Byłem dwa razy w domu Czesława Kiszczaka, zbierając informacje do książki i materiału dziennikarskiego. „Szafy Kiszczaka” nie widziałem, ale kilka spostrzeżeń z tych wizyt może być pomocnych w zrozumieniu motywacji komunistycznego generała bezpieki i jego żony.
Pierwszy raz trafiłem do willi przy ul. Oszczepników na warszawskim Mokotowie w 2005 r., gdy przygotowywałem artykuł o autorach stanu wojennego - o tym jakie mają emerytury, jak mieszkają i żyją, w porównaniu ze swymi ofiarami. Kontaktowałem się wtedy z Wojciechem Jaruzelskim, Florianem Siwickim i Kiszczakiem. Siwicki zgodził się jedynie na krótką rozmowę telefoniczną, Jaruzelski - na wizytę w jego biurze, a Kiszczak - ku zaskoczeniu, stawiał warunek spotkania w jego domu.
Po mistrzowsku grał dobrotliwego staruszka, który niczemu nie jest winien, a wręcz przeciwnie - zasługuje na uznanie i poczesne miejsce w historii. Przyjmował w domowych kapciach, kręcił się po kuchni, parzył kawę, z upodobaniem kroił świeżą, chrupiącą paprykę, którą kupił na pobliskim bazarku.
Z tego co mówił, a rozprawiał o sobie długo, wynikały cztery rysy charakterologiczne. Po pierwsze - zupełnie nie poczuwał się do odpowiedzialności za zbrodnie komunizmu, w tym stanu wojennego.
Po drugie - uważał się za głównego architekta zmian 1989 r., bardziej „zasłużonego” w tym względzie niż Jaruzelski. Z upodobaniem rozprawiał m.in, że to on - w pierwotnym planie - miał być kontraktowym prezydentem.
Po trzecie - czuł się niedoceniony, również w sensie materialnym. Skarżył się na wysokość swojej emerytury. Bo, jak mówił, zamiast 6 tys. zł (tyle dostawali Jaruzelski i Kiszczak) dostawał 4,8 tys., gdyż „przez małpią złośliwość” nie przyznano mu emerytury należnej byłemu wicepremierowi i ministrowi spraw wewnętrznych. A dodatek za pracę… w komunistycznej bezpiece (!) musiał wywalczyć w sądzie pracy. Opowiadał, że gdyby nie książka z 1991 r. (wywiad rzeka „Generał Kiszczak mówi… prawie wszystko”), nie miałby za co kupić samochodu. A potrzeby finansowe musiał mieć duże, choćby na zabytkowe meble, które kolekcjonowała jego żona.
Wreszcie po czwarte - było słychać, widać i czuć, że w Polsce po 1989 r. czuje się zupełnie bezpiecznie.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Byłem dwa razy w domu Czesława Kiszczaka, zbierając informacje do książki i materiału dziennikarskiego. „Szafy Kiszczaka” nie widziałem, ale kilka spostrzeżeń z tych wizyt może być pomocnych w zrozumieniu motywacji komunistycznego generała bezpieki i jego żony.
Pierwszy raz trafiłem do willi przy ul. Oszczepników na warszawskim Mokotowie w 2005 r., gdy przygotowywałem artykuł o autorach stanu wojennego - o tym jakie mają emerytury, jak mieszkają i żyją, w porównaniu ze swymi ofiarami. Kontaktowałem się wtedy z Wojciechem Jaruzelskim, Florianem Siwickim i Kiszczakiem. Siwicki zgodził się jedynie na krótką rozmowę telefoniczną, Jaruzelski - na wizytę w jego biurze, a Kiszczak - ku zaskoczeniu, stawiał warunek spotkania w jego domu.
Po mistrzowsku grał dobrotliwego staruszka, który niczemu nie jest winien, a wręcz przeciwnie - zasługuje na uznanie i poczesne miejsce w historii. Przyjmował w domowych kapciach, kręcił się po kuchni, parzył kawę, z upodobaniem kroił świeżą, chrupiącą paprykę, którą kupił na pobliskim bazarku.
Z tego co mówił, a rozprawiał o sobie długo, wynikały cztery rysy charakterologiczne. Po pierwsze - zupełnie nie poczuwał się do odpowiedzialności za zbrodnie komunizmu, w tym stanu wojennego.
Po drugie - uważał się za głównego architekta zmian 1989 r., bardziej „zasłużonego” w tym względzie niż Jaruzelski. Z upodobaniem rozprawiał m.in, że to on - w pierwotnym planie - miał być kontraktowym prezydentem.
Po trzecie - czuł się niedoceniony, również w sensie materialnym. Skarżył się na wysokość swojej emerytury. Bo, jak mówił, zamiast 6 tys. zł (tyle dostawali Jaruzelski i Kiszczak) dostawał 4,8 tys., gdyż „przez małpią złośliwość” nie przyznano mu emerytury należnej byłemu wicepremierowi i ministrowi spraw wewnętrznych. A dodatek za pracę… w komunistycznej bezpiece (!) musiał wywalczyć w sądzie pracy. Opowiadał, że gdyby nie książka z 1991 r. (wywiad rzeka „Generał Kiszczak mówi… prawie wszystko”), nie miałby za co kupić samochodu. A potrzeby finansowe musiał mieć duże, choćby na zabytkowe meble, które kolekcjonowała jego żona.
Wreszcie po czwarte - było słychać, widać i czuć, że w Polsce po 1989 r. czuje się zupełnie bezpiecznie.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/282190-tylko-u-nas-bylem-dwa-razy-w-domu-kiszczaka-chwalil-sie-zapiskami-rozmow-z-wieloma-ludzmi-kilka-uwag-do-sprawy-bolka