Przy okazji debaty o demokracji okazało się, że autorytety III RP to często nowe wcielenie towarzysza Szmaciaka

Fot. PAP/Leszek Szymański
Fot. PAP/Leszek Szymański

Kto był i jest w III RP autorytetem? Ktoś, kto mówi nam jak żyć, jak myśleć, oceniać i sądzić. Autorytetem zostawało się przez wskazanie tych, którzy się za autorytety uważają, i potwierdzenie tego przez ich wyznawców. Nie zauważa się, że słowo „autorytet” ma ten sam rdzeń co „autorytarny”. Tam gdzie brakowało demokracji, autorytet był sposobem legitymizacji władzy. Niektóre dzisiejsze autorytety z oddaniem legitymizowały niedemokratyczną PRL, a dzisiaj legitymizują ataki na legalne i demokratyczne władze, tyle że niewłaściwego pochodzenia. Obecne autorytety nie pamietają, co pisała ich intelektualna i moralna idolka Hannah Arendt. A stwierdziła ona ni mniej ni więcej, lecz to, że „nadmierne powoływanie się na autorytet godzi w demokrację i prowadzi do totalitaryzmu oraz prania mózgów”. Autorytety (szczególnie jeden, czyli Adam Michnik) nie pamiętają, że inny ich idol, Antoni Słonimski, stwierdził, iż wiara w autorytety to „wielka blaga”. Ta blaga polega m.in. na tym, że autorytety III RP nieustannie szermują egzaltowanymi okrzykami typu: „tego, co się dzieje za rządów PiS nie ma w żadnym cywilizowanym kraju”. To typowy paliatyw, czyli zdanie puste. Realnie w Polsce nie dzieje się nic nadzwyczajnego. A różnica między Polską z okrzyków autorytetów a przywoływanymi przez nich „cywilizowanymi krajami” polega na tym, że tam nikt się nie porównuje do „cywilizowanych krajów” i nie robi z igły wideł. Kiedy przyjrzeć się z bliska rodzimym jedynie słusznym autorytetom, okazuje się, że w niczym nie przypominają kondotierów intelektu, lecz raczej ślepców z obrazu Pietera Bruegla, których perspektywa sięga zaledwie wyciągniętej ręki.

Rolą autorytetów czy intelektualistów istotnie jest ostrzeganie przed zagrożeniami dla demokracji, pod warunkiem jednak, że demokracji nie sprowadza się do własnego politycznego idiolektu. Że nie melodramatyzuje się i nie trywializuje własnej roli strażników demokracji. Kiedy się czyta czy słucha polskich stróżów demokracji, można się poczuć jak podczas oglądania brazylijskiego serialu o niewolnicy Isaurze. Tak się autorytety roztkliwiają. Nad sobą. Nie pamiętają, że to komunizm uczynił z nich „inżynierów dusz”, którymi wciąż chcą być. Tak w PRL, jak w III RP przyzwyczaili się, że za udział w realizacji masowej pedagogiki społecznej przysługiwały im bardzo wymierne korzyści. Ale ta służebna rola sprawiała, że coraz częściej i bardziej stawali się „klasą próżniaczą” w rozumieniu Thorsteina Veblena. A nawet gorzej, bo przez osiem lat rządów PO wiele tzw. autorytetów zamieniło się w nową wersję „towarzysza Szmaciaka”, wymyślonego i genialnie opisanego przez Janusza Szpotańskiego. Scharakteryzowanego jako bezwstydny oportunista, który pogardza przeciętnymi ludźmi, a sam siebie uważa za współczesne wcielenie arystokraty. Ducha, rozumu i pochodzenia, choć nic z tego nie jest prawdą. Szmaciaki III RP miały się świetnie nie tylko dzięki własnemu oportunizmowi, ale i tym wszystkim, którzy bycie szmaciakiem pięknie uzasadniali. Między innymi obrzydliwością czy wręcz podczłowieczeństwem przeciwnika, którego można i trzeba zwalczać nawet niegodnymi metodami.

Można odnieść wrażenie, że szmaciakoautorytety dążą do powszechnego zeszmacenia. Żeby jak najwięcej Polaków stało się wspólnikami procederu szmacenia, czyli wyrzekania się zasad i wartości, a kierowania się wyłącznie dialektyką i pragmatyzmem. Oczywiście szmaciakoautorytety mają usta pełne frazesów o zasadach i wartościach, tyle że ich one nie obowiązują. Oni są ponad nimi. Jakże to żałosny upadek grupy społecznej, która odwołuje się do klasycznej polskiej inteligencji i jej etosu. Bo czymże jest etos szmaciaka przy tym rycerskim czy inteligenckim?

« poprzednia strona
12

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.