O trwałe przemieszczenie konfitur, czyli nie będzie już „przyrodzonych panów Polski”? Jedna z przyczyn tego, co się dzieje

rys, A, Krauze
rys, A, Krauze

Znakomity historyk, profesor Jerzy Eisler mawia, że „wyjaśnienia monokazualne są z reguły nieprawdziwe”. Czyli że tłumaczenia jakiegoś fenomenu za pomocą jednego tylko klucza najczęściej jest niesłuszne - w tym sensie, że nawet jeśli ten klucz jest jak najbardziej prawdziwy, to gdyby działał tylko on, to nie doprowadziłby do takich skutków. Innymi słowy – niemal każde zjawisko ma wiele przyczyn. I niemal zawsze można sądzić, że gdyby któregoś z nich zabrakło, zjawisko w ogóle by nie wystąpiło, albo wystąpiło znacznie słabiej, albo przybrałoby inną formę.

Ten wywód służy mi jako zastrzeżenie. Wcale nie uważam, że zjawisko, któremu chcę poświęcić ten tekst, ma tylko jedną przyczynę – tę, o której za chwilę napiszę. To zjawisko to potężny sprzeciw elit (ale nie tylko elit! I nie tylko „łżeelit”!) wobec zwycięstwa PiS i polityki tej partii.

Ma on bardzo dużo przyczyn, i leżą one po obu stronach barykady. Są wśród nich i prawdziwe błędy PiS (w tym i ten, o którym pisałem już na portalu, jak na przykład sugerowanie, że tylko zwolennicy tej partii to prawdziwa Polska, a inni to jacyś „wewnętrzni Moskale”, by zacytować Jarosława Rymkiewicza), i autentyczne przekonania bardzo wielu ludzi, że wszystko co odbiega od modelu liberalnego w wersji IIIRP automatycznie oznacza horrendum oraz dyktaturę. I kulturowy szowinizm części wielkomiejskiej liberalnej inteligencji, którą po prostu strasznie drażni sam fakt, że ci którymi oni pogardzają mogli objąć władzę i próbują naprawdę ją sprawować, i normalny konflikt wrażliwości lewicowej z konserwatywną, a wolnościowej – z republikańską. I jeszcze wiele innych.

Ale jest jeszcze jeden, bardzo głęboki powód, dla którego obecna iteracja rządów prawicy budzi aż tak wielką falę agresji. Furię wręcz. Dla którego wielu wydaje się być gotowych zrobić dosłownie wszystko, by te rządy obalić (kuriozalny i zatrącający moim zdaniem o kodeks karny pomysł Włodzimierza Cimoszewicza wywołania powszechnego strajku sędziów jest tego przykładem – niech Polska idzie na dno, byleby wraz z nią umarł Kaczyński…). Przy czym zaznaczam, że to co teraz napiszę absolutnie nie dotyczy większości protestujących. Ale większości tych, którzy protesty organizują – na pewno.

W ciągłym oczekiwaniu życiowej katastrofy

Chodzi otóż o to, że dotąd każdy normalny człowiek w Polsce znał odpowiedź na pewne fundamentalne pytanie. Znał ją dobrze, nawet jeśli z różnych przyczyn udawał, że jej nie zna, albo że pytania w ogóle nie rozumie. A idzie o bardzo proste zagadnienie, formułowane zwykle słowami: „gdzie w tym kraju leży kasa?” czy też „gdzie w tym kraju są konfitury?”. Przy czym często jest to zdanie, rzucone o kimś: „on dobrze wie, gdzie w tym kraju leżą konfitury”. Idzie o to, że te konfitury leżą w Polsce od początku transformacji w tym samym miejscu, i tylko w tym samym miejscu. Czy raczej miejsc jest wiele, ale niemal wszystkie usytuowane są po tej samej stronie barykady. Oczywiście po mainstreamowo-liberalno-kawiorowolewicowej stronie. To – znów – skutek wielu czynników. Świadomego działania zainteresowanych elit na rzecz petryfikacji korzystnego dla nich (nie tylko bezpośrednio materialnie, także politycznie) stanu, zrodzonego na początku transformacji. Także inercyjnej mocy pewnych czynników naturalnych – dobrze to czy źle, ale okres PRL trwał długo, zmienił i ukształtował polskie elity, te finansowe i te intelektualne. Ale fakt pozostaje faktem. Z niewielkimi wyjątkami konfitury leżały i leżą po jednej stronie.

— Jakże to?! – zakrzyknęliby zapewne ci, którzy lubią udawać że nie widzą lasu, tylko poszczególne drzewa. –Jakoś prawicowcy dalej istnieją, z głodu nie wymarli!

I rzuciliby natychmiast coś o Telewizji Familijnej i innych SKOK-ach. To wszystko prawda, tylko że tak jakby niecała. Bo oczywiście prawdą jest, że stronie liberalno-lewicowej z różnych przyczyn nie udało się nigdy wyeksterminować przeciwnego obozu. I oczywiście wielu ludzi formacji IVRP porobiło kariery. Wielu żyje na dobrym, niektórzy na wysokim poziomie. Tylko że – pomijając już nawet trudny skądinąd do pominięcia fakt, że ta prawicowa wyspa dobrobytu jest wielokrotnie mniejsza niż analogiczne archipelagi po przeciwnej stronie – to nawet znalezienie się na niej nie jest tym samym, co awansowanie do grona elit IIIRP. Bo bardzo kluczowe jest kryterium stabilności.

Ci z obozu IIIRP mogą być bowiem raczej pewni, że to co osiągnęli, będą już mieć. Że nie zostaną zdegradowani. Oczywiście, ostatnie lata trochę tu zmieniły; cały świat stał się bowiem niestabilny. Ale sytuacja ludzi formacji IV RP jest pod tym względem i dziś znacznie gorsza. A przez dziesięciolecia, poświęcone przez tamtych na stablilizowanie swojej pozycji, na dochodzenie do życiowej pewności, była gorsza nieskończenie.

Prawicowcowi – i to jest najważniejsze –mogło dobrze iść, ale zawsze musiał czy to oczekiwać bliskiej życiowej katastrofy, czy to przynajmniej się z nią liczyć. Mniej lub bardziej udane próby przełamania tej sytuacji, stworzenia trwałych instytucji mogły nawet trwać długo, ale zawsze były na pierwszej linii frontu. Zawsze (zwłaszcza, gdy im się wiodło) były pod ogniem; z reguły ze strony sił znacznie od nich potężniejszych.

Strukturalna przewaga

To ma swoje bardzo daleko idące konsekwencje. W oczywisty sposób sprawia, że siły zainteresowane w trwaniu co najwyżej lekko korygowanego od czasu do czasu modelu IIIRP mają głęboką, strukturalną przewagę nad tymi, którzy chcieliby ów system zmienić w bardziej zasadniczy sposób. Idzie tu o wsparcie finansowe dla przedsięwzięć politycznych czy kulturowych, ale też o coś więcej. Taka sytuacja sprawia, że na korzyść elit IIIRP działała i wciąż działa potężna siła społecznego i indywidualnego konformizmu. Bo wiadomo, co będzie. Bo ponawiana od 25 lat pedagogika społeczna udziela lekcji pt. „uważaj, bo jeśli się zbytnio narazisz, to… To oczywiście nie zginiesz w sensie fizycznym, to przecież nie Białoruś ani Rosja. Ale twoje życie stanie się trudne. Materialnie trudne. I stabilizacji materialnej na wyższym poziomie nigdy nie osiągniesz, a twoja droga zawodowa będzie znacznie trudniejsza niż twoich kolegów, nawet tych nie zaangażowanych po żadnej stronie”. Po prostu – związek z prawicą nie tylko sam w sobie nie stwarzał perspektyw profesjonalnych. On je bardzo często redukował – również i w sferach zawodowych, z polityką absolutnie nie związanych.

Autor tego tekstu ma swoje lata. I naprawdę widział już tyle przypadków, kiedy ktoś albo zmieniał afiliację, albo nawet jej nie zmieniał, ale po prostu sobie w pewnym momencie różne zaangażowania odpuszczał z tych właśnie powodów, żeby uwierzyć iż twierdzący, że tak nie jest, nie kłamią świadomie. To wszystko, rzecz jasna, było niezwykle i politycznie korzystne, i politycznie komfortowe dla obozu IIIRP. Zaś destrukcyjne dla jego przeciwników. Nie tylko dlatego, że – jak napisałem wyżej – ich liczba była na każdym etapie ograniczana przez zjawisko wykruszania się zmęczonych, a może przede wszystkim – poprzez nie przyłączanie się do nich tych, którzy na znacznie wcześniejszym etapie przekalkulowali sobie, że się to nijak nie opłaci (albo, by użyć trochę innych słów – zostali skutecznie odstraszeni).

Również dlatego, że ta długotrwała sytuacja wpływała też na tych, którzy mimo wszystko w formacji pozostawali. I wpływała niekoniecznie wyłącznie pozytywnie. Bo tego rodzaju położenie niekoniecznie owocuje wyłącznie ideowością i nonkonformizmem. Również rozmaitego rodzaju zjawiskami degeneracyjnymi.

„To w zasadzie nie fair”…

Otóż dziś, po raz pierwszy od zawsze mamy do czynienia z sytuacją, w której te żelazne dotąd reguły gry mogą ulec zmianie. W której siły, opozycyjne wobec IIIRP po raz pierwszy stają przed realną szansą okrzepnięcia. Nie tylko w sensie sprawowania bieżącej władzy administracyjnej. I nawet nie tylko w sensie możliwości realnego zmieniania fundamentów państwa i w jakimś zakresie systemu społecznego.

Chodzi też o to, że formacja IV RP może ustabilizować się do tego stopnia, iż odstraszanie od niej perspektywą społecznej czy zawodowej degradacji, uprawiane z sukcesem przez pierwsze ćwierćwiecze po upadku komunizmu, przestanie być skuteczne.A pewne, niekorzystne dla tej formacji procesy, zarówno te natury selekcyjnej jak i te natury psychologicznej, zachodzące już wewnątrz niej, przestałyby oddziaływać albo przynajmniej intensywność ich oddziaływania zmniejszyłaby się bardzo znacząco.

A to byłoby bardzo niebezpieczne dla elit IIIRP. I nie idzie przy tym o to, że one same by materialnie straciły, bo ta strata byłabyw porównaniu z ich obecnym stanem posiadania niewielka. I nawet nie o to, że pewna liczba gentelmanów, przyzwyczajonych do boskiego statusu, musiałoby zaakceptować zredukowanie samych siebie do roli już tylko półbogów.Realnie znacznie bardziej niebezpieczne byłoby to, że niezależnie od tych fenomenów ich wróg, czyli formacja IVRP, uległby strategicznemu wzmocnieniu. A wtedy nawet marzenia o powrocie – kiedyś, w przyszłości – do sytuacji monopolu, czy tym bardziej o „zepchnięciu prawicy do morza”, pieszczone przez długie dekady, przestałyby być realistyczne w jakimkolwiek znaczeniu tego słowa. Stratedzy obozu elit IIIRP w pełni zdają sobie sprawę z tego zagrożenia, a wielu nie-strategów wyczuwa je instynktownie. Intuicyjnie. Trochę tak, jak bohaterka jednej ze wczesnych powieści Szczepana Twardocha (ten pisarz później zasadniczo zmienił swoje ideowe afiliacje; dlaczego? „Wyjaśnienia monokazualne są z reguły nieprawdziwe”, przyczyn było zapewne kilka, ale czy jedną z nich nie były fenomeny opisane wyżej…?). Ta fanatycznie antyreligijna, progresywistyczna dziennikarka „Faktów i Mitów”, poznawszy prawicowca, mającego się w życiu bardzo dobrze i nie zdradzającego żadnych kompleksów na żadnym tle, monologuje wewnętrznie:

To w zasadzie nie jest fair. Jak świat światem, a przynajmniej od czasów króla Stasia, w tym kraju to my byliśmy piękni, z kieliszkami szampana w rękach, a oni powinni trzymać się korzeni, mieć rodzinę w Grójcu albo pod Koninem, po metrykę trzy dni wołami jechać, pocić się, wiązać krawaty tak, żeby kończyły się nad pępkiem, nie chodzić do fryzjera i pachnieć oldspajsem, w najlepszym wypadku. A ci pchają się na nasze salony….

Nawet jeśli obecny PiS w oczach elit IIIRP wygląda tak, jak tradycyjna prawica lat 90. w oczach bohaterki Twardocha, to zmiana tej sytuacji jest dla owych elit perspektywą straszną. Psychologicznie (utrata poczucia wyższości; wielu już o tym pisało), ale przede wszystkim (to głównie dla strategów obozu) – w sensie długofalowej perspektywy politycznej.

I to jest jedna z głównych przyczyn, dla których sztaby establishmentu poszły w tak pozornie zadziwiający radykalizm. Wiedzą, że wprawdzie oczywiście dla żadnej ze stron nie jest to bój ostatni. Ale też, że jeśli go przegrają, to konkurencja już na pewno będzie wieczna. A oni sami nigdy już nie wrócą na pozycje „panów przyrodzonych”. Czyli takich władców Polski, którym ten status należy się naturalnie i bezdyskusyjnie.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.