Dobrze powiedziane... Prezes IPN do Niemców: Ręce precz od naszych bohaterów

Czytaj więcej 50% taniej
Subskrybuj
fot. IPN
fot. IPN

Skąd Niemcy chcą wiedzieć, co jest typowo polskie? My wiemy tylko, co u nas było typowe podczas niemieckiej okupacji.

W ubiegłym miesiącu uczestniczyłem w poruszającej uroczystości otwarcia nowego muzeum w Markowej, położonej w południowej Polsce. Poświęcone jest ono Polakom, którzy ratowali Żydów podczas niemieckiej okupacji. Muzeum patronuje rodzina Ulmów, zamordowana w marcu 1944 r. przez niemieckich żandarmów wraz z ukrywanymi przez siebie Żydami.

Wydarzenie to było szeroko relacjonowane, uczestniczyli w nim przedstawiciele najwyższych władz państwowych. Obok polskiego prezydenta głos zabrała ambasador Izraela w Polsce, odtworzono nagrane przesłanie jednego z ocalonych w Markowej Żydów. Polacy w większości po raz pierwszy usłyszeli historię Józefa i Wiktorii Ulmów, a także ich dzieci: Stasi, Basi, Władzi, Franka, Antka, Marysi, a także siódmego, którego poród rozpoczął się w czasie egzekucji. Najstarsze z nich miało osiem lat. Po raz pierwszy padły także nazwiska ratowanych: Saula Goldmana i jego czterech synów (zwanych Szallami), Gołdy Grünfeld i jej siostry Lei Didner wraz z małą córką.

W dziesiątkach komentarzy podkreślano heroizm Ulmów, wskazywano na takie wartości jak miłość bliźniego i poświęcenie. Padały słowa o znaczeniu prawdy i przestrodze, jaką dla współczesnych i przyszłych pokoleń jest historia Zagłady. Przywoływano fakt, że w znalezionej w domu Ulmów Biblii podkreślono przypowieść o miłosiernym Samarytaninie i cytowano słowa Chrystusa: „Nikt nie ma większej miłości do tej, gdy ktoś oddaje życie za przyjaciół swoich”.

Tymczasem czytelnik artykułu Josepha Croitoru („Czy bohaterska rodzina Ulmów była typowa?”, FAZIV 2016 r.) mógł się dowiedzieć, że w rzeczywistości mieliśmy do czynienia z partyjną imprezą nowych polskich władz, która „rozogniła debatę historyczną”. Wbrew twierdzeniom autora ukończenie muzeum przyspieszył nie wynik ostatnich wyborów, ale decyzja minister kultury w poprzednim rządzie, która udzieliła inicjatywie wsparcia finansowego i organizacyjnego. Uważnie śledziłem komentarze prasowe i internetowe, jednakże żadnego „rozognienia” trwającej od lat debaty o relacjach polsko-żydowskich w czasie wojny nie zauważyłem. Wiele kwestii dzieli współczesnych Polaków, ale z pewnością nie należy do nich potrzeba upamiętnienia bohaterów ratujących Żydów.

Pytanie zawarte w tytule artykułu Croitoru można traktować bądź jako absurdalne, bądź jako retoryczne. Jest oczywistym, że postawa Ulmów, oddających życie za ratowanie Żydów, nie była typowa. Postawy heroiczne nigdy nie są typowe! Podobnie nie była typowa działalność Ireny Sendler, która uratowała z rąk niemieckich morderców dwa i pół tysiąca żydowskich dzieci, umieszczając je głównie w polskich rodzinach i klasztorach katolickich. Nie był typowy los kuriera polskich władz podziemnych, Jana Karskiego, który tragedię polskich Żydów w 1943 roku przedstawił m.in. prezydentowi Rooseveltowi, nie wywołując niestety żadnej realnej reakcji.

Postawa Ulmów i tysięcy im podobnych nie była typowa, podobnie jak nie można uznać za typową postawy tych, którzy szantażowali i wydawali Niemcom ukrywających się Żydów i pomagających im Polaków. Za taki czyn, zgodnie z prawem ustanowionym przez Polskie Państwo Podziemne, od 1943 roku groziła kara śmierci. Taki wyrok polskie podziemie wydało także na policjanta, który wydał Ulmów.

Muzeum w Markowej nie powstało po to, by sugerować, że postawa Ulmów była typowa. Wprost przeciwnie – wskazuje ono na wyjątkowość ich ofiary, także po to, by stawiać ich i im podobnych jako wzór dla obecnego i przyszłych pokoleń. Jestem przekonany, że wizyta w tym muzeum stawiać będzie przed odwiedzającymi, niezależnie od ich narodowości, przede wszystkim fundamentalne pytania o naturę człowieka, o istotę dobra i zła.

Typowe w okupowanej przez Niemców Polsce było co innego. Już w pierwszych tygodniach typowe stały się masowe egzekucje, przede wszystkim przedstawicieli polskich elit. W lutym 1940 r. generalny gubernator Hans Frank mówił w wywiadzie dla niemieckiej gazety:

W Pradze np. wywieszono wielkie czerwone plakaty podające do wiadomości, że tego dnia rozstrzelano 7 Czechów. Powiedziałem sobie wtedy: Gdybym chciał przeznaczyć po jednym plakacie na każdych siedmiu rozstrzelanych Polaków, wówczas wszystkie lasy polskie razem wzięte nie wystarczyłyby na wyprodukowanie dostatecznej ilości papieru

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych