Przy okazji debaty o demokracji okazało się, że autorytety III RP to często nowe wcielenie towarzysza Szmaciaka

Fot. PAP/Leszek Szymański
Fot. PAP/Leszek Szymański

Szmaciakoautorytety mają usta pełne frazesów o zasadach i wartościach, tyle że ich one nie obowiązują. Jakże to żałosny upadek grupy, która odwołuje się do klasycznej polskiej inteligencji i jej etosu.

W głośnej debacie wokół Trybunału Konstytucyjnego z mediów leje się profesorskie gadanie. I wydawać by się mogło, że nie ma nikogo lepszego niż profesorowie, kto przeciętnym ludziom logicznie, jasno, bezstronnie i zgodnie z prawdą wytłumaczyłby, o co w tym wszystkim chodzi. Tymczasem nie ma nic bardziej mylnego. Profesorskie gadanie nie ma w sobie nic z logiki (jest czystą dialektyką) i bezstronności, a zamiast prawdy opiera się wyłącznie na ideologii. Wystarczy posłuchać profesorskich mędrców z dziedziny prawa w rodzaju profesorów Andrzeja Zolla, Marka Safjana, Marka Chmaja, Zbigniewa Ćwiąkalskiego czy Ryszarda Piotrowskiego. Profesorowie czy szerzej intelektualiści przestali w III RP pełnić swoje podstawowe funkcje, czyli przede wszystkim krytycznie i wnikliwie opisywać rzeczywistość. Praktycznie nie można odwołać się do ich wiedzy i fachowości, bo są tylko ideologicznie zaślepionymi zwolennikami jedynie słusznej politycznej opcji.

Często słyszymy, jacy wybitni są nasi profesorowie prawa, ale przecież to przede wszystkim oni od 26 lat przygotowują prawne buble wymagające nieustannych nowelizacji, bardzo często sprzeczne z konstytucją. A większość ich tzw. ekspertyz prawnych to produkty urągające inteligencji i elementarnej fachowości. Potem, występując w mediach, ci profesorowie tak wszystko tłumaczą, że nic z tego nie wynika. I tak ma być, bo gdyby mówili prosto i z sensem, zniknęłaby atmosfera wielkiego wtajemniczenia. W bezsensowym ględzeniu jest cała siła profesorskiego autorytetu. Paul Johnson, znany brytyjski historyk, poszedł kiedyś na wykład „najwybitniejszego współczesnego niemieckiego filozofa i socjologa” Jürgena Habermasa. Patrzył na rozanielonych słuchaczy, ale już po kilku minutach stwierdził, że nic nie rozumie. I zaczął pytać stojących w pobliżu, czy oni cokolwiek rozumieją. Ci przyznali, że nic. Johnson spytał więc, dlaczego tracą czas, dlaczego udają, że uczestniczą w czymś ważnym. Dopiero wtedy razem z nim wiele osób wyszło z sali. Pierwszy raz w życiu odważyli się tak zrobić, choć równie bełkotliwych wykładów wysłuchali dziesiątki.

Paul Johnson nazwał poddawanie się mitowi profesorskiego gadania zwykłym bałwaństwem. Żeby jednak trafnie opisywać rzeczywistość trzeba potrafić nazwać po imieniu samo bałwaństwo. Problemem jest to, że bałwany najczęściej nie są świadome swego bałwaństwa. Wręcz przeciwnie, sądzą, że są szczytowym wykwitem wyrafinowania, inteligencji i polotu. A umacniają ich w tym pomniejsze bałwany, które z powodu tkwienia w paradygmacie bałwaństwa nie potrafią się od niego oderwać. I tak koło się zamyka. „Pan nie może być profesorem” - usłyszał kiedyś Richard Feynman, noblista z fizyki, od słuchacza na jednej z konferencji. „Dlaczego?” - spytał Feynman. „Bo mogę zrozumieć wszystko, co pan mówi. A gdy słucham innych profesorów, nie rozumiem niczego” - odparł słuchacz. Albert Einstein mówił, że rzeczywistość powinniśmy tłumaczyć tak prosto, jak to jest tylko możliwe. Ale nie prościej. Przy czym prościej nie oznacza ani klarowności, ani logiki, ani odkrywczości, ani rzeczywistej prostoty, która jest matką geniuszu, lecz kompletny bełkot. Tyle że bełkot nie tworzy żadnej wartości, niczego realnie nie wyjaśnia. Jest nam wciskany, bo płynie od „autorytetu”.

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.