Andrzej Rzepliński sam się wykluczył z poważnego świata i przeszedł do sfery „małpiarni”

Fot. YouTube
Fot. YouTube

Prezes tak ważnej instytucji jak TK nie może pluć do zupy, robić min w stylu Miętusa i Syfona z „Ferdydurke” Gombrowicza i być swawolnym Dyziem z „Ludzi bezdomnych” Żeromskiego.

To nawet nie jest przedszkole. To jest coś tak kompromitującego i żałosnego, że wymyka się porównaniom. Profesor prawa, sędzia i prezes Trybunału Konstytucyjnego, a więc osoba formalnie poważna, zachowuje się niczym rozkapryszone dziecko. I ten rozbrykany dzidziuś musi napluć kolegom do zupy, bo czuje się przez nich pokrzywdzony. Więc jak naburmuszony dzieciuch pluje do tej zupy, a przy okazji jeszcze do napoju i cieszy się ze swojej złośliwości, i obnosi z nią, czując się przy tym bohaterem i demonstrując dumę. Tylko rozkapryszony, zakompleksiony i niedowartościowany dzidziuś może bowiem uważać, iż ujawnienie korespondencji w ważnej sprawie, czyli niedyskrecja i nieodpowiedzialność są czynem bohaterskim. W świecie rozbrykanych bachorów przekazywanie pani opiekunce czy nauczycielce karteczek pisanych przez kolegów z wiadomościami, które uważają oni za poufne, zdarza się, choć skarżypyta ma potem u kolegów „przechlapane”. W poważnym świecie takie rzeczy są traktowane jako skrajny infantylizm i nieodpowiedzialność.

Oto minister finansów dużego europejskiego państwa, a więc jeden z najważniejszych urzędników tego państwa, kulturalnie poprosił innego ważnego przedstawiciela tego państwa, prezesa Trybunału Konstytucyjnego, o kilka dni powściągliwości. Bo agencja ratingowa przygotowuje ocenę Polski i niepotrzebne słowa mogą mieć złe skutki. Agencja nie jest żadnym obiektywnym ciałem, na co dowody można długo wymieniać, więc kieruje się także kryteriami absurdalnymi z punktu widzenia gospodarki i finansów państwa. A prezes TK przynajmniej przez kilka dni mógłby „nie karmić trolla” – jak mówi się w internetowym świecie. Ale ta drobna w sumie oczywistość okazała się nie do zrealizowania. Poważny formalnie profesor prawa i prezes formalnie bardzo dostojnego trybunału musiał. „Czasami człowiek musi, bo inaczej się udusi, uuu (…) niech mnie który przegoni, różne sceny, brygady, już nie dają mi rady (…) jak człowiek wierzy w siebie, to cała reszta to betka” – jak napisał Jonasz Kofta w tekście piosenki wykonywanej przez Jerzego Stuhra. Andrzej Rzepliński musiał i bardzo wierzy w siebie, więc żadne brygady nie dadzą mu rady. To esencja obserwowanej właśnie dziecinady.

Poważni i ważni funkcjonariusze państwa, a takim formalnie jest prezes TK Andrzej Rzepliński, nawet gdy coś im się nie podoba, gdy nie lubią innych ważnych przedstawicieli tego państwa, przestrzegają pewnych standardów. A tajemnica korespondencji jest jednym z takich standardów. Ona nie jest wieczna i zależy od kontekstu, ale jednak generalnie obowiązuje. Tak jak obowiązuje poważne zachowanie w ważnych sprawach, a nie robienie wokół nich „małpiarni”. Konflikt polityczny, choćby był najostrzejszy, tego nie uchyla. Po prostu ludzie odpowiedzialni, znający reguły funkcjonowania na poziomie istotnych instytucji, a do tego wysoko kształceni (przynajmniej formalnie) nie zachowują się infantylnie. Przynajmniej przyjmuje się takie założenie, bo inaczej powaga państwa i instytucji ległaby w gruzach, i to z powodów kompletnie niepoważnych. Wszędzie zdarzają się osoby nieodpowiedzialne, ale po ujawnieniu kompromitującej ich dziecinady, przestają być poważnie traktowane i wypadają z obiegu poważnych instytucji oraz z kręgu poważnych ludzi. Od tego momentu funkcjonują już wyłącznie jako dziwolągi czy „egzoty”.

Prezes tak ważnej instytucji jak Trybunał Konstytucyjny nie może robić „małpiarni”, pluć do zupy, demonstrować min w stylu Miętusa i Syfona z „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza czy zachowywać się jak rozkapryszony i naburmuszony bachor. Taki jest po prostu kod kulturowy w poważnym świecie. Jeśli ktoś ten kod łamie, z poważnego świata się wyklucza. I nieważne są cechy charakteru, kompleksy czy buzujące namiętności. Ludzie poważni ten kulturowy kod stosują, bo inaczej wszystko zamienia się w farsę. Andrzej Rzepliński już dawno ten kulturowy kod wyrzucił do kosza i bawi się w swawolnego Dyzia, opisanego w „Ludziach bezdomnych” przez Stefana Żeromskiego. A skoro tak to sam się wykluczył z grona ludzi poważnych i przewidywalnych. Nikt nikomu nie broni być swawolnym Dyziem, ale niekoniecznie taka osoba powinna sprawować ważne funkcje państwowe. Jest mnóstwo zajęć w świecie rozrywki, gdzie „małpiarnia” jest na swoim miejscu.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.