Erika Steinbach w muzeum na wodzie. Skąd wzięła się awantura o pomysł połączenia dwóch muzeów w Trójmieście?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. muzeum1939.pl
Fot. muzeum1939.pl

Autentyczność eksponatów też nie spędzała snu z powiek dyrekcji powstającej instytucji.

Mamy w zbiorach karabin o niepotwierdzonym pochodzeniu. Nikt nie wie, gdzie i kiedy go wykopano. Nie posiada żadnych dokumentów wymaganych w muzealnictwie. Zanim do nas trafił, nie został odnotowany w żadnym spisie prowadzonym przez konserwatorów zabytków

— twierdzi jedna z pracownic muzeum.

Panika, jaką wywołała informacja mówiąca o połączeniu nas z Westerplatte, streścić można jednym zdaniem: wszyscy boją się audytu wydatków.

Znaleziska niewiadomego pochodzenia zdają się stanowić jedynie czubek góry lodowej. W styczniu 2015 roku trójmiejska „Gazeta Wyborcza” zainteresowała się sprawą czołgu sherman firefly, który trafił sprawny do muzeum II wojny, po czym został żywcem pogrzebany w podziemiach placówki. Pogrzebany dosłownie, bo sprawną maszynę, jedną z dwóch na terenie Europy Środkowej, pozbawiono silnika i umieszczono w piwnicy stanowiącej miejsce jednej z wystaw stałych. Wydobycie czołgu na powierzchnię i jego ponowne uruchomienie jest niemożliwe. Nie pozwala na to betonowy strop wylany po umieszczeniu pojazdu w piwnicy budynku. Wielbiciele historii i militariów protestowali przeciw takiemu rozwiązaniu, logicznie tłumacząc, że unikatowy sprawny czołg byłby świetną wizytówką muzeum poruszającą się po mieście i reklamującą wystawy. Stało się jednak inaczej.

Erika Steinbach na amerykańskim czołgu

Przy okazji shermana dotykamy jednak kolejnego drażliwego tematu. Pojawienie się czołgu było elementem bardzo szerokiego pomysłu dotyczącego zakresu wystaw prezentowanych w muzeum. Ma ono ambicje opowiadania o wojnie od Atlantyku do Pacyfiku, co jest kompletnie nielogiczne od strony komercyjnej. Teatry II wojny światowej doczekały się na świecie dziesiątek muzeów w wyczerpujący sposób traktujących lokalne jej odsłony.

Po co ktoś miałby jechać do Gdańska, żeby zapoznać się z historią zmagań w Ardenach czy Okinawie?

— kontynuuje wspomniana pracownica muzeum.

U nas znajdzie jedynie czołg, wypożyczoną torpedę i stary wagon towarowy, a każdy z eksponatów jest z innej parafii. Muzea tematyczne rozsiane po całym świecie biją pod tym względem o głowę każdą nasza wystawę.

Jak jednocześnie informuje, zakres prezentacji polskiego etapu wojny wygląda wprost tragicznie. Placówka ma jedynie pięć eksponatów dotyczących Westerplatte, w tym jeden z nich to kartka pocztowa z XIX wieku.

Jednocześnie w rozmowie z nią pojawia się inny element, który wzbudzić może –delikatnie mówiąc – niechęć potencjalnych audytorów. Jedna z większych stałych wystaw planowanych na terenie Muzeum II Wojny Światowej ma traktować o losie „wypędzonych”, znanych w Polsce głównie za sprawą niemieckiej rewizjonistki granic: pani Eriki Steinbach. Jeśli informacje te się potwierdzą, nietrudno skonstatować, że za pół miliarda złotych polski podatnik finansuje placówkę, która zaledwie w niewielkim stopniu promować będzie polską optykę zmagań z lat 1939-45. Skupia się za to na kalkowaniu polityki historycznej naszych zachodnich sąsiadów.

Czarne chmury nad budową

Jakby tego było mało, sama budowa muzeum, mimo że mająca się wreszcie ku końcowi, wzbudza kolejne emocje. Tym razem natury estetyczno-architektonicznej. W lutym 2016 roku, kiedy sylwetka budowanego muzeum wyrosła do planowanych 40 metrów, jej wyglądem zainteresowała się trójmiejska prasa. Portal trójmiasto.pl wprost spytał wtedy autorów, czy bryła budynku, mająca się nijak do otaczającej ją zabudowy starego miasta, jest zgodna z wytycznymi planu zagospodarowania przestrzennego.

Odpowiedź architekta Jacka Droszcza ze Studia Kwadrat, będącego autorem projektu muzeum – który stwierdził, że „sylweta Gdańska jest zbudowana na silnych znakach, takich jak wieża kościoła Mariackiego, Ratusza Głównego Miasta czy kościoła św. Jana. Każdy okres historii zostawił taki znak i ten nasz znak (w postaci bryły muzeum) to taka współczesna forma” – chyba nie do końca przekonała prezesa Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w Gdańsku. 22 kwietnia wszczął on postępowanie w sprawie „ochrony historycznego układu przestrzennego” i „krajobrazu historycznego” Gdańska.

Co oznacza to w praktyce? Jakby to absurdalnie nie brzmiało, rozbiórkę wartego pół miliarda budynku. Mieliśmy już w Polsce precedensy tego typu. Czyżbyśmy byli świadkami początku kolejnego – i najdroższego – z nich?

« poprzednia strona
12

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych