Czy stała obecność Mieczysława Wachowskiego przy Lechu Wałęsie jest gwarancją tego, że były przywódca „Solidarności” nigdy nie przyzna się do współpracy, pewności nie mam. Stawiam jednak hipotezę, że ostatecznym doradcą, podpowiadającym, co zrobić z tak poważnym kłopotem jaki spadł na Wałęsę, pozostaje już od ponad 25 lat „kapciowy” byłego prezydenta.
Pamiętam, podobnie jak miliony innych Polaków, pierwsze lata prezydentury Wałęsy i dominującą rolę Wachowskiego w sterowaniu samym prezydentem, jak i kluczowymi decyzjami Kancelarii Prezydenta. To zabiegi Wachowskiego sprawiły, że stałymi nieoficjalnymi gośćmi Belwederu byli specjaliści służb specjalnych cywilnych i wojskowych oraz generałowie armii. Wachowski trzymał w swoich rękach nici, za które pociągał w służbach i armii.
On decydował o awansach na najwyższe stanowiska i opróżnianiu tych stanowiska dla jego faworytów. Co zrozumiałe, dozgonnie mu wdzięcznych i tym samym posłusznych. Potrafił jak rzadko kto schlebiać, aby sobie kogoś zjednać. Ale też, gdy chciał się kogoś pozbyć, potrafił zadzwonić i zmieszać go z błotem o trzeciej-czwartej nad ranem, wywołując u rozmówcy niemal nerwicę.
Nie tylko podobnymi posunięciami wyrobił sobie tak złą markę, że jego pryncypał w ostatnich miesiącach upływającej kadencji pozbył się Wachowskiego z Belwederu. Chciał sobie tym gestem utorować drogę do reelekcji, gdyż zdawał sobie sprawę. że Wachowski na tej drodze stanowi przeszkodę przekreślającą takie plany.
Już wcześniej ulubionym mottem Wachowskiego, uzasadniającym stałą opiekę nad Wałęsą, jest powiedzenie: „Byłem z nim na dobre i na złe”, co należy przemianować na czas teraźniejszy – „Jestem…” .
Był więc Wachowski z Wałęsą w jego niedawnej podróży do Chile i Stanów Zjednoczonych. Na jego demonicznej już dziś twarzy, nie potrafił ukryć wściekłości wobec dziennikarzy telewizyjnych w Stanach, którzy nagabywali Wałęsę po doniesieniach z Polski, w których szef IPN Łukasz Kamiński ogłosił oficjalnie o odnalezieniu oryginalnych materiałów agenta „Bolka”. Pobyt Wałęsy w Ameryce miał dwa oblicza. Dobry, kiedy Wałęsa królował jako bohater świata, nawet wtedy, kiedy podczas rautu, goszcząca go elita rzucała przed mikrofonem, czy to prawda, że coś podpisał? A on dzielnie odpowiadał, że i owszem, bo bez tego podpisu nie byłoby zwycięstwa nad komunizmem. I to złe oblicze, kiedy natrętni dziennikarze dopytywali, co też takiego podpisał? Wachowski tkwi niezmiennie, bez względu na to, czy sytuacja Wałęsy jest dobra czy zła.
Bo na Wachowskim można polegać jak na „Zawiszy”, którym pływał po morzach i oceanach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/282660-wachowski-sternikiem-lecha-walesy-on-decydowal-o-awansach-na-najwyzsze-stanowiska-i-oproznianiu-stanowisk-dla-jego-faworytow