Dawanie „swoim” bez podstawy prawnej nie jest dobrą zmianą

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Sprawa dotacji dla uczelni o. Tadeusza Rydzyka w pewnym stopniu podzieliła również komentatorów wPolityce.pl (Adam Leszczyński w Giewu znów powinien się zdziwić – jak to możliwe, że po prawej stronie można mieć różne zdania, w dodatku w tej samej redakcji?!). W kilku tekstach (napisali to m.in. Marcin Fijołek i Andrzej Potocki) pojawiły się już dość oczywiste zastrzeżenia do sposobu, w jaki rzecz została rozegrana.

A powiedzmy sobie szczerze: została rozegrana tragicznie. Wprowadzenie „na rympał” dotacji dla WSKSiM wprost z budżetu było zaproszeniem przeciwników do krytyki. Ułatwionej dodatkowo przez żenujący chaos, który nastąpił potem. Pisał już o tym Marcin Fijołek, ale mam poczucie, że trzeba napisać nawet jeszcze wyraźniej: partia, która ma pootwieranych mnóstwo frontów, a wokół siebie setki lub tysiące podmiotów, czekających tylko na najmniejsze potknięcie, nie może sobie pozwolić na działania na poziomie kółka amatorów polityki z Pcimia Dolnego. Jeżeli szef klubu PiS Ryszard Terlecki nie był w stanie przewidzieć, że to wagon amunicji dla przeciwników, wysłany im za friko, być może nie powinien pełnić funkcji, jaką pełni. Znacznie jednak gorzej, że partia rządząca wciąż nie ma centrum panowania nad własnym wizerunkiem, które – o ile nie byłoby w stanie podobnym sytuacjom zapobiec – przynajmniej umiałoby gasić takie pożary. Na razie potrzebnego strażaka brak. Po raz kolejny wychodzi na jaw amatorszczyzna drastycznie kontrastująca z czasem kampanii wyborczych z roku 2015.

Dla porządku od razu rozprawię się z dwoma standardowymi, pojawiającymi się w takich sytuacjach argumentami. Brzmią one: nie warto dbać o wizerunek, bo przeciwnicy i tak będą atakować za cokolwiek oraz: nie warto przejmować się liberalnymi mediami. To oczywiście bzdura. Nic nie usprawiedliwia dostarczania przeciwnikowi darmowej amunicji i wystawiania się na ostrzał, zaś wizerunku – który czasami nie opiera się na sztucznych medialnych kreacjach, ale po prostu przejrzystości i spójności własnej polityki – nie tworzy się jedynie dla obrony przed przeciwnikami, ale także dla tej części własnego elektoratu, która nie jest jednak gotowa popierać każdego działania w ciemno.

Akurat sprawa relacji PiS z konserwatywną częścią Kościoła jest szczególnie czułym punktem. Stosunkowo niedawno pisałem o tym, jak w absurdalnej analizie „The Economist” dowodził, że Kaczyński ma wybór, kogo będzie słuchał: Europy czy o. Rydzyka. Pisałem, że dla każdego znającego choć trochę polską politykę, jest jasne, iż nie istnieje taka alternatywa, a pomiędzy liderem PiS i przedsiębiorczym (to komplement) redemptorystą z Torunia nigdy nie było miłości, a jedynie bardzo pragmatyczna relacja. Dziś poseł Terlecki dał pożywkę kolejnym równie absurdalnym tekstom zagranicznych korespondentów ze złą wolą albo po prostu mało kompetentnym.

Tyle gdy idzie o wizerunkową porażkę. Ale jest sprawa znacznie ważniejsza: czy uczelnia o. Rydzyka powinna była dotację otrzymać? Odpowiadam: w takiej formie i na takich zasadach – na pewno nie.

Mam dla redemptorysty z Torunia wielki szacunek za jego pracowitość i wytrwałość, które pozwoliły mu w warunkach często niesprzyjających politycznie rozkręcić prawdziwy medialny koncern. Tym bardziej jestem przekonany, że WSKMiS doskonale dawałaby sobie na razie radę bez 20 mln publicznych złotych.

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych