To nie historia miała szczęście do Kohla, lecz raczej Kohl do historii. Gdy w byłej NRD wybuchła fala protestów i nastąpiło spontaniczne kruszenie muru, kanclerz przebywał akurat w Warszawie. Przerwał wizytę i przyleciał do Berlina. Gdy pojawił się na wiecu, został przez tłum wygwizdany, co dziś, w nagraniach archiwalnych jest skutecznie wyciszane. Zdezorientowany Kohl zaczął śpiewać niemiecki hymn. Gwizdy były jeszcze donośniejsze i zagłuszyły jego głos… Jakby jego rodacy chcieli dać mu do zrozumienia: nie ty tego dokonałeś, tylko my! Nie jest to bezpodstawne, zważywszy, że nieco wcześniej kanclerz przyjął w Bonn z honorami należnymi głowie państwa przywódcę NRD Ericha Honeckera – była kompania reprezentacyjna, odegrano hymny obu krajów… Co więcej, Bundestag uchwalił „koniec prowizorki” („ende des Provistoriums”) i rozbudowę parlamentu, w tym nowej sali posiedzeń plenarnych nad Renem. Tuż przed zjednoczeniem Niemiec, w które Kohl absolutnie nie wierzył, miał tak niskie notowania w sondażach i we własnej partii, że z pewnością przegrałby wybory.
Po zjednoczeniu kanclerz usiłował nie dopuścić do uchwalenia ustawy lustracyjnej („Stasiunterlagengesetz”), co mu się nie udało, zdołał jednak zablokować dostęp do akt sporządzonych na jego temat przez enerdowską bezpiekę. Kilka lat później wybuchła w Niemczech gigantyczna afera z udziałem Kohla w roli głównej, dotycząca korupcji, „lewej kasy” i innych zakulisowych machlojek CDU, przez co chadecy popadli w największy kryzys w ich historii i zapłacili wielką cenę, dosłownie i w przenośni - w efekcie śledztwa i orzeczenia Komisji Parlamentarnej Bundestagu, partia Kohla musiała zapłacić wielomilionową karę, a on sam został pozbawiony w niej wszelkich funkcji.
Kilka lat po „anszlusie” dawnej NRD wizerunek tzw. ojca zjednoczenia w tzw. starych i nowych landach legł w gruzach. „Ojciec zjednoczenia” nazywany był „ojcem bezrobocia, długów i biedy”. Podczas jego wizyty w Halle, rozjuszeni Ossis (Niemcy wschodni) obrzucili Kohla jajami, a już po przegranych przez niego wyborach jubileuszowa feta z okazji rocznicy zburzenia muru berlińskiego odbyła się bez udziału „kanclerza jedności” („Kanzler der Einheit”). Próżno dziś szukać w niemieckich archiwach prasowych rozgorzałej wtedy, ogólnonarodowej dyskusji na temat chlubnych i niechlubnych zasług Kohla…
Jak wówczas komentowałem, „prędzej czy później, stary kanclerz wróci do łask”. I wrócił, bo kogóż Niemcy mieliby postawić na cokole za zjednoczenie Niemiec? Przecież nie Lecha Wałęsę… Przywódca „Solidarności”, który de facto skłócił się z legendarnym związkiem, wypowiedział mu wojnę i postponował zasłużone koleżanki i kolegów, który również nie brał udziału w jego jubileuszowych obchodach, ma dziś zszargany wizerunek. Jak bardzo zszargany, to się dopiero okaże.
Jak Pan w ogóle śmie mnie atakować? Atakowanie mnie, myślenie źle o mnie jest zbrodnią!
— bronił się desperacko były elektryk, noblista i prezydent przed wiwisekcją swego życiorysu w reportażu historycznym Grzegorza Brauna o tajnym, płatnym współpracowniku SB, pseudonim „Bolek”. Co kryją obciążającego go „akta Kiszczaka” i inne, pochowane gdzieś po kątach? Być może nigdy ich całkowicie nie poznamy. Ale obrońcy Wałęsy mogą się nie martwić, i tak stanie na cokole. I on przejdzie do historii jako ikona „wiatru zmiany” („Wind of Change”) w Europie…
Za sto lat w każdym mieście będzie mój pomnik
— powiedział kiedyś sam Wałęsa z przerostem „ego”. Kłopot w tym, że obecnie żyjący Polacy zadają dziś uzasadnione pytania, których on sam wolałby za wszelka cenę uniknąć. Bo, czy jajko może być częściowo nieświeże?
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
To nie historia miała szczęście do Kohla, lecz raczej Kohl do historii. Gdy w byłej NRD wybuchła fala protestów i nastąpiło spontaniczne kruszenie muru, kanclerz przebywał akurat w Warszawie. Przerwał wizytę i przyleciał do Berlina. Gdy pojawił się na wiecu, został przez tłum wygwizdany, co dziś, w nagraniach archiwalnych jest skutecznie wyciszane. Zdezorientowany Kohl zaczął śpiewać niemiecki hymn. Gwizdy były jeszcze donośniejsze i zagłuszyły jego głos… Jakby jego rodacy chcieli dać mu do zrozumienia: nie ty tego dokonałeś, tylko my! Nie jest to bezpodstawne, zważywszy, że nieco wcześniej kanclerz przyjął w Bonn z honorami należnymi głowie państwa przywódcę NRD Ericha Honeckera – była kompania reprezentacyjna, odegrano hymny obu krajów… Co więcej, Bundestag uchwalił „koniec prowizorki” („ende des Provistoriums”) i rozbudowę parlamentu, w tym nowej sali posiedzeń plenarnych nad Renem. Tuż przed zjednoczeniem Niemiec, w które Kohl absolutnie nie wierzył, miał tak niskie notowania w sondażach i we własnej partii, że z pewnością przegrałby wybory.
Po zjednoczeniu kanclerz usiłował nie dopuścić do uchwalenia ustawy lustracyjnej („Stasiunterlagengesetz”), co mu się nie udało, zdołał jednak zablokować dostęp do akt sporządzonych na jego temat przez enerdowską bezpiekę. Kilka lat później wybuchła w Niemczech gigantyczna afera z udziałem Kohla w roli głównej, dotycząca korupcji, „lewej kasy” i innych zakulisowych machlojek CDU, przez co chadecy popadli w największy kryzys w ich historii i zapłacili wielką cenę, dosłownie i w przenośni - w efekcie śledztwa i orzeczenia Komisji Parlamentarnej Bundestagu, partia Kohla musiała zapłacić wielomilionową karę, a on sam został pozbawiony w niej wszelkich funkcji.
Kilka lat po „anszlusie” dawnej NRD wizerunek tzw. ojca zjednoczenia w tzw. starych i nowych landach legł w gruzach. „Ojciec zjednoczenia” nazywany był „ojcem bezrobocia, długów i biedy”. Podczas jego wizyty w Halle, rozjuszeni Ossis (Niemcy wschodni) obrzucili Kohla jajami, a już po przegranych przez niego wyborach jubileuszowa feta z okazji rocznicy zburzenia muru berlińskiego odbyła się bez udziału „kanclerza jedności” („Kanzler der Einheit”). Próżno dziś szukać w niemieckich archiwach prasowych rozgorzałej wtedy, ogólnonarodowej dyskusji na temat chlubnych i niechlubnych zasług Kohla…
Jak wówczas komentowałem, „prędzej czy później, stary kanclerz wróci do łask”. I wrócił, bo kogóż Niemcy mieliby postawić na cokole za zjednoczenie Niemiec? Przecież nie Lecha Wałęsę… Przywódca „Solidarności”, który de facto skłócił się z legendarnym związkiem, wypowiedział mu wojnę i postponował zasłużone koleżanki i kolegów, który również nie brał udziału w jego jubileuszowych obchodach, ma dziś zszargany wizerunek. Jak bardzo zszargany, to się dopiero okaże.
Jak Pan w ogóle śmie mnie atakować? Atakowanie mnie, myślenie źle o mnie jest zbrodnią!
— bronił się desperacko były elektryk, noblista i prezydent przed wiwisekcją swego życiorysu w reportażu historycznym Grzegorza Brauna o tajnym, płatnym współpracowniku SB, pseudonim „Bolek”. Co kryją obciążającego go „akta Kiszczaka” i inne, pochowane gdzieś po kątach? Być może nigdy ich całkowicie nie poznamy. Ale obrońcy Wałęsy mogą się nie martwić, i tak stanie na cokole. I on przejdzie do historii jako ikona „wiatru zmiany” („Wind of Change”) w Europie…
Za sto lat w każdym mieście będzie mój pomnik
— powiedział kiedyś sam Wałęsa z przerostem „ego”. Kłopot w tym, że obecnie żyjący Polacy zadają dziś uzasadnione pytania, których on sam wolałby za wszelka cenę uniknąć. Bo, czy jajko może być częściowo nieświeże?
Strona 3 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/282390-jajo-czesciowo-nieswieze-7-punktow-ktore-niszcza-wizerunek-walesy-ale-jego-obroncy-moga-sie-nie-martwic-i-tak-stanie-na-cokole?strona=3