Minister Jurgiel gromi „obszarników”. Następny etap to rozkułaczanie?

Fot. Freeimages.com
Fot. Freeimages.com

Ucierpią także rolnicy, którzy chcieliby się swojej ziemi pozbyć – obojętnie z jakich powodów, życie zna rożne przypadki. Dotychczas mogli to zrobić w warunkach wolnego rynku, wybierając najwięcej oferującego kupca. Teraz prawo pierwokupu będzie mieć ANR, która oczywiście zaoferuje możliwie niską cenę.

Kuriozalny jest przepis, ograniczający wielkość gospodarstwa do 300 ha, podczas gdy we wszystkich krajach o nowoczesnej strukturze społecznej gospodarstwa rolne są zdecydowanie większe, bo działa wówczas efekt skali, a w rolnictwie pracuje coraz mniej osób (postęp technologiczny). Tymczasem uzasadniając to ograniczenie (choć w gruncie rzeczy żadnego uzasadnienia w tych słowach nie ma) minister Jurgiel grzmi w Kontrwywiadzie RMF: „[…] gospodarstwo rodzinne to jest takie, które daje godny dochód rodzinie i taka zasada jest przyjęta w Polsce, w innych państwach, i nie chcemy wracać do tego, aby byli w Polsce obszarnicy, aby była koncentracja ziemi […]”. Ten bolszewicki język zadziwia. Jeszcze moment, a usłyszmy od ministra Jurgiela o potrzebie rozkułaczania „obszarników”. Ciekawe, jak czują się po tym wywodzie ci polscy rolnicy, którzy prowadzą nowoczesne, wydajne i z konieczności wielkie gospodarstwa. Mogliby być wzorem dla innych, a stają się złymi „obszarnikami”.

Jest też kwestia podziału ziemi. Rolnicy dzielą swoją ojcowiznę, jeżeli każde z dzieci chce objąć jakąś jej część, ta część będzie coraz mniejsza, a jej uprawa coraz mniej opłacalna. O tych skutkach ustawy minister Jurgiel także nie mówi.

O ile można zaakceptować argumentację, która wskazuje na praktyczną potrzebę ograniczenia możliwości spekulacji ziemią czy jej wykupu przez cudzoziemców (choć nie w proponowany sposób), to już całkowicie zadziwia przewijająca się tu i tam „bogoojczyźniana” argumentacja. „Ale to nie jest ustawa o ochronie lokat, żeby procentowały, tylko o ochronie ziemi, żeby rodziła chleb!” – pisze do mnie na Twitterze w podniosłym tonie europoseł Janusz Wojciechowski. Pomijam już fakt, że pan Wojciechowski z lekceważeniem podchodzi do problemów osób, które ziemię legalnie i zgodnie z prawem własności potraktowały jak lokatę, naiwnie licząc na stabilność polskiego prawa. Ale nie mieszajmy romantycznych toposów z uchwalaniem konkretnego prawa o konkretnych skutkach własnościowych i finansowych! Miłość do ziemi ma swoje miejsce w rozważaniach o polskiej historii i toposach kulturowych, ale ziemia z punktu widzenia finansów, gospodarki, prawa jest jeszcze jednym zasobem ujmowanym w rachunku ekonomicznym (prawda, że specyficznym, bo nieodtwarzalnym), zaś rolnictwo – jeszcze jednym zawodem, a nie jakimś mistycznym zakonem Czcicieli Świętej Skiby.

W zdumienie wprawia też lekkość, z jaką mnóstwo osób stwierdza: „No i dobrze, ziemia niech będzie tylko dla rolników, stracą spekulanci i słupy”. To powielenie opisanej wyżej bolszewickiej narracji ministra Jurgiela. Naprawdę tak prosto pogodzić się z naruszeniem prawa do dysponowania swoją własnością? Naprawdę wszyscy posiadacze ziemi, niebędący rolnikami, to „spekulanci”? Łatwość przyklejania agresywnych, krzywdzących etykiet poraża.

Obecny kształt projektu ustawy świadczy niestety jeszcze o jednym: że władzy brak subtelnych instrumentów lub umiejętności ich stosowania. Jak napisałem na początku – potrzebę ograniczenia spekulacji gruntami i wykupywania ich przez obcokrajowców można zrozumieć. Ale należałoby ją realizować za pomocą narzędzi chirurgicznych, tak, aby ochronić interesy i prawo do dysponowania własnością większości uczciwych polskich obywateli. Zamiast tego mamy wymachiwanie cepem na oślep, w dodatku przy akompaniamencie pokrzykiwań brzmiących jak żywcem wzięte z kampanii przeciwko kułakom w latach 50. Przygnębiające.

« poprzednia strona
12

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych