To wyglądało na próbę zamachu. Prezydentowi nie wolno być lekkomyślnym w sprawach własnego bezpieczeństwa

Fot. PAP/Brzeg24
Fot. PAP/Brzeg24

O niewyjaśnionych zamachach politycznych można by księgi pisać. Różnią się one tym od innych morderstw, że organy przewidziane do ścigania sprawców, najczęściej również ich chronią, mataczą, zacierają ślady. W takim układzie dojście do prawdy na drodze normalnych śledztw jest praktycznie nierealne. Dlatego po tylu latach nie ma sprawców zamachu w Gibraltarze, dlatego wciąż istnieje ileś tam wersji zamachu na prezydenta Johna Kennedy’ego, dlatego nigdy nie będą oficjalnie ogłoszeni sprawcy hekatomby pod Smoleńskiem, nawet jeśli w końcu udowodni się, że doszło tam do zamachu.

Zbyt wiele potężnych interesów kryje się za zamachami politycznymi, stąd zawsze znajduje się duża grupa społeczna, która ze śmierci danego polityka czerpie korzyści i tym samym robi wszystko, by uniemożliwić wykrycie nie tyle nawet samego zamachowca, co prawdziwych sprawców politycznego morderstwa. Złapanie bowiem tego, który bezpośrednio spowodował śmierć niekoniecznie prowadzi do ujawnienia całej prawdy. Ba! bywa nieraz, że właśnie osoba zabójcy prowadzi początkowo na fałszywy trop (np. sprawa Kennedy’ego). Cóż pomogło natychmiastowe ujęcie Ali Agcy, zamachowca, który strzelał do Jana Pawła II, w kwestii udowodnienia czegokolwiek jego mocodawcom? Słusznie Ojciec Święty mu przebaczył, bowiem on był tylko wyszkolonym narzędziem, nieszczęsnym człekiem w szponach Zła. Złu samemu jednak wybaczać nie wolno. A w naszym kraju Zło panoszy się na całego, przybiera bardzo wyszukane maski, stosuje różne zakłamane kody. Jest przy tym lekceważone przez większość środków masowego przekazu oraz dużą część społeczeństwa, zdajemy się być do niego przyzwyczajeni. A w każdym razie bardzo ulegli wobec niego. Przypadek prezydenckiej limuzyny z 4 marca br. na autostradzie A4 koło Lewina Brzeskiego potwierdza to w sposób dramatyczny. W ocenie takich spraw liczą się nie tylko żelazne dowody typowe dla każdego normalnego śledztwa, uprawomocnione jest również inne rozumowanie – to jest podstawowa zasada w dochodzeniu do prawdy.

Od razu zaczęło się bagatelizowanie wypadku na A4. Przeróżne parszywe media, których w Polsce zatrzęsienie, potraktowały prezydencki wypadek jak stłuczkę na ulicy Bajecznej. Incydencik, ot co. Prokuratura bada, czy w ogóle jest co badać, ustala, czy warto wszcząć jakieś postępowanie, czy jest sens prowadzenia śledztwa. To jest po prostu karykatura sprawiedliwości. Wyobraźmy sobie, co działoby się, gdyby taka sytuacja miała miejsce w przypadku np. Angeli Merkel. Media na całym świecie dudniłyby informacjami od świtu do nocy, rozpatrywano by wszystkie warianty łącznie z próbą zamachu (prawdopodobnie przygotowanego przez narodowych konserwatystów z Polski…). Autostrada byłaby zamknięta przez wiele godzin, działałaby natychmiast niejedna specjalna komisja, a producent auta, BMW, walczyłby z całych sił o odsunięcie od siebie podejrzeń, co nie byłoby łatwe. W Polsce jest łatwe. U nas prezydent rozbija się na drodze, a ruch toczy się na niej dalej. Na miejscu nie zjawia się natychmiast żadna komisja, a powinien był zameldować się tam w ciągu godziny minister sprawiedliwości i od paru dni zarazem prokurator generalny. Do tej pory nie wydał nawet oświadczenia… Świadków nie przesłuchuje się natychmiast, filmik z wydarzenia pojawia się w internecie, nie na policji… BMW nie przysłało żadnych swoich ekspertów, żadnej swojej komisji, a przecież to feralne auto przez nich zostało wyprodukowane – jakoś w ogóle nie boją się, że spaprany samochód polskiego prezydenta popsuje im markę w świecie.

Samolot pod Smoleńskiem był rosyjski, auto koło Lewina Brzeskiego niemieckie… Nie chcę tu robić żadnych sugestii, ale symboliczność tych faktów jest wymowna i oczywista.

Oczywiste jest bagatelizowanie wydarzenia i gra na zwłokę, co pozwala zacierać ślady. Dlaczego opona eksplodowała, nie pękła, lecz rozsypała się na strzępy? Kto np. zabrał auto z miejsca wypadku, kto je bada, w czyich jest teraz rękach? Kto je zakupił i sprowadził do Polski? Kto jest producentem tej opony, która eksplodowała? Kto ją zakupił? Czy będzie śledztwo w fabryce? Sprawą, bo przecież nie śledztwem, zajmuje się BOR. Kto zaś zajmie się BOR-em? BOR będzie rozstrzygał we własnej sprawie?! Oni powinni – w celu wykazania swej staranności i fachowości – tylko pomagać w obiektywnym śledztwie zewnętrznej komisji powołanej natychmiast przez ministra sprawiedliwości – przecież ten wypadek dotyczy najważniejszej osoby w państwie. Jeżeli taka osoba nie jest wystarczająco chroniona, to co dopiero mówić o zwykłych obywatelach? BOR sam stwierdził przecież niedawno, jakby uprzedzając wypadek na autostradzie, że nie jest w stanie skutecznie bronić prezydenta. Jeżeli tak, to trzeba BOR natychmiast wzmocnić – czy ktoś się tym już zajął? Organizacja ta ma nawet od pewnego czasu swoje własne coroczne święto (12 czerwca), ale od świętowania ani nie przybędzie im sprzętu, ani uczciwych i super wyszkolonych ludzi.

Tak prowadzone postępowanie, takie metody „śledcze” jakie tu zastosowano mogą świadczyć właśnie o tym, że mieliśmy do czynienia z próbą zamachu. Gadanie, że skoro nie ma żadnych dowodów, to nie wolno tak twierdzić, jest dobre dla naiwniaków. Właśnie od tej myśli, od tej koncepcji trzeba zaczynać wszelkie dochodzenie, trzeba wychodzić od najgorszego, jeśli faktycznie chce się dojść prawdy. Domniemanie niewinności dotyczy osoby, ale nie czynu. W szukaniu sprawcy zaczyna się od motywów – tych zaś na potwierdzenie teorii o zamachu niestety aż nadto. Ludzi życzących polskiemu prezydentowi śmierci nie brakuje; kto ma wątpliwości niech zajrzy na strony internetowe, na facebooki zwolenników KOD-u. Ci „obrońcy” demokracji wprost dyszą chęcią mordu. Są gorsi niż dzikie zwierzęta, które zabijają tylko by jeść, a oni chcą mordować. Mają w sobie zakodowane najgorsze instynkty, mają chore dusze i umysły. Są nie tylko narzędziem Zła, ale są Złem.

Podejrzenie o zamach na autostradzie jest powszechne. Jeśli nie o zamach na życie, to na zdrowie na pewno. Ludzie już wszędzie o tym mówią. Nie zmienią tego faktu żadne media, choć znalazł się już nawet pewien rzeczoznawca, który natychmiast zaczął rozmywać sprawę. „Najbardziej prawdopodobną przyczyną zdarzenia jest, moim zdaniem, rażące niedopatrzenie ludzi odpowiedzialnych za utrzymanie lub serwisowanie prezydenckiego auta” – stwierdził ten pan na niezależnej.pl. To jest de facto wielkie oskarżenie („rażące niedopatrzenie”) pod adresem BOR-u, ale z kolei moim zdaniem najbardziej prawdopodobną przyczyną „niedopatrzenia” jest próba zamachu na prezydenta RP. W teorię kolejnego przypadku wierzą tylko naiwni albo fałszywcy. Ludzie mają swój rozum, obserwują, wyciągają wnioski, analizują motywy; przekonanie o próbie zamachu staje się powszechne.

Bezpieczeństwo osobiste prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej jest w fatalnym stanie – trzeba to sobie powiedzieć wprost. Prezydent np. na dłuższe zagraniczne podróże lata zwykłymi rejsowymi samolotami. Tego państwa nie stać nawet na porządny samolot prezydencki i rządowy! To jest po prostu haniebne. Nie kupuje się takiego samolotu nie z braku środków, lecz ze strachu; bo co napisałyby i powiedziałyby na to mainstreamowe media - przyczepią się o niepotrzebne wydatki, o rozrzutność nowej władzy. Drodzy politycy prawicy, jeśli tak bardzo przejmujecie się tym, co napiszą o was media, to przyjmijcie w końcu do wiadomości, że te media dobrze napiszą tylko wasze nekrologi. I to nie na pewno.

Bagatelizowanie spraw bezpieczeństwa prezydenta wystawia bardzo złe świadectwo jego otoczeniu odpowiedzialnemu za te sprawy. Również Andrzej Duda nie powinien podchodzić do tych spraw beztrosko, powiedziałbym po harcersku: co mi tam strachy, ja się niczego nie boję! Nie chodzi o strach, ale o rozsądek. No i prezydent nie należy tylko do samego siebie, nie tylko do rodziny, należy do narodu i nie ma co chojrakować, tylko trzeba jak najszybciej zrobić porządek w sprzęcie i w ludziach. Opowiadanie o tym, że świetny kierowca BOR-owiec uratował w piątek na autostradzie prezydentowi życie albo zdrowie, należy włożyć między bajki. Wiem, co mówię. Sam jako kierowca byłem przed laty w takiej sytuacji na drodze, kiedy „strzeliło” mi tylne koło i proszę mi wierzyć, to jest straszne; kręcisz kierownicą w lewo, a samochód jedzie w prawo, tańcujesz na drodze, nie masz pojęcia, gdzie wylądujesz… Nie była to super limuzyna, ale też jechałem tylko 70 km na godzinę. Na autostradzie auto prezydenckie pędziło na pewno co najmniej dwa razy szybciej. Szanowny panie prezydencie, to Anioł Stróż pomógł! Ręka Boska czuwała – ale nie wolno wystawiać jej na kolejną próbę.

Leszek Sosnowski

Autor jest prezesem wydawnictwa Biały Kruk i publicystą miesięcznika „Wpis.”

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych