Prof. Krasnodębski: Obalenie rządu Jana Olszewskiego pokazuje, że wola wyrażona w wyborach z 4 czerwca 1989 roku nie została do końca zrealizowana. NASZ WYWIAD

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Dzisiaj mamy w Polsce starcie ludzi, dla których Polska jest najważniejsza, jest ojczyzną z ludźmi, którzy są patriotami Unii Europejskiej, a Polskę traktują jako prowincję

— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl eurodeputowany, prof. Zdzisław Krasnodębski.

wPolityce.pl: Co dla Polaka oznacza data 4 czerwca?

Prof. Zdzisław Krasnodębski: Data ta jest na pewno dosyć ważną datą w całym tym ewolucyjnym procesie, który doprowadził w końcu do zmiany ustroju w Polsce. Jest także datą, w której Polacy wywrócili wynegocjowany przy Okrągłym Stole układ, który miał tę ewolucję uczynić jeszcze wolniejszą, jeszcze łagodniejszą. Głosując w taki sposób poparli wówczas opozycję i dali bardzo silny sygnał, że nie chcą władzy komunistów w Polsce.

4 czerwca to również dzień obalenia rządu premiera Jana Olszewskiego, który sprzeciwiał się utrwaleniu obecności rosyjskiej i baz wojskowych na polskim terytorium. To był kolejny przełom?

Po 4 czerwca 1989 zdecydowany przełom nie nastąpił. To nie było szybkiego, ostrego przejścia z jednego ustroju do drugiego. To był pewien proces ewolucyjny. Potem były wybory prezydenckie. Następnie rząd Jana Olszewskiego i obalenie tego rządu. To także nie był przełom, lecz powrót do tej ewolucyjnej, pokomunistycznej strategii, jaką obrano porozumiewając się z komunistami. To wskazywało, że siły i osoby dawnego systemu ciągle zachowały wielką władze i wielkie wpływy. Te dwie daty - 4 czerwca 1989 roku i 1992 roku - się wzajemnie się interpretują. Obalenie rządu Jana Olszewskiego pokazuje, że wola wyrażona w wyborach z 4 czerwca 1989 roku nie została do końca zrealizowana. Tak naprawdę, to do tej pory przetrwały jeszcze pewne struktury. Ciągle zmagamy się z przeszłością, mimo zmian pokoleniowych i upływu czasu. Istotne jest także to, że rząd Jana Olszewskiego był pierwszym rządem, który możemy określić jako rząd polskiej prawicy. Wtedy zarysował się, od samego zarania III RP, wyraźny i ciągle - moim zdaniem - ten sam podział. Chociaż zmieniają się osoby, zmieniają się partie polityczne, sposoby artykulacji tego podziału, ale on ciągle jest ten sam. W podziale tym część zwana prawicą, możemy też nazwać ją trafniej obozem patriotyczno-niepodległościowym, była najczęściej w mniejszości. Był rząd Jana Olszewskiego, rząd Jarosława Kaczyńskiego z premierem Marcinkiewiczem - miejmy nadzieję, że tym razem będzie jeszcze dłużej. Polską rządziły siły - przy pewnych koalicjach - liberalno-lewicowe, często w porozumieniu z lewicą komunistyczną.

Czy obalenie gabinetu premiera Jana Olszewskiego można nazwać zdradą?

Trudno to jednoznacznie stwierdzić. Być może kiedyś, z perspektywy historycznej, będziemy potrafili jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć. Moim zdaniem ze zdradą mamy do czynienia, kiedy poza normalną walką polityczną sił, różnych orientacji politycznych, mamy bezpośrednie odwołanie się do sił zewnętrznych, kiedy interes żywotny narodowy, interes państwowy jako taki jest naruszony. Wtedy rzeczywiście pojawił się taki wątek. Chodziło o kwestię tego, w jaki sposób odbędzie się wyprowadzenie Armii Czerwonej z Polski, o kwestię przekształceń baz Armii Czerwonej, o reakcję na zamach Janajewa. Rzeczywiście jest to czas, który budzi wiele wątpliwości co do tego, czy wszyscy zachowali się w sposób suwerenny i prawy. Kwestię zdrady opatrzyłbym jednak znakiem zapytania. Wiemy, że prezydent Wałęsa zachowywał się bardzo dziwnie w pewnym okresie. Jest jednak charakterystyczne jest, że rządy prawicy, rządy obozu patriotyczno-niepodległościowego zawsze usiłuje się obalić w odwołaniu do pewnych sił zewnętrznych. Zostawmy tę sprawę jeszcze do wyjaśnienia. Na pewno wtedy nie był to proces - obalenie gabinetu Jana Olszewskiego - który przynosi chlubę tym, którzy w tym uczestniczyli. Wręcz przeciwnie. Historia pokazała, kto miał rację, kto się wówczas skompromitował. Dzisiaj przeżywamy coś podobnego. Dzisiaj odbywa się to w sposób bardziej jawny, nieskrępowany, można powiedzieć bezwstydny. Wówczas Związek Radziecki, Rosja były tak skompromitowane, że te powiązania - o ile istniały - były ukrywane przed społeczeństwem. Dzisiaj odbywa się to z otwartą przyłbicą, przy aplauzie ludzi, którzy zapewne dopuszczają każdą formę zewnętrznej interwencji, byle była z Zachodu, z „Europy”. To smutne zjawisko.

Na ulice Warszawy wyszli dziś „obrońcy demokracji” wspierani przez polityków opozycji. Czy mają powód, aby dziś świętować?

Opozycja świętuje dziś swoje tradycje. Do ich tradycji należy obalenie rządu Olszewskiego, przemysł nienawiści wobec Lecha Kaczyńskiego. Do ich tradycji należy także szarganie imion ofiar katastrofy smoleńskiej. Do ich tradycji należał ten słynny marsz, który miał miejsce pod Pałacem Prezydenckim, marsz przeciwko ludziom tam się modlącym i wyrażającym żałobę z powodu śmierci polskiej elity w Smoleńsku w 2010 roku. Oni świętują swoje tradycje, dlatego świętują też - prawdopodobnie - 4 czerwca 1989 roku, a więc rodzaj pewnego kompromisu, który uniemożliwił rozliczenie poprzedniego systemu, w którym część tych ludzi jest bardzo zakorzeniona. Dziś oczywiście odbywa się to pod hasłem demokracji, Europy, ale istnieje pewna ciągłość postaw. Zawsze jestem zaskoczony rozmawiając z ludźmi z tamtej strony, stwierdzając naocznie, że taka postawa klientelistyczna jest realna. Dzisiaj mamy w Polsce starcie ludzi, dla których Polska jest najważniejsza, jest ojczyzną z ludźmi, którzy są patriotami Unii Europejskiej, a Polskę traktują jako prowincję, w ich mniemaniu, przyszłego superpaństwa, albo jakiejś innej formy bytu politycznego.

rozmawiała Weronika Tomaszewska

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych