Marek Jurek: Uderzając w Polskę dominujące w Unii elity chcą nas albo złamać, albo wypchnąć ze wspólnoty. "Umacnianie więzi środkowoeuropejskich jest nakazem chwili". NASZ WYWIAD

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

wPolityce.pl: Panie marszałku, jak pan ocenia decyzję Komisji Europejskiej, która jednak zdecydowała się objąć Polskę jakimś rodzajem nadzoru. Niby chodzi o zbieranie informacji, ale to jest jednak takie represyjne wzięcie kraju „pod lupę”.

Marek Jurek, europoseł, lider Prawicy Rzeczypospolitej: Niestety, ta decyzja potwierdziła smutne obserwacje dotyczące natury Unii Europejskiej. Od destrukcji państw narodowych, od atakowania tych państw, które bronią innych państw, jak w przypadku Orbana, elity europejskie przechodzą do autodestrukcji. Przecież nie można mieć żadnych złudzeń, że dzień, w którym zostanie zastosowany artykuł 7. - ten mówiący o pozbawieniu państwa członkowskiego uprawnień i pozostawieniu go jako terytorium poddanego - będzie pierwszym dniem końca Unii Europejskiej.

Dlaczego?

To będzie oznaczało uruchomienie procesu reakcji już nie tylko rządów i sił politycznych, ale przede wszystkim społeczeństw. To jest więc autodestrukcja Unii. Choć nie wykluczam, że sprawa może mieć drugie dno.

Jakie?

Coraz bardziej widać, że środowiska dominujące w Unii - a więc władze Niemiec, francuscy socjaliści, duża część biurokracji brukselskiej - doszły do wniosku, że aby kontynuować proces destrukcji państw narodowych, to niektóre państwa trzeba odsunąć. Bo nie da się ich szybko podporządkować.

Mała Unia?

Czy ona będzie mała, to tego nie wiadomo. Np. państwa bałtyckie przyjęły euro, podobnie biedna Słowacja. Więc to będzie na pewno mniejsza Unia, ale taka, którą da się podporządkować, i w której będzie można kontynuować ten proces destrukcji państwa narodowego. Więc być może taka forsowna akcja przeciwko Polsce i Węgrom to jest postawienie nas w sytuacji przymusu: albo się podporządkowujecie, i bierzecie udział w tym klubie, albo was wykluczymy.

Jak na takie dictum powinniśmy odpowiedzieć?

Powinniśmy na to patrzeć trzeźwo. Najlepszą odpowiedzieć jest uświadomienie sobie tego, o czym mówił bardzo trafnie minister Waszczykowski. A więc faktu, że jesteśmy w przededniu co najmniej paroletniego okresu turbulencji w Unii Europejskim. Przed nami i referendum w Wielkiej Brytanii, i napięcia w Grecji - między rządem, który się podporządkowuje, i społeczeństwem, które nie chce się podporządkować, ataki na Węgry, wreszcie problem terroryzmu, problem już rodzimy, europejski. To wszystko sprawia, że nie wiemy, jaka będzie Unia za parę lat, co z niej zostanie, czy będzie to organizacja, w której da się realizować politykę narodową. Potrzeba więc nam dużej wyobraźni, kreatywności i odwagi.

Co możemy zrobić? W którym kierunku powinniśmy iść?

W tej sytuacji bardzo ważne jest umacnianie więzi środkowoeuropejskich. Na wszystkich płaszczyznach. To jest nakaz chwili. Tylko w ten sposób, mówiąc razem, zostaniemy usłyszani. Zarówno w sprawach politycznych, jak i cywilizacyjnych. I dlatego tak ważne są te pierwsze akty, które temu służą. A więc deklaracja bukaresztańska regionalnego szczytu NATO, pokazująca Amerykanom że jesteśmy gotowi brać udział we wzmocnieniu wschodniej flanki NATO. Wspólne stanowisko Polski i Węgier w sprawie nowych dyrektyw antyrodzinnych, otwarcia prawnej furtki dla „małżeństw homoseksualnych” w naszych krajach. Wspólne stanowisko w sprawach imigracji. I wreszcie kapitalna deklaracja Wiktora Orbana, zapowiadająca odrzucenie jakichkolwiek kroków zmierzających do użycia artykułu 7. przeciwko Polsce. Szkoda, że kilka lat temu Polski rząd nie wydał takiej deklaracji w stosunku do Węgier, o co apelowała Prawica Rzeczypospolitej. Orban pokazał, że można. Co więcej, ten jego ruch nie tylko wzmocnił nasze stanowisko, ale również stanowisko Węgier w debacie europejskiej.

Z perspektywy politycznej najważniejsze pytanie brzmi, jak na agresję ze strony instytucji unijnych zareagują Polacy, od lat przekonywani, że Unia to wzór politycznego obiektywizmu, który nie uprawia polityki.

Ludzie dotknięci euromanią uważają, że jakakolwiek dyskusja na temat spraw Unii jest skandalem. Bo jeżeli zajmujemy stanowisko przeciwne np. walucie euro, to rzekomo działamy przeciwko Unii. A przecież, o czym niedawno przypomniał premier Cameron, w Unii jest wiele państw, które mają własne waluty i chcą je zachować: Wielka Brytania, Dania, Szwecja, Czechy, wreszcie Polska. Te dwie grupy państw muszą ze sobą współpracować. Szczytem absurdu było także przekonanie, że nie można sprzeciwić się dystrybucji w Polsce środków wczesnoporonnych, bo to też jest rzekomo działanie wymierzone w Unię. Więc taka postawa w Polsce występuje, i władze Unii są tego świadome. Paradoks polega na tym, że im ktoś więcej krzyczy o Europie, to tym rzadziej zajmuje stanowisko w sprawach europejskich. To środowiska coraz bardziej wyobcowane z realnych problemów Europy, co pokazał kryzys migracyjny.

Czy w sprawie decyzji Komisji Europejskiej o uruchomieniu procedury mogły mieć znaczenie „knowania” Donalda Tuska?

Myślę, że to była reakcja mechaniczna, rodzaj odruchu. Były przewodniczący Parlamentu Europejskiego Josep Borell powiedział mi kiedyś: „Z wami to wszystko stało się trudniejsze. Wszystko mieliśmy poukładane, a z wami trzeba zaczynać wiele dyskusji na nowo.” Oni są mentalnie nieprzygotowani do tego, by budować wspólnotę europejską wspólnie z państwami Europy środkowej. Uważają, że wszystko, co trzeba było zbudować, to już zbudowano, a my się mamy tylko dostosować. W ich optyce rozszerzenie Unii było i jest jedynie przyłączeniem.

Uważają, że wiele im zawdzięczamy.

Niestety, polskie władze, ani rząd, ani prezydent Komorowski, tego nie prostowały. Nie wykorzystywano takich szans jak np. rocznica przystąpienia Polski do UE. A przecież warto uświadomić zachodowi, jak wiele państwa starej Unii zawdzięczają Polsce. I to nie tylko w wymiarze moralnym. Bo fakty moralne spowodowały skutki materialne. Przez ostatnie ćwierć wieku Europa wydawała na obronę o połowę mniej niż wcześniej tylko dlatego, że Polska doprowadziła do zwycięstwa wolnego świata w zimnej wojnie. A był to konflikt, w którym spora część państw zachodniej Europy występowała w roli obserwatora. To zwycięstwo oznacza, że nieprawdopodobnie wiele pieniędzy mogło zostać przeznaczonych na konsumpcję, na inwestycje, na podniesienie poziomu życia.

Dostaliśmy - w ramach funduszy - niewielką część tej kwoty.

Bardzo niewielką. Do tego dochodzi bilans kosztów i korzyści z naszego członkostwa. Eksport z Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec do państw Europy środkowej wzrósł sześciokrotnie. Korzyści Niemiec z przystąpienia Polski do UE czy też korzyści Austrii z przystąpienia Czech są ogromne. Pora, żebyśmy zaczęli mówić, że doceniamy wartość wspólnego rynku, że to dziś naturalne otoczenie, że nie chcemy być terytorium zamkniętym, że odnosimy korzyści, ale że są to korzyści wzajemne. Trzeba to uświadamiać państwom zachodnim na każdym kroku, bo zachód dziś tego nie rozumie i nie chce rozumieć.

Skaj

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.