Judzą, pieją, trawę palą,
Skargi, donosy, swawola;
Ledwie Polski nie rozwalą.
Cha, cha, chi, chi, hejże!, hola!
Kierownik siadł w końcu stoła.
Rozparł się w ławie jak basza:
„Precz z Kaczorem! Precz! – zawołał
Zmyśla, tumani, przestrasza.
Mateuszowi, co grał zucha,
Wszystkich łaje za przekręty,
Machnął ręką koło ucha:
Ten już ma na alimenty.
Na Andrzeja z trybunału,
Co o władzy śnił bez granic,
Zadzwonił kieską, pomału:
Andrzej ma już wszystkich za nic.
Ryszardowi w nos dał prztyka,
Do łba przymknął trzy rureczki,
Cmoknął: cmok i jabłecznika
Wytoczył ze łba pół beczki.
Wtem gdy trunek pił z kielicha,
Kielich zaświstał, zazgrzytał;
Patrzy na dno: - „Co u licha?
Kto ty jesteś?” – głośno spytał?
Człowiek to był w trunku na dnie:
Istny Polak, żadna świnia;
Krzyknął tylko coś dosadnie
I wyskoczył wnet z naczynia.
Z kielicha wprost na blat stołu
Pada, rośnie, grzbiet prostuje;
Silny i bystry pospołu,
Do przemowy się gotuje.
„A, kierownik… witam bracie!”
To mówiąc siada na ławie:
„Cóż to, czyliż mię nie znacie?
Jestem twoim sędzią w sprawie.
Wszak dla mnieś w rządzie i Sejmie
Często na honor przysięgał:
Obietnic nikt z ciebie nie zdejmie,
Choćbyś narzekał i gęgał,
Że wszyscy ten pic widzieli;
Ty rzekłeś tylko: „Co, ptysie?!”,
Wijąc swe gniazdko w Brukseli,
By zostać tam dużym misiem.
Półtora roku uciekło,
Przysięgi wciąż nic nie znaczą:
Myślisz, że ci się upiekło,
Że ci rodacy wybaczą.
Ale zemsta, choć leniwa,
Nagnała cię w nasze sieci:
Kara będzie sprawiedliwa,
Kładę areszt na waszeci”.
Kierownik ku drzwiom się kwapi
Odwagą przy tym nie grzeszy,
Polak za frak go ułapi:
„A gdzie to ci się tak spieszy?”
Co tu począć? kusa rada,
Przyjdzie już nałożyć głową…
Kierownik na ławie siada
I wymyśla sztuczkę nową.
„Patrz spokojnie, przyjacielu,
Powiem ci, jak sprawy stoją:
Takich jak ja jest niewielu,
Więc nim zaczniesz sprawę moją,
Będę miał prawo trzy razy
Zaprząc ciecia do roboty,
A on najtwardsze rozkazy
Musi spełnić co do joty.
Cieciu, oto fura nowa,
Audik piękny, cały w bieli;
Wyrwij dla mnie jakiś towar,
Bym szpanować mógł w Brukseli.
Skręć mi przy tym ekstra blanta,
Żebym miał do zajarania;
I nie wyszedł na palanta,
Gdy będę tak z panną ganiał.
Panna ma być istne cudo,
Młoda, zgrabna i wysoka,
Bystre oko, szczupłe udo,
Żeby każdy nad nią cmokał.
Patrz, to szpilki Louboutina,
Obcas na jakieś pięć cali:
Wyjątkowe, także cena,
Żeby wszyscy podziwiali”.
Cieć do akcji duchem skoczy,
Furę czyści, towar zgarnie,
Potem blanta zgrabnie toczy
I na próbę czeka karnie.
Kierownik usiadł w gablocie,
Ruszył, aż się guma pali,
Zachwyconych ludzi krocie -
Podziwia wszystko z oddali.
No! Spisałeś się chłopaku;
Lecz daleko koniec balu:
Trzeba przekonać rodaków,
Żem w Brukseli nie dla szmalu.
Cieć się kręci jak w ukropie,
Dziennikarzy ściąga karnie
I oświadcza: „król w Europie
Ma ze szmalem całkiem marnie”.
Skończył, no i wzrokiem powiódł,
Stanął tam na dróg rozstaju:
„Teraz jużem wszystkim dowiódł,
Że król zasuwa dla kraju”.
„Jeszcze jedno, będzie kwita –
Rzecze Polak, a król słucha:
Patrzaj, oto jest kobiéta,
Twoja żona, kawał zucha.
Ty przez rok miej ją przy sobie,
Dziel z nią troski i radości;
Żyj z nią w zdrowiu i w chorobie,
Otwórz przed nią swoje włości.
Przysiąż jej miłość, szacunek
I posłuszeństwo bez granic;
Złamiesz choć jeden warunek,
Już cała ugoda za nic”.
Kierownik do niego pół ucha,
Pół oka zwrócił do damy,
Niby patrzy, niby słucha -
Tymczasem już blisko bramy.
Gdy mu polskość dokucza,
Daleko od niej ucieka,
Czmychnąwszy dziurką od klucza,
Marudzi i się wścieka.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/295117-pani-kierownikowa-na-motywach-pani-twardowskiej-adama-mickiewicza