W związku z aferą wdowy po generale Kiszczaku podniosły się głosy, jakoby cała ta kołomyja kompromitowała obecne kierownictwo IPN. Bo przecież trzeba było już dawno wejść z rewizją do domu byłego szefa MSW i dokumenty wygarnąć. Mam inne zdanie na ten temat.
Nie tylko dlatego, że – jak pisałem na łamach naszego portalu kilka dni temu – dotąd dosłownie nikt nie formułował hipotezy, że Kiszczak trzyma takie dokumenty we własnej szafie. Owszem, okazało się że tak jest, chętnie więc przyznałbym rację tym, którzy przewidywali taki obrót spraw. Tylko że nie mogę, bo takich proroków nie znam.
Owszem – wielu (w tym i ja) przypuszczało, że i sam były minister, i wielu innych ubeków ma w swej dyspozycji ważne „kwity”. Ale sądziłem, że są one gdzieś realnie zabezpieczone – w sejfie szwajcarskiego banku na przykład. Przyznaję – rzeczywistość okazała się znacznie bardziej prymitywna (co skądinąd świadczy m.in. o tym, że mafia dawnych ubeków jest znacznie mniej demoniczna, niż skłonni bylibyśmy przypuszczać). Z goryczą, lecz pokornie mógłbym przyznać rację mądrzejszym, którzy mówili, że dokumenty pewnie leżą sobie w biurku Kiszczaka. Tylko, że takich mądrzejszych sobie nie przypominam. Czasem bywa, że zmaterializuje się po prostu najmniej prawdopodobna możliwość. Mamy do czynienia z taką właśnie sytuacją.
Ale nawet gdyby byli tacy, którzy publicznie głosili iż Kiszczak trzyma te dokumenty w domu, to jeszcze nie oznaczałoby, że kierownictwo IPN można winić za to, iż dotąd nie weszło do willi generała. Mój redakcyjny kolega Marcin Wikło wzywa: „proszę nie mieszać w głowie ludziom, że pion śledczy IPN jest tak samodzielny, że nawet prezes nie ma na niego wpływu”. Otóż prawda jest taka, że właśnie nie ma, a pretensje związane z tym stanem rzeczy należy zgłaszać do twórców ustawy o IPN, którzy uznali za stosowne utworzyć w nim prokuratorskie państwo w państwie.
Tu kolejne „ale”: ale nawet gdyby było inaczej (a nie jest!), to też nie oznaczałoby, że zarzuty krytyków kierownictwa Instytutu są słuszne. Dlatego, że IPN nie jest rewolucyjną kolumną, tylko państwową instytucją operującą w określonej rzeczywistości i logice politycznej. I gdyby prezes Instytutu nawet chciał i zdołał nakłonić pion prokuratorski do podjęcia takich działań, to bez oczywistego faktograficznego ich uzasadnienia i bez bardzo mocnych poszlak, że rewizja w domu Kiszczaka może skończyć się sukcesem, byłby po prostu awanturnikiem.
Bo wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby rewizja sukcesem się nie zakończyła? Co działoby się w takiej sytuacji za rządów Platformy, nietrudno sobie wyobrazić. Ale i po przegranych przez PO wyborach ewentualne dokonane przez Instytut uderzenie w próżnię spowodowałoby medialne i polityczne reperkusje, bardzo złe i dla samego IPN, i dla nowej władzy, która z pewnością byłaby oskarżana o spowodowanie tych działań. A uzasadnić je byłoby bardzo trudno – jeśli nie można byłoby przedstawić opinii jednoznacznych i wiarygodnych sygnałów, że Kiszczak trzyma teczki we własnym domu. Bo przecież, grzmiałby mainstream, to było od początku dla każdego rozsądnego człowieka nieprawdopodobne…
Powtórzmy: bywają sytuacje, których zanim się zdarzą nie potrafił przewidzieć nikt. Do prezesa Kamińskiego można mieć różne zastrzeżenia (choć pretensje o to, że szef państwowej instytucji nie bojkotował byłego prezydenta wtedy, kiedy ten był prezydentem urzędującym, są dla mnie niezrozumiałe). Ale nie sposób czynić komukolwiek zarzutu z braku daru proroczego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/282378-prezes-ipn-nie-moze-byc-awanturnikiem-nie-sposob-czynic-mu-zarzutow-z-braku-daru-proroczego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.