Cierpienia intelektualistów w postoświeceniowym bagnie, czyli o trosce o Polskę płynącej zza Odry

Fot. PAP/Paweł Supernak
Fot. PAP/Paweł Supernak

Gdzie byśmy byli, my Polacy, gdyby nie troska niemieckich elit intelektualnych o nasz los? Zatroskani o przyszłość Polaków pod okrutnym dyktatem „dobrej zmiany” wyrastają ostatnio zza Odrą jak grzyby po deszczu. W „Rzeczpospolitej” ukazało się w minionych dniach kilka tekstów autorstwa „polsko-niemieckiego” pisarza i publicysty Artura Beckera. Mimo iż autor uważa się za Polaka, przemawia do nas, swoich pobratymców, z pozycji germańskiej wyższości. Z pozycji wytwornego demokraty, który dzięki pobytowi na salonach od Berlina po Paryż nabrał ogłady i zrzucił z siebie szaty małego, zacofanego Polaczka, pełnego uprzedzeń i lęków.

Przeczytaj tekst Artura Beckera na łamach Rzeczpospolitej

W osobliwym liście do polskiej prawicy pod tytułem „Bardzo zła zmiana” przekonuje nas, że PiS nie ma prawa zmieniać Polski. Uzasadnia to tradycją samokrytycyzmu zrodzoną z dzieł filozofów Oświecenia, porównując Polskę za rządów PiS do komunizmu, włącznie ze stwierdzeniem, że dialektyka Hegla realizowana przez KC PZPR wpędziła miliony polskich mężczyzn w alkoholizm, a jego samego w 1985 r. wypędziła z Polski do Niemiec. Dalej jest już tylko gorzej. Szczególnie pod względem logiki.

„Ten, kto chce psa uderzyć, kij zawsze znajdzie. Tak, teraz jest oczywiście łatwo polować na Bolków i generałów, na demony lewactwa, na zdrajców, terrorystów. […] Naprawiacze świata i ludzi zawsze byli niebezpieczni, albowiem byli gotowi pójść zawsze do końca. Zresztą sami to potwierdzacie, że pójdziecie też do końca. A każdy Europejczyk o zdrowym rozsądku wie, co oznacza to: pójdziemy do końca! Takie stwierdzenie słyszeliśmy w Europie już wiele razy – podczas rewolucji francuskiej, w Niemczech nazistowskich, w Rosji sowieckiej, w PRL…” -pisze Becker, i przekonuje iż Polska, którą chce stworzyć PiS jest „ksenofobiczna, prawicowa, nacjonalistyczna”. A wrogowie ojczyzny to wymysł zaciemnianych umysłów polskich prawicowców. Niemcy – uważa Becker - to prawdziwi przyjaciele Polski, a lewica na Zachodzie nie istnieje.

„Społeczeństwa zachodnie są przede wszystkim konserwatywne – a swoją liberalność i tolerancję zawdzięczają Oświeceniu i sekularyzacji. Tak zwane lewactwo to wymysł na potrzeby polskiej prawicy – nie ma czegoś takiego na Zachodzie jak lewactwo. Lewica też nie rządzi w Unii Europejskiej” – twierdzi Becker. Na koniec serwuje popularne ostatnio w różnej maści zachodnich mediach ostrzeżenie: „Niestety, naprawiacze świata i ludzi, bierzecie też właśnie w tym udział: w niszczeniu UE i Europy. I robi to Władimir Putin”. Oszczędzę zacnym czytelnikom dalszych przykładów z radosnej twórczości Artura Beckera, choćby gorącą obronę, także na łamach „Rzeczpospolitej” ambasadora Marka Prawdy, głownie za pomocą argumentu, że autor miał okazję go osobiście poznać i uznał go wtedy za godnego zaufania.

Przeczytaj tekst na łamach Rzeczpospolitej

Zastanawia mnie coś innego: do kogo ma ten przekaz trafić? Przeciwstawianie Polski Niemcom, Europie, a nawet reszcie świata, jak to czyni Artur Becker, jest szalenie naiwne, zwłaszcza zaś sugerowanie, że dorównanie innym wymaga rezygnacji z własnych interesów i aspiracji, narodowych odrębności, tradycji, zapomnienia historii, odrzucenia religii a także rezygnacji z możliwości moralnego i praktycznego oczyszczenia po patologiach III RP. Słowem wyczyszczenia się z polskości. Nie sądzę, żeby Polacy to kupili, bo Polacy jeżdżą po świecie i wiedzą z autopsji, jak jest naprawdę gdzie indziej.

Przez lata nasza własna intelektualna elita wmawiała nam, że jeśli nie weźmiemy mordy w kubeł, nie przestaniemy się awanturować, kłócić, ciemnogrodzić, nie zostaniemy wpuszczeni do Europy. Teraz, kiedy nas jednak wpuszczono, te same argumenty są używane do tego, by nas straszyć Putinem i Białorusią, izolacją i wykluczeniem z tejże Europy, jeśli się nie podporządkujemy. Prosta dychotomia – zacofana, nacjonalistyczna Polska i światły, tolerancyjny Zachód – ma grać na domniemanych kompleksach Polaków, którzy (tak się co najmniej wydaje się macherom w Berlinie i redaktorom na Czerskiej) aż kulą się w sobie wobec każdego słowa krytyki płynącego z Brukseli, Waszyngtonu a nawet wysp Kiribati. Mamy małpować bezmyślnie wszystkie zachodnie wzory, łazić na kolanach przed każdym chłystkiem, byle był zza granicy.

Wbrew temu co twierdzi Artur Becker tam w Europie jest jednak tak samo. Wszędzie jest populistyczna prawica i populistyczna lewica. Posteurokomuniści i neofaszyści. Homofoby i antysemici. A nawet, co trudno sobie wyobrazić, kretyni i idioci. Niektórzy na stanowiskach. Konserwatyzm dawno umarł, ostał się jedynie w nazwach niektórych partii. To, że Beckerowi się wydaje iż lewica nie istnieje bierze się stąd, że wszystko zlało się w jedną całość, i zastygło w tym samym postoświeceniowym, poprawnym politycznie i „postępowym” intelektualnym bagnie. Każdy kto wychodzi poza ten utarty schemat, jest okrzykiwany „faszystą”. Czy jest lewicowy czy prawicowy nie ma przy tym najmniejszego znaczenia.

Słowo „faszyzm” jest używane ciągle w niemieckiej debacie publicznej przez przedstawicieli rządzącej elity wobec takich ugrupowań jak NPD czy Alternatywa dla Niemiec. Ta ostatnia nawet nie kryje, że marzy o objęciach Putina. Płoną ośrodki dla uchodźców, a obywateli traktuje się gazem łzawiącym, jak tylko odważą się wysunąć nos za drzwi i pójść demonstrować na ulicach. Wobec obrazów płynących z Niemiec ogarnia zwykłego człowieka strach – przed odrodzeniem się faszyzmu, a co najmniej autorytaryzmu, tyle że nad Szprewą. Pewna „tradycja”, jeśli można to tak wyrazić, tam w końcu istnieje.

Czytaj dalej na następnej stronie ===>

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych