O rewolucjonistach i konserwatystach. "Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana niż próbują to przedstawiać partyjni liderzy na wiecach"

Fot. PAP/Darek Delmanowicz
Fot. PAP/Darek Delmanowicz

Rewolucjoniści kierują się zatem, jak w przypadku każdej rewolucji, manichejskim obrazem sytuacji: są ci dobrze i są ci źli. Dobrzy są dobrzy całkowicie, źli – źli do imentu. Nie ma tu miejsca na półcienie i subtelności, bo ich rozważanie stępia rewolucyjny zapał. Niemile widziane są wątpliwości oraz namawianie do rozważania różnych wariantów rozwoju sytuacji. Dodatkowo działają wszystkie zasady rewolucji, sformułowane przez Lenina – w tym ta, że w miarę postępów rewolucji zaostrza się walka „klasowa” oraz ta, że wrogów trzeba poszukiwać głównie we własnym gronie. W związku z czym podejrzane staje się każde odstępstwo od najbardziej radykalnej linii we własnym obozie (vide choćby reakcja na rozsądną propozycję zażegnania sporu wokół TK autorstwa Kazimierza Michała Ujazdowskiego).

Konserwatyści rewolucji nie lubią. Przede wszystkim jednak od rewolucjonistów odróżnia ich sposób postrzegania celu zmian w państwie. Konserwatyści wierzą w instytucje, a niekoniecznie w ludzi, którzy przychodzą i odchodzą. Rewolucjoniści twierdzą, że najpierw trzeba obsadzić kluczowe miejsca swoimi, potem przeprowadzić czystki, a ewentualnie dopiero później można będzie myśleć o przebudowie instytucjonalnej. Konserwatyści wiedzą, że owo „później” najpewniej nie nastąpi nigdy i że jeśli nie weźmie się za przebudowę instytucjonalną od razu, to nigdy nie zostanie ona przeprowadzona. Rozumieją zarazem, że Polsce jest ona absolutnie niezbędna, bo mizeria naszego państwa bierze się właśnie z marności instytucji, a nie z braku odpowiednich ludzi. Co nie znaczy, że mamy ich w nadmiarze, ale jeżeli ich brak, to dlatego, że brak instytucji – nie odwrotnie.

Sięgnijmy do wieku XVIII. Mamy najpierw epokę instytucjonalnego i etycznego upadku Rzeczpospolitej w dobie panowania dwóch Sasów – Augusta Mocnego i Augusta III – ale potem, gdy królem zostaje Stanisław August Poniatowski, jak grzyby po deszczu zaczynają powstawać propaństwowe projekty instytucjonalne z koncepcją nowoczesnego rządu włącznie. Nurt reformatorski tworzą ludzie, którzy mają wtedy po 30, może 40 lat. Skąd wziął się zapał, który pozwolił – za późno wprawdzie, ale jednak – stworzyć pierwszą na kontynencie nowoczesną konstytucję? Otóż wziął się z instytucji, a konkretnie – z nowoczesnego sposobu kształcenia Polaków, zapoczątkowanego przez Collegium Nobilium księdza Konarskiego, powołanego jeszcze w czasach saskich. Najpierw była instytucja stworzona przez „tego, który odważył się być mądrym”, a dopiero z niej rekrutowała się kadra reformatorów, którzy zaczęli myśleć kategoriami państwa.

To stworzenie dobrych instytucji kształtuje postawy ludzi, nie odwrotnie – choć oczywiście zachodzi tu do pewnego stopnia sprzężenie zwrotne. Konserwatysta rozumie, że dobre instytucje to takie, które nie służą jednej partii, ale państwu. Zwłaszcza że dziś jednym z największych naszych problemów jest odbudowanie instynktu państwowego, niemal całkowicie zastąpionego przez instynkt partyjny. Często nie ze złej woli, ale dlatego, że w warunkach totalnej wojny wewnętrznej coraz większa liczba zwolenników jednej czy drugiej strony utożsamia dobro państwa z dobrem ugrupowania, któremu sprzyja. To zrozumiałe, ale bardzo szkodliwe zjawisko.

Na czym polega budowanie dobrych instytucji i właściwego sposobu myślenia o państwie, pokazuje banalny przykład konkursów. Zniosła je dla stanowisk kierowniczych w administracji cywilnej nowa ustawa, uchwalona przez PiS, a w spółkach skarbu państwa zamiast konkursów mamy partyjne nominacje. Można się spierać, czy z punktu widzenia taktyki partii rządzącej to dobrze czy źle. Ale na pewno nie sprzyja to budowaniu instynktu państwowego. On bowiem pojawiłby się wówczas, gdy powstałaby grupa ludzi, którzy nie tylko chcą służyć po prostu państwu polskiemu, bez deklarowania partyjnych sympatii, ale też są przekonani, że to jest możliwe. Że można być etycznym, rzetelnym państwowcem urzędnikiem, nie tylko nie deklarując się partyjnie, ale nawet mając prywatne poglądy niezgodne z poglądami aktualnie rządzącej formacji – a mimo to obejmować ważne stanowiska, awansować i cieszyć się zaufaniem mocodawców. Platforma zrobiła wiele, żeby pokazać, że tak działać się w naszym kraju nie da. PiS tę złą robotę kontynuuje i dokańcza.

Konserwatyści uważają, że instytucje są trwalsze niż polityczne układy, więc to na nich musi się opierać państwo. Uznają też, że to w instytucjach można zaszczepić trwale konserwatywne wartości, a zarazem uniezależnić je na tyle od bieżących partyjnych koniunktur, że nawet jeśli do władzy dojdzie kiedyś siła mocno postępowa, nie będzie w stanie zmienić konserwatywnego charakteru mechanizmów instytucjonalnych państwa. Instytucje podporządkowane bieżącym partyjnym potrzebom takiej roli nie mogą spełniać, a po zmianie władzy zostaną bez trudu przejęte przez zwolenników całkiem innej linii.

Wielokrotnie już pojawiały się w publicystyce analogie do porządku, który wydaje być wzorem dla starań Jarosława Kaczyńskiego, czyli do okresu sanacyjnego w II Rzeczpospolitej. Wszystko wskazuje na to, że te analogie są trafione. Mogą się niestety okazać trafione również gdy idzie o negatywne konsekwencje. Nie mówię tu oczywiście o patologiach takich jak proces brzeski czy sadystyczne więzienie w Berezie Kartuskiej, gdzie trafiali nie tylko komuniści, ale także krytycy reżimu, ze Stanisławem Catem-Mackiewiczem włącznie (już po śmierci Piłsudskiego, gdy sanacja uległa znacznej degeneracji). Mówię natomiast o dysfunkcjonalności systemu zbudowanego głównie na lojalnościach z czasów legionowej epopei, a nie na szacunku dla kompetencji i zdolności ludzi oraz trwałych instytucjach. Ale mówię także o tragicznych i żenujących tego konsekwencjach w postaci zemsty przeciwników sanacji już podczas wojny, gdy zdolni i chcący służyć krajowi oficerowie byli trzymani w bezczynności lub lądowali na Wyspie Węży tylko dlatego, że w jakiś sposób byli przed wojną związani z sanacją. Lub tak wydawało się ich prześladowcom. To lekcja, nad którą naprawdę warto byłoby się dziś zastanowić, zamiast ekscytować się podnoszeniem coraz bardziej radykalnych żądań.

Rzeczywistość naprawdę jest bardziej skomplikowana niż próbują to przedstawiać partyjni liderzy na wiecach. Naprawdę nie zamyka się w prostym, a nawet prostackim schemacie „patrioci kontra zdrajcy”. Im szybciej dotrze to do otumanionych rewolucjonistów, tym większa jest szansa, że uda się uniknąć powtórki ze słabszych momentów naszej historii.


W najnowszym numerze tygodnika „wSieci” przeczytacie bardzo ciekawy artykuł Krzysztofa Fausette pt.”KOD NIENAWIŚCI” w którym autor zwraca uwagę na uwolnione przez wypadek samochodu pokłady nienawiści KOD-u, których przejawem były komentarze z życzeniem śmierci głowie państwa. Polecamy!

E - wydanie dostępne na: http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.

« poprzednia strona
12

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych