Mniej „walk psów” w mediach, mniej polityków w roli „telewizyjnych małp”, a polityczna histeria ustąpi

Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

W zakorzenionych demokracjach politycy nie „molestują” obywateli przez całą dobę poprzez telewizję, lecz mówią mało i rzadko. Bo nie chcą uchodzić za nierobów i gawędziarzy.

Bardzo wiele osób w Polsce ma wrażenie, że żyje w warunkach jeśli nie wojny domowej, to przynajmniej wielkiej histerii. Politycznej histerii. Stan politycznego napięcia ma być nie do zniesienia i ma wywoływać m.in. coraz ostrzejsze podziały, także w rodzinach i pomiędzy przyjaciółmi. Twierdzę, że w ogromnym stopniu jest to spowodowane inwazją polskich polityków na media, przede wszystkim na różne stacje telewizyjne. I twierdzę, że jest to absolutnie patologiczne, niepotrzebne oraz niemądre. Ta inwazja nie ma odpowiednika w państwach dojrzałej demokracji, gdzie poważny polityk rzadko występuje w telewizji (znacznie rzadziej udziela też wywiadów prasowych i znacznie krótszych niż w Polsce), mówi zwięźle i tylko na ważne tematy. Polityk nie wychodzący ze studia byłby podejrzewany o brak kompetencji, unikanie pracy, za którą mu podatnicy płacą, o próżność i narcyzm oraz nieszanowanie wyborców. Szanujący się politycy w dojrzałych demokracjach nie startują bowiem w takich konkurencjach jak naparzanki w kisielu, porachunki przy wódce, plotkowanie w maglu czy opowieści u cioci na imieninach.

Piszę o inwazji, choć politycy są tu tylko współwinni, bo gdyby media ich nie zapraszały i nie podpuszczały, to nie „molestowaliby” rodaków 24 godziny na dobę. Dla mediów to łatwizna: zaprasza się warczących na siebie i ujadających politycznych rywali, więc jest jatka i jest oglądalność. A przesłanie, poziom, sens, cel czy misja nie mają żadnego znaczenia. Przepraszam zainteresowanych, ale bardziej to przypomina walki psów czy kogutów niż polityczną debatę. Mediom chodzi o jatkę, czego dowodzi także to, iż po nawalankach polityków często występują dziennikarze „grzejący” to, co przed chwilą powiedzieli politycy. Mamy więc polityczno-dziennikarskiego przekładańca, którego duża część widzów traktuje jako to same widowisko. Politycy jako pierwsi powinni przerwać tę spiralę, bo jeśli to zrobią, będzie znacznie mniej powodów do komentowania i podgrzewania nastrojów, a poza tym mają pracować, a nie tylko gadać w telewizji. Mają podejmować decyzje i je wdrażać, a nie bez końca opowiadać o tym, co by ewentualnie zrobili.

Jeśli politycy są utożsamiani tylko z ględzeniem w mediach, pojawia się uzasadnione podejrzenie, że przez to, iż trwonią przed kamerami i mikrofonami większość czasu, który winni przeznaczać na pracę i myślenie o tym, co i jak powinni robić, tak naprawdę nie urzędują, nie pracują. A nawet mogą nie mieć pojęcia, co powinni robić jako posłowie, ministrowie czy inni urzędnicy państwowi, skoro nie mają czasu, żeby się nad tym chociaż zastanowić. Gadanie nic ich nie kosztuje, choć dużo kosztuje wyborców. Mimo wszystko dla wyborców politycy nie są postaciami z seriali, które gadają nawet o tym, że za chwilę zaczną gadać na temat tego, o czym właśnie mówią, tylko inaczej.

W porównaniu z wieloma innymi państwami i ich mediami, a szczególnie telewizjami, polityków w okienku jest w Polsce wielokrotnie za dużo niż wynikałoby to z potrzeb widzów oraz z perspektywy ważności tego, co mają społeczeństwu do powiedzenia. Tym bardziej że polityką w miarę aktywnie interesuje się nie więcej niż 3 mln obywateli Polski, a intensywnie góra milion. Ale ten milion (czy te 3 miliony) jest aktywny w tzw. mediach społecznościowych, dyskutuje o polityce w pracy, na spotkaniach rodzinnych i towarzyskich. I ten milion (w porywach 3 miliony) jest rozstrajany nerwowo przez polityków. Poprzez media manipulują oni emocjami tych, którzy ich popierają bądź tych, którzy ich nienawidzą. To takie codzienne seanse w stylu niegdysiejszego Kaszpirowskiego, tylko właściwie się niekończące i co innego wciskające ludziom do głów - wrogość. A im większa społeczna polaryzacja, tym większe przekonanie polityków i ludzi mediów, że do tego pieca trzeba jeszcze dokładać. Stąd coraz większa amplituda konfliktu w mediach i coraz większe rozedrganie ludzi przed odbiornikami i komputerami. Piszę także o komputerach (ale chodzi też np. o smartfony), bo telewizyjne jatki mają przedłużenie w Internecie, i to najczęściej w postaci symbolicznego mordobicia, a często wręcz rzezi.

Ludzie polityki i mediów powinni być na tyle mądrzy, żeby wiedzieć, iż skoro wielu Polaków jest przyklejonych do telewizora i telewizyjną rzeczywistość bierze dosłownie, o czym świadczy na przykład traktowanie aktorów grających w serialach lekarzy tak jak prawdziwych medyków, nie powinni robić rzeczywistej jatki z czegoś, co jest w istocie tylko rozrywką. Bo obie strony w ogromnym stopniu wiedzą, że to tylko konwencja (wyłączam np. Stefana Niesiołowskiego, który chyba jednak tego nie wie), czyli że chodzi o odstawianie medialnego cyrku. Widzowie czy słuchacze niby też to wiedzą, ale jednak w znacznie mniejszym stopniu. A nawet jeśli wiedzą, skutki są takie, jakby to wcale nie był teatr i cyrk, tylko prawdziwa wojna. Politycy i ludzie mediów są przekonani, że kto skuteczniej w cyrku boksuje, choćby głównie poniżej pasa, ten osiąga lepsze wyniki w świecie realnej polityki. Przynajmniej w sensie wyborczego poparcia, bo nie ma żadnych dowodów na to, że polityk sprawny w medialnych jatkach, potrafi być też skuteczny w rzeczywistym kierowaniu resortem bądź urzędem. Ale to nie jest ważne, bo i dla mediów, i dla partyjnych liderów liczy się tylko sprawne naparzanie werbalne. Ono jest widoczne i słyszalne, natomiast rządzenie niespecjalnie. Kto by się zresztą przejmował codziennym rządzeniem, skoro ono jest właściwie nieciekawe dla mediów i nim się one nie zajmują. Czasem zajmują się skutkami rządzenia, ale też głównie przez pryzmat potrzeb codziennej politycznej nawalanki w studiach, szczególnie wieczorową porą.

Czytaj dalej na następnej stronie ===>

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych