Wolski: Sąd Najwyższy zakwestionuje wybory? To byłby pierwszy krok na drodze do wojny domowej w naszym kraju. NASZ WYWIAD

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Sadzę, że omawianie tego jest elementem budowania strachu i nacisku. Obecnie jesteśmy na etapie wojny nerwów, której licytacja podnosi się coraz mocniej

— mówi Marcin Wolski o możliwości zakwestionowania wyniku wyborów przez Sąd Najwyższy.

wPolityce.pl: Sąd Najwyższy ma do rozpatrzenia ostatnią skargę na przebieg wyborów parlamentarnych. Zdaniem organizacji G/K Raport dotyczy ona tego, że Zjednoczona Prawica startowała w wyborach nie jako koalicja, choć de facto właśnie była koalicją. Wyobraża sobie Pan, by z tego powodu wybory zostały unieważnione?

Marcin Wolski: W mojej ocenie to mogłoby mieć znaczenie przy innym wyniku wyborczym PiS-u. Przecież wynik zwycięskiej partii był kilka razy wyższy od obu progów wyborczych. W związku z tym taką skargę uznaję, jak przysłowiowe czepianie się przecinka. Oczywiście jednak nie należy bagatelizować tej sprawy. Mec. Giertych pisał, że orzeczenie Sądu Najwyższego jest ostatnią zaporą, która może uratować demokrację. Uważam, że nawet samo rozważanie takiej alternatywy jest niepokojące.

Dlaczego?

Gdyby taki scenariusz miał się bowiem ziścić, to byłby to pierwszy krok na drodze doprowadzenia w naszym kraju do wojny domowej.

Pan tak na serio?

Tak, mówię to na poważnie. Proszę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby rzeczywiście Sąd Najwyższy podjął taką decyzję, gdyby milionom ludzi powiedziano, że ich wybór nie ma znaczenia. Sąd powiedziałby tak w sytuacji, w której władza już jest, funkcjonuje i rządzi. Skutki zakwestionowania przez Sąd Najwyższy wyborów byłyby nieobliczalne. One zapewne zdmuchnęłyby wszystkich, którzy nawołują do Majdanu pod Sejmem. Trudno wyobrazić sobie rozmiary tego, co by się działo. Jednak w pesymistycznym scenariuszu mielibyśmy do czynienia z dramatem, przy którym zamach majowy to pikuś.

Sądzi Pan, że to zatem nie możliwe? Nie warto się zajmować takim scenariuszem?

Sadzę, że omawianie tego jest elementem budowania strachu i nacisku. Obecnie jesteśmy na etapie wojny nerwów, której licytacja podnosi się coraz mocniej. Żadna ze stron nie wykazuje bowiem choćby najmniejszej skłonności do kompromisu.

Jaki kompromis Pan w ogóle bierze pod uwagę?

Jeden ruch prezesa Rzeplińskiego, czyli zgoda na orzekanie wybranych przez obecny Sejm sędziów, to byłoby szukanie kompromisu. Można by też zawrzeć umowę, że trzej wybrani przez poprzedni Sejm sędziowie zostaną zaprzysiężeni w następnej kolejności i zastąpią tych sędziów, którym w najbliższym czasie wygaśnie kadencja. To rozwiązanie nie zmieniło by widocznej obecnie przewagi w TK. To pozwalałoby Trybunałowi wyjść z twarzą z aktualnego sporu. Jednak nie ma woli po stronie prezesa Rzeplińskiego.

A po stronie rządu jest dobra wola?

PiS ma specyficzną sytuację. Dla niego wycofanie się obecnie ws. TK. byłoby niemal równoznaczne z podaniem się do dymisji prezydenta i premiera. Jest zupełnie jasne, że Trybunał zwycięski, a w dodatku rozsierdzony nie pozwoliłby zapewne, by w naszym kraju przeprowadzone zostały choćby najmniejsze przepisy po myśli rządzących.

Sądzi Pan, że temperatura sporu politycznego zostanie wygaszona?

Pewną nadzieję w tej sprawie wiążę ze Świętami. Liczę, że w atmosferze kolęd bezpośrednie emocje polityczne opadną. Jedno jest pocieszające, że ta fala demonstracji słabnie. Po pierwszym paroksyzmie, następna była już słabsza. Należy sądzić, że kolejne akcje zwoływane przez KOD nie będą coraz liczniejsze, ale słabsze. Szczególnie, że widoczne tam hasła są iluzoryczne. Gdyby chodziło o walkę o chleb, wodę, czy coś równie namacalnego, to mogłoby trwać. Ale spór dotyczy instytucji, która dla większości Polaków jest zupełnie obojętną.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.