TRZY PYTANIA DO... gen. Romana Polko: "Podczas misji mamy do czynienia z przerostem biurokracji nad zdrowym rozsądkiem. Nasi żołnierze nie zamykają się w procedurach"

Fot. M. Czutko
Fot. M. Czutko

Często dochodziło do sytuacji, kiedy narażaliśmy swoje życie, łamiąc nawet procedury, aby pomóc ludziom. Często zapewnienie kontaktu z rodziną czy udzielenie sensownej pomocy nie byłoby możliwe, jeżeli nie obchodziłoby się procedur, które na to nie pozwalały

—mówił portalowi wPolityce.pl generał dywizji Wojska Polskiego, uczestnik misji w m.in. byłej Jugosławii, Afganistanie czy Iraku - gen. Roman Polko.

wPolityce.pl: Dzisiaj obchodzimy Dzień Weterana i Międzynarodowy Dzień Uczestników Misji Pokojowych. Jak postrzega go osoba, która brała udział w misjach w byłej Jugosławii, Afganistanie czy Iraku?

Gen. Roman Polko: W tym dniu nawiązuje kontakt z uczestnikami pierwszej misji, w której uczestniczyłem w dawnej Jugosławii w 1992 roku. Jadąc tam wiedzieliśmy, że możemy oczekiwać najgorszego. Udało nam się szczęśliwie przetrwać w tych wręcz ekstremalnych warunkach. Misja w Jugosławii zahartowała nas i przygotowała do kolejnych misji m.in. w Kosowie, czy do tych, które realizowałem później z GROM-em w Iraku czy Afganistanie.

Jak pan generał wspomina te misje?

Przede wszystkim żołnierz szkoli się po to, aby walczyć. Wojsko peerelowskie wprawdzie nie uczestniczyło w tego typu misjach, aczkolwiek realizowało jakieś niewielkie działania logistyczne. Elementów bojowych tamte wojsko realizowało naprawdę niewiele i można powiedzieć, że była to malowana armia. Faktem jest, że była to duża armia, jednak ona skupiała się w głównej mierze na tym, aby ładnie wyglądać na defiladach. Dopiero w wolnej Polsce wysłaliśmy pierwszy kontyngent do dawnej Jugosławii składający się z bardzo przypadkowych ludzi. Byli tam oczywiście także ludzie, którzy chcieli zweryfikować swoje umiejętności, ale niektórych żołnierzy wysłano tam za kare. Miałem w swojej grupie żołnierzy z wyrokiem za odmowę pełnienia służby wojskowej. Była to naprawdę parszywa dwunastka, z której jednak udało mi się stworzyć wspaniały zespół. Nic nas tak nie zweryfikuję jak ciągła obecność ze sobą i ekstremalne sytuacje gdzie np. dezerterzy uciekali na nasze pozycję, pociski moździerzowe spadały blisko naszych pozycji czy kiedy strzelano z broni przeciwlotniczej do budynku, w którym byłem ze swoimi żołnierzami. Właśnie w takich sytuacjach okazuje się kto jakim jest człowiekiem i ile jest warty. Pamiętam jak jedna z moich pozycji była ostrzeliwana, kiedy akurat nie było mnie na miejscu i kapral Ziółkowski, który był żołnierzem zasadniczej służby przejął dowodzenie plutonem, bo zawodowy żołnierz - mój sierżant, spanikował i nie wiedział co się dzieje. Wielu z tamtych żołnierzy nadal służy. Podczas tamtych misji zawiązało się także wiele braterskich przyjaźni. Doszło to takiej integracji między ludźmi, że dziś nawet razem pracują. Niedawno zadzwonił do mnie mój żołnierz, który opowiadał jak zadzwonił do niego człowiek z Bośni, któremu ten żołnierz pomógł przyjść na świat i dziękował w swoim i swojej matki imieniu za okazaną pomoc przez polskich żołnierzy.

Czytaj dalej na następnej stronie ===>

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.