Nędzny to koniec kariery politycznej Ewy Kopacz. Jeszcze rok temu doktor Ewa pozowała z dumą w „Vivie”, opowiadając o świętach i lansując się niemal na drugą Angelę Merkel. Było prężenie muskułów, zapowiedź ostrej walki o władzę, było wsparcie od Telewizji Polskiej (pamiętny „domowy” program u Agaty Młynarskiej) i kolegów z Platformy.
Minęło dokładnie 13 miesięcy i była pani premier kończy w Urbanowym „Nie”, gdzie na kozetce u Andrzeja Rozenka udziela kuriozalnego wywiadu.
Co Ewa Kopacz zrozumiała z ostatnich 12-13 miesięcy, czyli okresu, w którym zdążyła zostać mianowana premierem, wygłosić expose i przegrać Platformie dwie najważniejsze od lat kampanie wyborcze?
Po pierwsze: przyznanie się do skrętu w lewo, czym Kopacz chwali się czytelnikom Urbana.
Zrobiliśmy naprawdę dużo. W tym również trudne światopoglądowo zmiany jak ratyfikacja konwencji antyprzemocowej i program leczenia niepłodności metodą in vitro,
Po drugie: przerzucenie odpowiedzialności na wszystkich dookoła, tylko nie na siebie.
Zanim Donald Tusk zaczął wygrywać, był przez 6 lat szefem partii. Ja nie miałam czasu na rozbieg, swoją misję rozpoczęłam z marszu. (…) Okoliczności nie były sprzyjające - mniej lub bardziej rozdmuchane afery zarówno u koalicjanta, jak i w samej PO, np. ta podsłuchowa, oraz nadzwyczaj populistyczna w swoich deklaracjach opozycja.
Po trzecie: przekonanie o swojej nieomylności.
Obecne sondaże faktycznie nie napawają optymizmem, ale proszę zwrócić uwagę - one spadają od czasu, gdy nie ma Ewy Kopacz.
A na koniec w zasadzie groteskowa wymiana zdań z redaktorem Andrzejem Rozenkiem (tak, tym samym, który brylował jako poseł palikociarni):
Rozenek: Ewa Kopacz jeszcze wróci?
Kopacz: Na pewno.
O tym krótkim wywiadzie warto wspomnieć z jednego - poza złośliwościami - powodu. Kopacz tak naprawdę kończy w gazecie, która była nieformalnym patronem jej rządów. Tak było choćby w momencie, gdy posłużyła się esbecką fałszywką, byle spróbować zdyskredytować Jarosława Kaczyńskiego.
Premier rządu musiała wiedzieć (a jeśli nie wiedziała, to świadczy to o niej jeszcze gorzej), że posługuje się sugestią na podstawie esbeckiej fałszywki, wyciągniętej w latach 90. właśnie przez tygodnik „Nie” kierowany przez Jerzego Urbana i stworzonej na bazie „szafy Lesiaka”. Kaczyński wygrał zresztą proces karny z pismem Urbana za opublikowanie w nim w 1993 r. sfałszowanej „lojalki”.
Niezauważone niemal przez nikogo schyłek i zniknięcie Ewy Kopacz z pierwszej ligi polskiej polityki są również potwierdzeniem na jeszcze jedną tezę - cały autorytet, siła i pozycja byłej szefowej rządu były sztucznie napompowane. Telewizje i główne media stawiały na głowie, by pokazać Kopacz jako lidera, piarowcy Platformy robili, co mogli, by zagrało choćby „współczucie”, a gdy wszystkiego było mało, aranżowano zabiegi w postaci wcześniej wspomnianej „Vivy” czy nawet wizyty u papieża. Wszystko na próżno, bo Kopacz była polityczną wydmuszką.
Jest w tym wszystkim jakaś mała sprawiedliwość. Od gry esbecką fałszywką gazety Urbana do de facto pożegnania (jest ktoś, kto wierzy w to buńczuczne zapewnienie „Jeszcze wrócę!”?) na tych samych łamach. Niech koniec kariery Kopacz będzie smutną przestrogą dla innych.
W zestawie taniej! Polecamy „wSklepiku.pl” pakiet 4 książek autorstwa Wojciecha Sumliskiego: „Dziennikarz śledczy. Nigdy się nie poddawaj!”. W kolekcji: „Czego nie powie Masa o polskiej mafii”, „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”, „Z mocy nadziei”, „Z mocy bezprawia”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/277481-nedzny-koniec-zapomnianej-ewy-kopacz-od-lansu-w-vivie-na-druga-merkel-do-kozetki-w-urbanowym-nie-jeszcze-wroce-sondaze-platformie-spadaja-od-czasu-gdy-nie-ma-ewy-kopacz