PÓŁ PORCJI MAZURKA. Gdybym był imigrantem, ująłby się za mną rzecznik Bodnar. Ponieważ jednak jestem tylko inwigilowanym przez PO-PSL dziennikarzem, nie zajmie się tym nikt

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. "Życie na podsłuchu". mat. prasowe
Fot. "Życie na podsłuchu". mat. prasowe

Mogę kpić, choć nie do śmiechu mi, bo na moje nazwisko zarejestrowany jest również telefon mojej żony – radcy prawnej. Może i nie prowadzi ona spraw wagi państwowej, ale i jej klienci mają prawo do tajemnicy adwokackiej, prawda, panie doktorze Bodnar?

Proszę wybaczyć przypominanie banałów, ale inwigilowanie dziennikarzy nie jest, wbrew pozorom, tylko kłopotem dla nich samych. To cios wymierzony w kontrolną funkcję mediów. Jak mają śledzić poczynania władzy, skoro sami są śledzeni, a owa władza o wszystkim wie? Nękanie dziennikarzy uderza rykoszetem w ich czytelników, słuchaczy i widzów, którzy nie dowiedzą się niczego o rządzących.

Oczywiście omawiając audyt można skupić się na złotych mercedesach czy innych szokujących przypadkach rozpasania, można znaleźć groteskowe, choć irytujące zamki na piasku lub drogocenne szafki na buty, ale sprowadzi to rozmowę do dorszy Julii Pitery, choć jeden taki mercedes jest wart najmarniej z tysiąc owych dorszy. Warto jednak choć raz potraktować rozliczanie ekipy rządzącej serio. Tak, chciałbym, by ci, którzy podjęli decyzję o inwigilowaniu dziennikarzy odpowiedzieli za to przed sądem. Także po to, by to samo nie przyszło do głowy ich następcom.

« poprzednia strona
12

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych