W toczącej się polemice dotyczącej ONR jestem po stronie Łukasza Adamskiego i Piotra Zaremby. Zdumiewa mnie i przeraża widoczne u niektórych długoletnich kolegów, współtowarzyszy niejednego boju podejście pt. kto bardzo nienawidzi „Wyborczej” i jest przez nią nienawidzony – to swój. A jeżeli w dodatku ten ktoś potrafi doprowadzić ową „Wyborczą” (rozumianą umownie; nie chodzi wyłącznie o redakcję z Czerskiej) do histerii – to taki ktoś jest już więcej niż tylko swój. Staje się obiektem już nie tylko afirmacji, ale i podziwu.
Takie reakcje, takie podejście same w sobie są przejawem niedojrzałości, by nie rzec: infantylizmu. Więcej - emocjonalności, która w polityce jest zawsze najgorszym możliwym doradcą.
Przy czym nie jestem zdania, aby ONR był obecnie wielkim problem, bo wzrost popularności nacjonalistycznych idei wśród młodzieży, choć realny, daleki jest moim zdaniem od stopnia, który mógłby wywołać niepokój. Jest wyraźne, że liberalne media, choć z jednej strony nacjonalistów szczerze się boją (bo są ofiarami kulturowego genu, przekazanego im przez duchowych antenatów sprzed wojny), to z drugiej – równie szczerze im sekundują. Lansują ile sił w strudzonych nad klawiaturą palcach. Dlaczego? Tak, drogi Watsonie, to oczywiste – dlatego że uważają, iż wywołanie atmosfery nadciągającej faszystowskiej grozy, a następnie skojarzenie tejże z głównym nurtem prawicy, przerazi masę ludzi. Uwiarygodni KOD-owską diagnozę, iż „bój to (o demokrację) nasz ostatni”. I spowoduje znaczące przemieszczenia na mapie politycznego poparcia, udzielanego przez Polaków różnym siłom. Przemieszczenia, rzecz jasna dla nich korzystne.
Tę refleksję dedykuję kolegom, o których pisałem w pierwszym akapicie tego tekstu. Bo im, zwolennikom projektu IVRP, nie powinno przecież zależeć na sukcesie i rozwoju sił, obiektywnie (choć rzecz jasna nie subiektywnie) samym swoim istnieniem szkodzącym temu projektowi.
Antyoenerowskie argumenty Adamskiego i Zaremby (które, powtórzmy, podzielam) uzupełniłbym o jeszcze jeden. Może nie najważniejszy, i z porządku nie etycznego, tylko bardzo pragmatycznego. Ale sądzę, że wart wysłuchania.
Otóż ewentualna Polska, na którą wpływ mieliby radykalni nacjonaliści, byłaby Polską skazaną na systemową słabość. Dlaczego? Dlatego, że ich ideologia (więcej: ich sposób myślenia, którego nie potrafią przezwyciężyć, nie wyrzekając się rdzenia własnych poglądów i rządzących nimi naturalnych dla nich intuicji) byłaby Polską totalnie skłóconą ze wszystkimi. Nie tylko z Niemcami. Przede wszystkim z Ukraińcami i Litwinami – majaczenia o restytucji Kresów, połączone ze skierowanym przeciw tym narodom szowinizmem, to codzienna „intelektualna” rzeczywistość tych środowisk.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W toczącej się polemice dotyczącej ONR jestem po stronie Łukasza Adamskiego i Piotra Zaremby. Zdumiewa mnie i przeraża widoczne u niektórych długoletnich kolegów, współtowarzyszy niejednego boju podejście pt. kto bardzo nienawidzi „Wyborczej” i jest przez nią nienawidzony – to swój. A jeżeli w dodatku ten ktoś potrafi doprowadzić ową „Wyborczą” (rozumianą umownie; nie chodzi wyłącznie o redakcję z Czerskiej) do histerii – to taki ktoś jest już więcej niż tylko swój. Staje się obiektem już nie tylko afirmacji, ale i podziwu.
Takie reakcje, takie podejście same w sobie są przejawem niedojrzałości, by nie rzec: infantylizmu. Więcej - emocjonalności, która w polityce jest zawsze najgorszym możliwym doradcą.
Przy czym nie jestem zdania, aby ONR był obecnie wielkim problem, bo wzrost popularności nacjonalistycznych idei wśród młodzieży, choć realny, daleki jest moim zdaniem od stopnia, który mógłby wywołać niepokój. Jest wyraźne, że liberalne media, choć z jednej strony nacjonalistów szczerze się boją (bo są ofiarami kulturowego genu, przekazanego im przez duchowych antenatów sprzed wojny), to z drugiej – równie szczerze im sekundują. Lansują ile sił w strudzonych nad klawiaturą palcach. Dlaczego? Tak, drogi Watsonie, to oczywiste – dlatego że uważają, iż wywołanie atmosfery nadciągającej faszystowskiej grozy, a następnie skojarzenie tejże z głównym nurtem prawicy, przerazi masę ludzi. Uwiarygodni KOD-owską diagnozę, iż „bój to (o demokrację) nasz ostatni”. I spowoduje znaczące przemieszczenia na mapie politycznego poparcia, udzielanego przez Polaków różnym siłom. Przemieszczenia, rzecz jasna dla nich korzystne.
Tę refleksję dedykuję kolegom, o których pisałem w pierwszym akapicie tego tekstu. Bo im, zwolennikom projektu IVRP, nie powinno przecież zależeć na sukcesie i rozwoju sił, obiektywnie (choć rzecz jasna nie subiektywnie) samym swoim istnieniem szkodzącym temu projektowi.
Antyoenerowskie argumenty Adamskiego i Zaremby (które, powtórzmy, podzielam) uzupełniłbym o jeszcze jeden. Może nie najważniejszy, i z porządku nie etycznego, tylko bardzo pragmatycznego. Ale sądzę, że wart wysłuchania.
Otóż ewentualna Polska, na którą wpływ mieliby radykalni nacjonaliści, byłaby Polską skazaną na systemową słabość. Dlaczego? Dlatego, że ich ideologia (więcej: ich sposób myślenia, którego nie potrafią przezwyciężyć, nie wyrzekając się rdzenia własnych poglądów i rządzących nimi naturalnych dla nich intuicji) byłaby Polską totalnie skłóconą ze wszystkimi. Nie tylko z Niemcami. Przede wszystkim z Ukraińcami i Litwinami – majaczenia o restytucji Kresów, połączone ze skierowanym przeciw tym narodom szowinizmem, to codzienna „intelektualna” rzeczywistość tych środowisk.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/290526-spokojnie-polski-oeenerowskiej-nie-bedzie-ale-warto-zauwazyc-kto-i-dlaczego-usiluje-uprawdopodobnic-taka-wizje