Cyniczna gra Ryszarda Schnepfa. Swoim wpisem ambasador całkowicie sam się zdyskredytował

fot. washington.mfa.gov.pl
fot. washington.mfa.gov.pl

Odpowiedzialny ambasador, dbający o dobro państwa, w ogóle by sprawy nie poruszał, a spytany, mówiłby o niej lekceważąco, choćby osobiście takie opinie mocno go bolały. Schnepf zamiast tego nie tylko obszernie o nich opowiada, ale sam nadaje im nadzwyczajną rangę i w tonie niemalże histerycznym porównuje do czasów nazistowskich, komunistycznych oraz wyznaje w dramatycznym tonie, że boi się o swoje dzieci. Zbyt wysoko cenię inteligencję pana ambasadora, żeby uznać, iż jest to po prostu erupcja emocji. Tym bardziej, że w swoim wpisie Schnepf posługuje się kalkami wziętymi wprost z „Gazety Wyborczej”. Nie – Schnepf musi świetnie wiedzieć, że pisze bzdury, że nikt nie jest zagrożony i że nie ma powodu „bać się o Polskę”.

Co zatem Ryszard Schnepf może się starać osiągnąć? Celów jest zapewne kilka. Podstawowe są dwa: zapewnienie sobie odpowiedniej legendy, która po zapewne rychłym odwołaniu da dobry start do poszukiwania innego atrakcyjnego miejsca oraz przysłużenie się temu kręgowi polityczno-towarzyskiemu, któremu Schnepf sprzyja. W pierwszej sprawie Witold Waszczykowski wpadł w swoistą pułapkę, utrzymując Schnepfa na stanowisku.

Paradoksalnie, Schnepf zrobił niedźwiedzią przysługę tym wszystkim, którzy – jak ja – argumentują, żeby przejęcie władzy nie oznaczało automatycznego wymiecenia do czysta. A także wszystkim tym swoim kolegom ambasadorom z poprzedniego nadania, którzy działają uczciwie i chcieliby pracować po prostu dla Polski, także pod nowymi rządami. Po jego występie mocy nabiera bowiem argument, że gdyby szef MSZ odwołał go od razu – tylko dlatego, że powołał go Sikorski – Schnepf nie zdążyłby wykonać swojego manewru. Teraz, gdy odwołanie wydaje się jedynym możliwym posunięciem, Schnepf będzie mógł chodzić w glorii męczennika: proszę, nie dość, że mnie obrzucano kalumniami, to jeszcze odwołał mnie minister spraw zagranicznych kaczystowskiego rządu! Ale może być jeszcze jeden fatalny skutek Schnepfowego zagrania.

Jak tłumaczył Sikorski – który oczywiście natychmiast podchwycił narrację swojego kolegi – powołał do Waszyngtonu właśnie Schnepfa, dyplomatę o żydowskim pochodzeniu, żeby przeciwstawić się opiniom o polskim antysemityzmie. I, trzeba przyznać, mógł to być dobry zamysł. Jednak obecna gra Schnepfa sprawia, że każdy szef dyplomacji, który będzie miał możliwość desygnowania na ważną placówkę kandydata żydowskiego pochodzenia, kierując się podobnymi motywami, zawaha się. Będzie się bowiem obawiał, że jeśli pojawi się konflikt, nominat – podobnie jak Schnepf – posłuży się obłudnie argumentem rzekomego antysemityzmu. Po co ryzykować?

Wielka szkoda, że Ryszard Schnepf postanowił swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem dać argument tym, którzy chcą widzieć dzisiejszą sytuację jako manichejską walkę obozu dobra z obozem zła. To obraz w moim przekonaniu z gruntu fałszywy, ale niestety – Schnepf, działając, jak sądzę, całkowicie cynicznie, wsparł obie strony konfliktu w jego utrwalaniu.

« poprzednia strona
123

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.