że zostaje na dłużej.
Warto również skupić się na uwagach do ustawy, jakie zgłosił w niedawnym komentarzu wideo Bronisław Wildstein:
Projekt ten wygląda fatalnie. Zawiera wiele słów, pięknych sformułowań i obietnic, a więc jest obarczony błędem prawodawcy, który uważa, że wszystko da się rozstrzygnąć przez prawo. (…) Najbardziej niebezpiecznym elementem tej nowej ustawy jest ubezwłasnowolnienie szefów mediów publicznych, dlatego, że okazuje się, że ich dyrektorzy są mianowani na dwa lata, a to zbyt krótki okres, by podjąć strategiczne działania. (…) Instytucja nadrzędna - Rada Mediów Narodowych będzie mogła swobodnie zarządzać mediami, nie ponosząc odpowiedzialności
— mówił publicysta „wSieci”.
I znów - trudno się nie zgodzić. Na naszych oczach upada idea PiS o nowym, lepszym i skuteczniejszym finansowaniu mediów, a przy tym nie można mieć większych złudzeń co do oderwania mediów publicznych od partyjnych uwikłań, choć i tutaj PiS obiecywało, że nie pójdzie drogą Platformy.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nagły zwrot akcji w sprawie prac nad tzw. dużą ustawą medialną to, niestety, przykład nieprzygotowania i dużych pokładów zwyczajnej amatorszczyzny przy tworzeniu nowego prawa. Przypomnijmy, politycy Prawa i Sprawiedliwości po uchwaleniu tzw. małej ustawy medialnej (co do której wszyscy, włącznie z PiS, mieli duże zastrzeżenia i zastrzegano, że to rozwiązanie tymczasowe) deklarowali, że do końca czerwca powstanie duży, docelowy projekt ustawy.
Tak się jednak nie stanie. Parlamentarzyści PiS przygotowujący ustawę nie przewidzieli bowiem (nie sprawdzili?), że duża część zaplanowanych reform mediów publicznych może wymagać notyfikacji zgodnie z prawem Unii Europejskiej, a to proces, który trwa kilka, a nawet kilkanaście miesięcy. W związku z tym szumne zapowiedzi o wprowadzeniu opłaty audiowizualnej (w rachunkach za prąd) od nowego roku i dyskusje nad tym pomysłem mogą trafić do kosza, a serial pt. „Zmiany w mediach publicznych” potrwa całą kadencję.
Na marginesie zmiany planów PiS pojawia się ciekawe pytanie dotyczące TVP i Polskiego Radia, które - przynajmniej w założeniach - miały otrzymać od stycznia stabilne i nowe źródło finansowania. To był bardzo dobry pomysł, który dawał głęboki oddech mediom publicznym. Dziś słychać plany (nie po raz pierwszy w ostatnich latach), że trzeba będzie skutecznie ściągać dotychczasowy abonament (dziś płaci go zaledwie kilka procent Polaków). Efekt może być zatem taki, że zamiast 12-15 złotych składki przy opłacie za prąd, będziemy świadkami walki urzędników o to, by widzowie płacili wyższy abonament, który obowiązuje w tej chwili. To założenie, które potępiali w czambuł (i słusznie) politycy PiS podczas debat nad ustawą medialną: w Sejmie, studiach telewizyjnych, prasowych wywiadach. Niestety, prowizorka kończy się, jak często w takich przypadkach, tym, że zostaje na dłużej.
Warto również skupić się na uwagach do ustawy, jakie zgłosił w niedawnym komentarzu wideo Bronisław Wildstein:
Projekt ten wygląda fatalnie. Zawiera wiele słów, pięknych sformułowań i obietnic, a więc jest obarczony błędem prawodawcy, który uważa, że wszystko da się rozstrzygnąć przez prawo. (…) Najbardziej niebezpiecznym elementem tej nowej ustawy jest ubezwłasnowolnienie szefów mediów publicznych, dlatego, że okazuje się, że ich dyrektorzy są mianowani na dwa lata, a to zbyt krótki okres, by podjąć strategiczne działania. (…) Instytucja nadrzędna - Rada Mediów Narodowych będzie mogła swobodnie zarządzać mediami, nie ponosząc odpowiedzialności
— mówił publicysta „wSieci”.
I znów - trudno się nie zgodzić. Na naszych oczach upada idea PiS o nowym, lepszym i skuteczniejszym finansowaniu mediów, a przy tym nie można mieć większych złudzeń co do oderwania mediów publicznych od partyjnych uwikłań, choć i tutaj PiS obiecywało, że nie pójdzie drogą Platformy.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/296026-prowizorka-i-amatorka-pis-wylozylo-sie-przy-tworzeniu-ustawy-medialnej-i-zrodel-finansowania-dla-tvp-i-polskiego-radia