Tyszkiewicz tłumaczy się z listu do Kiszczaka: Chciałam podać nazwiska osób, które mogły wyrządzić krzywdę mnie i dzieciom. Komu ja mogłam o tym powiedzieć?

Fot. Cezary Piwowarski/Wikipedia.org na lic. CC BY-SA 4.0
Fot. Cezary Piwowarski/Wikipedia.org na lic. CC BY-SA 4.0

Beata Tyszkiewicz tłumaczy się z pisania listów do Czesława Kiszczaka. I wydaje się, że nie ma sobie nic w tej sprawie do zarzucenia.

Nie miałam korespondencji z generałem. Nigdy od niego nie dostałam żadnego listu. Natomiast moja prośba dotyczyła ochrony w niesympatycznym momencie

— tłumaczy „Super Expressowi”.

Pytana, co jej się stało w tamtym czasie Tyszkiewicz wyjaśnia, że „nic się nie stało, tylko mogło się stać”.

Tak jak się nigdy niczego nie bałam, to wtedy byłam przestraszona. Chciałam podać nazwiska osób, które w tamtym czasie mogły wyrządzić krzywdę mnie i moim dzieciom. Komu ja wtedy mogłam o tym powiedzieć? To napisałam podanie wyjaśniające, że czuję się zagrożona i proszę o spotkanie z generałem. Nasza rozmowa trwała 7 minut. On wezwał jakąś osobę, ja podałam nazwiska i wyszłam. Zwróciłam uwagę na jego puszkę po jakimś napoju, w którym trzymał ołówki i długopisy. Wydawało mi się, że jak poświęcił mi czas, to zrobił mi grzeczność. Pojechałam do sklepu „Polskie szkła” w Al. Ujazdowskich w Warszawie i kupiłam pucharek, w którym mógł trzymać przybory piśmiennicze. Sklepu już niestety nie ma. Poprosiłam wartownika, żeby przekazał prezent generałowi

— wyjaśnia Tyszkiewicz gazecie.

Pytana o upublicznienie jej listu do Kiszczaka przez IPN Tyszkiewicz wskazuje, że nie pamiętała, co wtedy napisała.

Wracając do sytuacji, byłam zaskoczona, że generał mnie przyjął. Domyślam się, że miał wtedy wiele ważniejszych spraw na głowie. A że incydent dotyczył domu na wsi, to napisałam, że jakby miał ochotę, to zapraszam do siebie, byłoby mi wtedy bardzo miło. To było konwencjonalne zaproszenie w związku z tym, że generał chciał mnie wysłuchać. W każdym razie generał do mnie nie przyjechał, co bardzo mnie cieszy, zważywszy na całą sytuację

— mówi Tyszkiewicz. Czyli jednak czuje, że coś niestosownego się działo… Zaznacza, że jej list nie był listem prywatnym, bowiem adresowany był do osoby publicznej.

Jeżeli adresuje się list do takiej osoby jak generał Kiszczak, to taka korespondencja jest oficjalnie zapisywana w różnych księgach. To nie były prywatne listy

— zaznacza.

Jerzy Zelnik przyznaje w „Super Expressie”, że „gdyby otrzymał ochronę od ministra, to mimo wszystko też bym podziękował”.

Jednak zaznacza jednocześnie:

W tamtych czasach była potrzebna ochrona przed władzą. Byliśmy nieuzbrojeni, mieliśmy aksamitną rewolucję solidarnościową, nie strzelaliśmy do komunistów, tylko oni do nas. Zabili wielu naszych kolegów. Dziś wracamy do przeszłości, która jest oczywistością. Co chwilę ludzie się dziwią, że Wałęsa współpracował z SB. W 1992 r. to było już wiadome. Martwi mnie żenująca niewiedza historyczna, współczuję ludziom, którzy żyją w nieświadomości. Zwracają uwagę wyłącznie na codzienne sprawy, a nie chcą widzieć kondycji naszej ojczyzny w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Warto gromadzić wiedzę o tym, co się dzieje w Polsce, żeby nie dać się zmanipulować

— zaznacza Zelnik.

KL


Polecamy „wSklepiku.pl”: „A kto chce być sługą…” - Jarosław Szarek, Filip Musiał.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych